wtorek, 30 lipca 2013

Dziękujemy.

W imieniu wszystkich autorek i grafika - Izy. Chciałam podziękować wszystkim czytelnikom za odwiedzanie naszego bloga. Mam nadzieję, że podobała wam się historia naszych trybutów i z niecierpliwością czekaliście na ciąg dalszy opowiadania. Niestety to koniec tej przygody. Pod tym postem możecie umieszczac opinie o całokształcie naszej wspólnej pracy. JESZCZE RAZ DZIĘKUJEMY.

Rozdział 15 - punkt widzenia Annie

Spoglądam jak moja towarzyszka spada w ciemność. Nogi się pode mną uginają. Chowam twarz w dłoniach. Łzy lecą z mych oczu. Upadam na ziemię. Czuję się zmasakrowana chociaż to nie ja właśnie zginęłam. Czuje zmęczenie,które skumulowało się we mnie przez te parę dni. Boże biedna Hannah !!! I jeszcze Lori !!  Oddycham ciężko. Nagle za moimi plecami wyczuwam czyjąś sylwetkę.
-Widzisz ..Hannah nigdy nie nadawała się na igrzyska.
-Ty draniu !!!-podrywam się na równe nogi.
-Co ja ci zrobiłem Annie?  To, to przesympatyczne zwierzę ją zrzuciło...-Oznajmia Grover.
Nie wiem co mu odpowiedzieć, trafił w mój słaby punkt. Próbowałam wyżyć się na nim , a nie miałam za co.
-Ale widzisz zostaliśmy tylko my na arenie... Wybacz Annie, pewnie i tak wolisz być na tym drugim świecie z twoimi rodzicami, ach no i oczywiście z Joshem . Może ci wybaczy... Więc no pozwolisz..-mówi i wyciąga swój miecz.
Jego gadka trochę mnie podłamała, ale odzyskuję jasność umysłu i strzelam do niego strzałą. Niestety przez moje załamanie strzała nawet go nie muska. mój przeciwnik podchodzi bliżej . Ma przewagę, bo ma w ręce miecz, a ja tylko łuk. Przy walce z takiej odległości zdecydowanie wolałabym mieć teraz przy sobie miecz. Nagle spoglądam przez lewe ramię i widzę na ziemi broń Hannah. Podnoszę miecz z ziemi. Dziękuję w duchu Hannah za pomoc. Robię unik i pcham miecz w stronę Grovera. Przeciwnik unika ciosu i odpycha mnie tak że upadam na ziemię. Ciskam w niego kamieniami , ale zachowuje się tak jakby mu nic nie robiły.
Spoglądam w górę i widzę nad sobą klingę miecza.
-Ostatnie życzenie Annie Parker?-pyta
-Mógłbyś odsunąć te miecz ?-pytam z nadzieją
-Hhahahahahahha- śmieje się i wbija ostrze w moją pierś. Świat wiruje. Wszystko staje się białe. Tracę oddech. Ostatnie co słyszę to: ,,Oto zwycięzca 25 igrzysk głodowych'' , zaraz potem padam trupem.

Rozdział autorstwa Julki




wtorek, 25 czerwca 2013

Rozdział 14 - Hannah/Annie cz.2

 Annie pchnęła mnie do przodu, niewiele myślałam w tamtej chwili, ale wiedziałam, że musimy uciekać. I znów rozpoczęła się pogoń, której miałam dość. Biegłyśmy, gonione przez obiekt bliżej nieznanego pochodzenia, podejżewałam, że przez jakieś zwierzę-mutanta z Kapitolu. Nie myliłam się.
 Dobiegłyśmy dotąd gdzie się dało, bo dalszą drogę zagradzała nam wielka, głęboka przęłęcz, bez dna. Szybko odwróciłam się i zobaczyłam Annie z roztarganymi włosami, a za nią małpo-koalę-tygrysa. Dokładniej; zwierzę miało pysk tygrysa, łapy małpy, a ciało i pazury koali. Stanęło jakieś dwa metry przede mną. Byłam sparaliżowana ze strachu. Mój umysł mówił tylko ,,uciekaj", a ja nie miałam gdzie zwiać. Wokół mnie była przepaść. Nie wiem nad czym rozmyślał ten stwór, lecz mogłam się domyślać, że nie będzie stał w bezruchu, w nieskończoność, w przeciwieństwie do mnie. Bestia rzuciła się na mnie, ze strzałą Annie  w karku. Jej ciężar zepchnął mnie w przełęcz. Kopnęłam go w brzuch z całej siły, oderwując go od siebie.Wielki zmiech poleciał na samo dno, ja za to chwyciłam się jakiegoś wystawającego fragmentu urwiska. Słowa Annie wyciągnęły  mnie z przedziwnego stanu, którego nie mogłam określić:
- Hannah, chwyć moją rękę! - po czym wysunęła dłoń. Chyba byłam w stanie ją chwycić. Tak sądziłam. Wisiałam na jednej dłoni, a reszta ciała, swobodnie falowała, zgodnie z ruchem wiatru, nad czarną czuleścią. Jedynym sposobem było chwycenie się wolną ręką, Annie. 
 Przeliczyłam się. Gdy uchwyciłam dłoń dziewczyny, i dałam się jej wciągnąć spadłam jeszcze niżej, miała za mało siły aby mnie sprowadzić na stały lond. Zsunęła mi się ręka i zaczełam spadać w dół, lecz złapałam się jakiegoś kolejnego wysuniętego fragmentu, byłam wtedy tak daleko od Annie, że ledwo ją widziałam. Do tego skalny ,wysuwek' zaczął pękać. Wiedziałam, że to koniec. Wzięłam trzy środkowe palce i przyłożyłam je do ust, potem wycelowałam w stronę Annie mam nadzieję że mnie widziała i słyszała:
- Pamiętaj, zwycięzca jest tylko jeden ! - to były moje ostatnie słowa, ponieważ potem tylko czułam, że wpadam w nicość, wymachiwałam rękami i nogami na wszystkie strony lecz to nic nie dawało. W żołądku mi się przewracało od prędkości, aż w końcu spotkałam się z dnem przełęczy. Zimnym podłożem, oraz bólem we wszystkich kościach. Z każdą sekundą bolało coraz mniej, a świadomość odchodziła z cierpieniem... Tak to najprawdziwszy koniec. 

piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 14- punkt widzenia Annie/Hannah cz 1


Budzą mnie rozradowane ptaki, które głośno śpiewają. Podnoszę się na rękach i walę się głową w gałąź. Pocieram ją z grymasem bólu na twarzy. Jest już jasno, a więc uznaję że trzeba obudzić dziewczyny i ruszać w drogę.
-Looori...- mówię ospałym głosem, ze zmrużonymi oczami- Loori, wstawaj musimy iść...
 Nie słyszę żadnej odpowiedzi i narzekań takich jak: "jeszcze chwilka", albo " tak tak, już wstaję". Zamykam całkowicie oczy i wyciągam rękę w stronę miejsca gdzie leży Lori. Próbuję złapać ją za ramię, aby nim potrząsnąć, jednak nie mogę go wyczuć. Sięgam ręką niżej, aby ją złapać, jednak moja ręka opada na korę. Gwałtownie otwieram oczy, z nadzieją że Lori przeniosła się na wyższą gałąź. Kto wie, z zasady się kręcę, a więc może jej to przeszkadzało. Rozglądam się dookoła, aby zobaczyć gdzie ona się podziała. Podnoszę się na zesztywniałe nogi i zaczynam wspinać się na gałęzie.
-Lori-wołam cicho- Lori, gdzie jesteś? Lori...
Wkrótce dochodzę do wniosku, że jej tu nie ma. Stoję na gałęzi, a tuż pode mną Hannah smacznie sobie śpi.
-Hannah, wstawaj- mówię stanowczo- Hannah rusz się, Lori zniknęła- aż szkoda jest mi ją budzić na pewno jest zmęczona, ale co mam innego zrobić? Biorę do ręki żołędzia i rzucam nim w dziewczynę. Szybko się podnosi.
- Co jest? Co się stało?- mówi cicho.
-Lori zniknęła! Choć idziemy jej poszukać.
Hannah szybko się jakoś ogarnęła, Sojusznik upolował sobie mysz, a ja z moją przyjaciółką, zaczęłyśmy prędko rzuć rodzynki, a wielką garść zamierzamy dać Lori. Mojej drugiej przyjaciółce. Oczywiście gdy ją znajdziemy.
Hannah bierze swój miecz, a ja łuk. Z przykrością, zauważam, że mam już tylko dwie strzały. Idziemy szybko. Nie ukrywam że się martwię. A co, jeśli dopadli ją zawodowcy? No teraz to tak naprawdę Grover, została nas czwórka. Nie, nie mogę tak myśleć, to po prostu nie możliwe!
Razem z Hanną dochodzimy do przyjemnej polanki. Podoba mi się tu, jednak ptaki wcale tu nie śpiewają, w ogóle panuje tu jakaś zła atmosfera. Zdecydowanie. Razem z Hanną czujnie idziemy przez polanę, gotowe aby odnaleźć Lori. Nagle, zamieram. Hannah również.
Czuję się tak, jakbym spadła z dziesiątego piętra. Nie mogę złapać tchu. Nie, to po prostu nie możliwe, to tylko jakiś okrutny żart. Jak to się mogło stać?! Jak do tego doszło? Po chwili razem z Hanną głośno płaczemy i klęczymy przy martwej Lori. Czuję się tak, jakby umarła moja najbliższa siostra. Tak również bym się czuła, gdyby spotkało to Hannę. Już nie ma dla niej ratunku. Teraz zapewne jest gdzieś tam, na górze i patrzy się na nas ze wzrokiem anioła. Czujnie się na nam przygląda ze smutnymi oczami i domyślam się, że jedyne czego by teraz chciała, to tego abyśmy nie płakały. Jednak zupełnie nie mogę się powstrzymać. Gdy widzę ją w kałuży krwi, czuję się tak, jakby ktoś tłukł mnie ciężką wazą po głowie. Hannah oparła się na moim ramieniu i nie kontrolowanie wybucha płaczem. Robię to samo. Każda z nas jest wstrząśnięta. Dopiero po dłuższej chwili zauważam, że z piersi Lori wystaje nożyk.
 Jej, nożyk.
Na myśl o tym, że popełniła samobójstwo, zaczynam płakać jeszcze głośniej, i upadam na ziemię. Czy to przez nas? Może miała już dosyć życia na arenie? A może... to przez Sophie? Chociaż wcale nie miałyśmy ochoty opuścić Lori, wiedziałyśmy że musimy to zrobić. leży tu już od nocy, a więc lada chwila po nią przylecą. Każda z nas, obdarza ją pocałunkiem w jej zimne czoło. Chociaż już się z tym pogodziłyśmy, co pare minut, któraś z nas wybucha głośnym płaczem. Wykonujemy stary gest, który jest oznaką szacunku i wykorzystuje się go  na pogrzebach. Po chwili, musimy biec.
 Ktoś, lub coś, nas goni.

niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział 13- Punkt widzenia Lori

Biegniemy. Mój plecak (chociaż w ostatnich dniach się nieco opróżnił) jest teraz tak ciężki, jakbym nasypała tam gruzu. Czuję narastające napięcie, przez krzyki goniących nas zawodowców. Kręci mi się w głowie. Za dużo się dzisiaj dzieje. Otrząsam się i widzę, że Annie biegnie przed nami. Spoglądam na Hannę. Dobywa miecza, jednak odciągam ją od tego zamiaru (zaatakowania przeciwników). Nie jest to dobrym pomysłem, zwłaszcza przy naszym zmęczeniu i złej pozycji strategicznej, gdzie to my jesteśmy jakieś parędziesiąt metrów od naszej towarzyszki, a zawodowców jest pięciu. Łapię ją na rękę . Na początku się opiera, ale potem daje mi się ciągnąc, aż do momentu kiedy sama tracę siły.Jednak mimo wszystko przyśpieszamy i w końcu doganiamy Annie. Biegniemy tak parę minut, a drzewa zaczynają się zmieniać. Nie potrafię określić jak, bo właśnie, jakby nie patrzeć, biegnę co sił w nogach jak najdalej i jak najszybciej, nie zwracam uwagi na takie rzeczy. Nagle czuję jakby ktoś wbijał mi igły w rękę. Patrzę na źródło. Widzę krwawiącą ranę . A przede mną wbity w ziemię nóż. Staję w miejscu i  analizuję całą sytuację a, Annie i Hannah się na mnie patrzą. Na szczęście rana jest powierzchowna, więc nic poważnego nie powinno mi się stać.  Zaciskam zęby.
-Lori, opatrzymy cię, się teraz musisz biec ! Błagam cię !!!- Krzyczy Hannah i dynamicznie chwyta moją dłoń, pociągając za sobą. Ma rację. Spoglądam na ramię i coś w środku mnie zaczyna buzować. Bez namysłu biorę swój nożyk i dynamicznie rzucam w stronę Grovera.  Biegniemy dalej. Widzę po twarzy mojej sojuszniczki, że przejmuje się moją, teraz bardzo intensywnie krwawiącą, raną.  Kiwam do niej głową, że jest w porządku. Nagle widzę, że drzewa się zmieniły i są idealne do wspinaczki. Puszczam dłoń Hanny mając nadzieję, że wpadnie na równie dobry pomysł. Zaczynam się wspinać na jedno z drzew. Widzę, że Annie również to robi. Hannah przybiega do mnie i zaczyna się wdrapywać na sąsiednie drzewo.  Niestety nie jestem w stanie myśleć i przypadkowo podciągam się na swojej krwawiącej ręce. Oczywiście zaraz potem spadam. Na szczęście Annie i Hannah w porę wciągają mnie na to diabelskie drzewo, bo już dobiegają do nas zawodowcy. Jesteśmy na jednej z niższych gałęzi, a Grover i paczka już nas dosięgają. Czuję mrowienie w lewym ramieniu… No ale cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Zaciskam zęby. Dostałam wcześniej od dziewczyn dwa nożyki , które miały w plecakach, nie tracąc czasu zaczynam nimi dźgać przeciwników. Annie jest czujna z łukiem w ręku. Chyba nie chce tracić strzał.  Nagle Hannah przeskakuje na inne drzewo i zaczyna walczyć z jakimś kolesiem.  Chwieje się ,a na pomoc jej dociera Sojusznik !!! Odwracam głowę z powrotem na swoje problemy. Rozcinam jednemu chłopakowi wargę. Kręci mi się w głowie gdy tylko spoglądam na swoją głęboką ranę, ale chwytam mocniej nożyki i staram się o tym nie myśleć.  Annie, widząc mój słaby stan, podciąga mnie na wyższą gałąź . Widzimy, że Hannah udziera się z jakąś strasznie tęgą babką.
-Hej, masz ładne buty!- mówi na tyle głośno, że daję radę to usłyszeć.
-Rzeczywiście też bym takie chciała, ale dali mi te…-mówię zrozumiawszy pomysł Hanny.
Brzydalka okazuje się być zadufaną w swoim wyglądzie, więc spogląda na buty. Korzystając z chwili nieuwagi przeciwniczki Hannah uderza ją w jej próżny łeb. Nagle przybiega Annie i przykłada tej grubej trybutce nóż do gardła.  Niestety jej przeciwniczka odpycha ją mocnym uderzeniem w brzuch. Przeskakuję z gałęzi na gałąź by pomóc koleżance.  Gdy jestem dostatecznie blisko ciskam w zawodowca nożem w rękę. Niespodziewanie zauważam wiewiórkę na ramieniu dziewczyny.
- Uciekamy!!!- wrzeszczy Hannah. Annie na tą komendę puszcza się gałęzi i spada z impetem na ziemię. Jednak mimo wszystko się podnosi i zabiera się do biegu. Ja z Hanną podążamy w jej ślady i ruszamy w głąb puszczy.  Widzę kątem oka, że towarzysze Grovera, albo uciekają, albo są zagryzani przez wiewiórkę. Niestety sam Grover już dawno znikł gdzieś w głębi lasu. Idziemy jakieś cztery kilometry nie rozmawiając. Ten dzień jest okropny …  Krew w mojej ranie powoli krzepnie, więc może jakoś przeżyję.  Po jakimś czasie znienacka czuję ciepły uścisk Annie. To był ciężki dzień…  Wnet Hannah oznajmia Annie, że Sojusznik to definitywnie żbik. Nasza towarzyszka wygląda na nieco zdziwioną, a później się śmieje.
Zachodzi słońce. Wszystkie jesteśmy doszczętnie zmęczone , więc postanawiamy zatrzymać się na nocleg. Wspinamy się na jeden z dębów. Hannah, żaby rozładować ciężką igrzyskową atmosferę, patrzy po dziurach w pniu , w poszukiwaniu Krejzi Wiewiórek. Usadawiamy się na gałęziach zabezpieczone liną. Annie od razu zasypia. Hannah leży próbując zasnąć . Ja siedzę oparta o pień.  Tyle się dzisiaj wydarzyło, aż za dużo. Ni stąd ni zowąd Hannie przypomina się o mojej ranie i o obietnicy opatrzenia jej, jednak już nie krwawię i nie czuję bólu, więc mówię jej żeby szła spać. Parę minut później zasypia. Ja nadal siedzę na gałęzi. Na sklepieniu wyświetlają się twarze dzisiaj poległych. Parę osób z różnych dystryktów no i … no i Sophie.  Teraz na arenie jest nas tylko czwórka… Biedna Sophie! Zeskakuję z drzewa, biorę na wszelki wypadek swój nóż i ruszam na spacer, by wszystko przemyśleć .  Taka mała i taki głupi los! Życie jest okrutne ,a ja… Ja jestem mordercą. Idę kopiąc jeden nieszczęsny kamyk . Przygryzam wargę.  Dochodzę na małą polanę. Siadam na ziemi. Oddycham głęboko. Przypominam sobie moje wcześniejsze słowa : ,,Zabiłabym tego kto by ją (Sophie) zabił’’. Chwytam mocniej nożyk . Pociągam nosem, zamykam oczy. Podnoszę rękę. Mocnym i spokojnym ruchem ręki, wbijam ostrze w swoją pierś.  Świat zaczyna wirować. Ronię łzę . Robi mi się biało przed oczami. Ostatni raz spoglądam na świat i padam.
______________________________________________________________________________
1. Przepraszam, że tak późno :c
2.No i historia Lori się zakończyła. Mam nadzieję, że lubiliście czytać moje posty. Bardzo się starałam pisząc rozdziały. Jeślibyście mogli, to zostawcie po sobie komentarz z opinią mojej pracy-byłabym bardzo wdzięczna. Chciałam również podziękować Wam- czytelnikom za wyrozumiałość przy moich błędach. Teraz gdy nie będę pisać nowych rozdziałów, będę poprawiać te starsze. Miło mi, że tyle Was czyta nasz blog. 
Pewnie niedługo zacznę pisać nowy blog na podstawie ,,Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy'' Krótki opis : Zastanów się- Co by się stało gdyby ktoś zniszczył Mgłę?? + również od nowego roku szkolnego zaczniemy wraz z dziewczynami pisać blog na podstawie Percy'ego.
3. Chciałam bardzo podziękować dziewczynie ukrywającej się pod pseudonimem Annie J, która czytała nasze rozdziały i zawsze zostawiała po sobie jakiś obiektywny komentarz, żeby ulepszyć nasz styl pisania. Naprawdę bardzo mi pomogłaś dziękuję c: W podziękowaniu chciałam zareklamować jej blog opowiadający dalszą cześć historii Harrego Pottera http://harrypottercobylodalej.blogspot.com
      OGÓLNIE BARDZO DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM ZA CZYTANIE BLOGA. BYŁA TO WIELKA PRZYJEMNOŚĆ PISAĆ DLA TAKICH CZYTELNIKÓW . WSPANIAŁYCH WAKACJI I NIECH LOS ZAWSZE WAM SPRZYJA . BUZIACZKI :*                                                                                                                                              



sobota, 15 czerwca 2013

Przepraszam

Przepraszam !!! Jutro rano wstawię rozdział. Nie miałam czasu, bo w tygodniu treningi ,a wczoraj i dzisiaj miała gości, a wiecie jak to jest z goścmi . Mam nadzieję, że mi wybaczycie - Julka autorka punktu widzenia Lori

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Rozdział 13 - punkt widzenia Hannah

Nic nie widziałam, albo po prostu nie chciałam widzieć. Liczyło się dla mnie tylko tempo biegu. Zasuwałam jak najszybciej umiałam, ale i tak robiłam to za wolno. Przeszkadzały mi  krzyki goniących mnie, Lori i Annie zawodowców. Co chwila słyszałam okrzyki typu:
- Zaraz nażresz się piachu! - albo:
- Już cię mamy, papa!
Nie pomagały, ale też w pewnym sensie mobilizowały- chciałam im pokazać, że byłam lepsza od nich, nie byłam ofiarą, nie byłam tchórzem. W tamtym momencie miałam ochotę przestać biec i wreszcie użyć mojego miecza, lecz Lori jakby przejrzała moje zamiary i pociągnęła mnie za sobą. Przez chwilę dałam się jej ciągnąć, potem obie przyspieszyłyśmy nie mając nic do stracenia. Dogoniłyśmy wreszcie Annie. Ta niepozorna dziewczyna miała w sobie dużo siły. Oddychałam szybko i płytko, na inny rytm nie pozwalał mi zmęczony organizm. Czułam okropny ból w dołku, było mi sucho w gardle i czułam dziwny posmak krwi w ustach, który nie wiem skąd się wziął. Rozglądnęłam się dookoła siebie. Z każdym moim pośpiesznym krokiem, drzewa stawały się wyższe i równiej ustawione. Więcej się nie przyglądałam, ponieważ biegnąca przede mną Lori zatrzymała się. Wydała z siebie ledwo słyszalny jęk. Po jakiejś sekundzie zrozumiałam o co chodzi- jej ramie krwawiło! Spojrzałam z rozpaczą na Lori- zwykle wiedziałam co zrobić, umiałam znaleźć wyjście z jakiejkolwiek, choćby najtrudniejszej sytuacji. Lecz teraz patrzyłam bezwładnie na Lori, która była wściekła. Nie dawała odznak bólu, była po prostu zła. Chwyciłam ją za rękę i obejrzałam się za siebie, zawodowcy nas doganiali!:
 - Lori! Opatrzymy cię  ale teraz musisz biec! Błagam cię!- i wtedy córka burmistrza zrobiła to czego najbardziej się nie spodziewałam po niej. Wyjęła zestaw swojej broni- nożyków i rzuciła nim za siebie. Kierowała chyba nią prosta zasada ,, co ty mi , to ja tobie". Strzeliła prosto w ramię jakiegoś chłopaka. 
 Biegłyśmy ponownie. Byłam zdekoncentrowana, ponieważ ręka Lori intensywnie krwawiła. Od widoku czerwonej mazi robiło mi się niedobrze. Wstrzymywałam odruch wymiotny i brnęłam przed siebie. Rosło tu pełno owoców, właśnie kiedy ostatnio coś jadłam? Nie miałam czasu na refleksje, na ten temat, gdyż moje towarzyszki zaczynały się wspinać się na pobliskie drzewa, więc poszłam w ich ślad. Lori prawie spadła, albowiem za punkt oparcia wybrała nie najlepszą część ciała - nadal krwawiącą rękę. Pomogłam jej, tak jak Annie mi, a Lori Annie. Wreszcie wciągnęłyśmy się na to cholerne drzewo. Byłyśmy za nisko, zawodowcy nas dosięgali. Czas na obronę- Lori zręcznie rzucała nożykami, jakby nic jej nie bolało. Annie stała tak jakby na straży z łukiem, a ja walczyłam mieczem z totalnym kretynem.
- Widzisz ten biceps? Zaraz cię zmiażdży! - śmiał się chłopak.
- Ale, że udusisz mnie tymi rączkami à la baba? O nie, jak się boje ! Haha...- widziałam , że koleś się wkurzył bo dobył swojego miecza. Zamachnął się... i nie trafił. Zadowolona powodzeniem krzyknęłam:
- Mam lepszy! - i pokazałam mu język. Akurat to była prawda. Miał jakiś daremny kamienny miecz, za to ja porządny, żelazny nawet z wyrytym ,,H" .
- CHYBA KPISZ!?- zaryczał. Po raz kolejny użył broni.
- No chyba nie. - odparłam i obroniłam jego cios. Potem walka wyglądała jak z średniowiecza. Chłopak raz po raz we mnie uderzał mieczem, a ja za każdym razem broniłam ciosy. Parę razy nawet ja go zdzieliłam. Jeden, jedyny raz nie odparłam ataku i koleś walnął mieczem z całej siły w gałąź, przy pniu. Czułam, że zaraz spadnę i dorwie mnie. Ogarnęła mnie panika. Z pomocą przybył mi nikt inny, niż Sojusznik. Przyfasolił chłopakowi łapką w twarz. Łapką z wyciągniętymi pazurami. Na twarzy chłopaka została czerwona smuga, która rozprzestrzeniała się po całej twarzy. Byłam zdziwiona, nie mniej niż zdezorientowany zawodowiec. Przeszłam parę gałęzi wyżej i zaczęłam obcinać te pode mną. To jest właśnie jedno z tych moich niesamowitych pomysłów. Patyki spadały im na głowy. Jedna z grubszych gałęzi , którą wręcz musiałam piłować mieczem, aby spadła, trafiła jakąś dziewczynę w głowę, po czym owa panna straciła przytomność. Jakiś młodzik*, miał rozcięte czoło przez badyl ciśnięty przez Annie . Chwilę byli zdezorientowani, lecz potem się ,,obudzili" (oprócz nieprzytomnej dziewczyny) i stawili się do ponownej walki. Nieźle nam szło jak na pojedynek trzy na pięć. Nagle zaczęła mnie gonić jakaś muskularna dziewczyna. Zeszłam się na gałąź pode mną! Nie czekając na nic przeskoczyłam na drzewo obok. Gdy zobaczyłam, że zmierzała do skoku za mną, skoczyłam na kolejne drzewo. I tak w kółko, dosłownie. Zakręciłam je skacząc po drzewach w okrąg**. Znalazłam się drzewo od dziewczyn. Jednak babochłop (wyglądała jak chłopak z warkoczykami!) nie dawała za wygraną i mnie dopadła. Zaczęła mnie dusić. Zablokowała mi rękę z mieczem, ściskając ją między udami. W końcu przyszedł mi do głowy pomysł, zresztą jak zwykle:
- Hej-  szępnęłam resztą sił do niej- ładne masz buty.
- Rzeczywiście!- krzyknęła Lori, podziękowałam jej w duchu za pomoc- też bym takie chciała ale dali mi te...
Chciało mi się śmiać, gdy dziewczyna spojrzała na swoje buty, w końcu wszyscy mieli takie same! Wykorzystałam chwilowe uwolnienie i walnęłam ją w policzek, z całej siły. Oniemiały obojniak*** spadł na najniższą gałąź. Nagle,jakby spod ziemi wyrosła zakrwawiona Annie i przystawiła jej nóż do gardła. Olbrzymkę ogarnęła furia,uderzyła Annie w brzuch,  aż spadła na najniższą gałąź. Ledwo trzymała się na rękach. Chciałam zaatakować babochłopa, ale wyprzedziła mnie Lori ze swoimi nożykami. Wbiła jej nożyk, wydawało mi się, głęboko w rękę. Nagle zauważyłam coś rudego na ramieniu damskiego zawodowcy. To coś wstało ukazując swoje drobne ciałko - to wiewiórka! Ale  nie taka zwykła, to wiewiórka ze wścieklizną ! Z jej pyska toczyła się piana, i dziwacznie ruszała ząbkami, wydając przy tym dziwne dźwięki.
- Ej dziewczyny co się...- ledwo słyszalnym głosem odzywa się Annie.
- Uciekamy!-krzyknęłam, gdy doszłam do siebie. Wiewiórka zaatakowała już olbrzymkę, wgryzając jej ząbki w kark. Razem z Lori zeskoczyłyśmy z drzewa i pędziłyśmy przed siebie. Zorientowałam się, że nie ma z nami Annie!
- Szybciej! - popędzałam ją, wymachując rękami. Bałam się, że szalona wiewióra nas dogoni. A może już zaatakowała Annie, stąd było jej opóźnienie? Jeszcze bardziej nerwowo wymachiwałam kończynami. Na szczęście dziewczyna do nas dobiegła. Spostrzegłam, że wściekła wiewióra gryzła wtedy jakiegoś chłopaka, o kruczoczarnych włosach. Pozostali przy życiu zawodowcy zaczęli uciekać, a my poszłyśmy w ich ślady, tylko biegłyśmy w inną stronę. Truchtałyśmy dość długo w milczeniu. Zmęczenie pojedynkiem i gonitwą dały się we znaki. Stanęłyśmy aby odpocząć. Annie się do nas przytuliła. Dopiero teraz zauważyłam, że Sojusznik cały czas dzielnie za nami biegł!
- Dzielnego masz żbika, wiesz? - zapytałam retorycznie Annie.
- Żbika? - dziwi się. - Myślałam, że to kot!  - i wszystkie się zaczęłyśmy się śmiać.
  Nadchodziła noc, więc wdrapałyśmy się na jakiś dąb, wysoko nad ziemię. Aby trochę rozluźnić atmosferę zaczęłam sprawdzać dziuple w drzewach, w poszukiwaniu wściekłych wiewiórek. Na szczęście ich nie znalazłam. Mój kolejny świetny plan zadziałał i rozśmieszyłam dziewczyny. Wszystkie położyłyśmy się spać. Annie praktycznie zasnęła tuż po zamknięciu oczu. Ja prawie zapadłam w sen, ale przypomniałam sobie o ranie Lori! Szybko zerwałam się z rozwidlenia gałęzi na którym leżałam. Lori nie spała, za to siedziała spokojnie.Spojrzałam na jej ramię- materiał wokół niej był cały czerwony, lecz rana przestała krwawić. Tak myślę, w tych ciemnościach nic nie widać. Ten dziadek z piaskiem chyba już przyszedł, bo oczy zaczynają mi się kleić. Daję za wygraną i idę spać, zmęczona, spragniona i głodna, oby jutrzejszy dzień był lepszy...


~~~~~~~~~~~~~~~
* młodzik = chłopak
** chodzi mi o to, że Hannah skakała po drzewach mniej więcej w takim układzie (Lori i Annie znajdowały się na drzewie oznaczonym ,,@"; Hannah skakała po drzewach ,,o", zawodowiec dorwał ją na drzewie oznaczonym ,,u" ) :
  ooo
o      o
o      o
  ou@

***  nadal mi chodzi o babochłopa; jedną z zawodowców
dodaję te gwiazdki z tłumaczeniami, aby wszystko było jasne :)