niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 4 - punkt widzenia Hannah

Kiedy wyjechaliśmy rydwanem z pomieszczenia zobaczyłam tłum umalowanych i rozwrzeszczanych Kapitolończyków, którzy siedzieli na trybunach. Niedobrze mi się zrobiło, gdy doszło do mnie, że ci ludzie, wiwatujący na naszą cześć za tydzień będą z przyjemnością patrzeć jak będziemy wzajemnie się zabijać. Do tego będą, albo już się zakładają, kto wygra, a kto zginie pierwszy. Chamstwo. Ledwie to słowo przeszło mi przez głowę, usłyszałam jakieś hałasy, które miały źródło za mną. Jak się odwróciłam, zobaczyłam Dylana, który siedział na biednej Annie. Jednak Annie nie dała za wygraną i zaczęła się bronić, i to z skutkiem. Nie wiedziałam co zrobić. Chcę jej pomóc tylko nie wiem jak ! Nagle Annie spadła z rydwanu. Nie czekając na nic, zeskoczyłam z wozu i jak najszybciej do niej podbiegłam. Zobaczyłam, że Annie traci przytomność więc zaczęłam ją klepać po policzku, aby mnie straciła orientacji. Niestety nie udało mi się i Annie zemdlała. Nawet nie wiedziałam, że wokół nas stoi spory tłum lekarzy; wzięli Annie na nosze i odbiegli w nieznanym mi kierunku. Koło mnie stanęła jakaś kobieta, która odprowadziła mnie do mojego rydwanu. Było to wykonalne, ponieważ, wszystkie pojazdy stały przed wystającym z sufitu podium prezydenta, który wygłaszał teraz przemowę. Nie słuchałam go, w tym momencie myślałam tylko o Annie. Z transu wyrwał mnie uścisk. Przestraszyłam się bo myślałam, że Dylan, teraz mnie wziął za cel, jednak to był Josh.
- Wszystko będzie dobrze z Annie - powiedział, gdy rydwan wjechał tam z skąd wyjechał.
- Wiem - odpowiedziałam. Ledwo zeszliśmy z pojazdu, nasi styliści, Marisa i Crystal nas otoczyli.
- Wszystko było idealnie, gdyby nie upadek Annie. - zaczęła trajkotać Crystal zaczynam się gotować
- A ty po co jej pomogłaś- zwróciła się do mnie. W tym momencie skończyła się moja cierpliwość:
- Nie wiesz jak było to się nie odzywaj ! To Dylan ją zepchnął i to nie była jej wina ! - wykrzyczałam jej w twarz, nie przejmowałam się tym, że wszyscy zebrani patrzą na nas. Crystal tak mnie zdenerwowała, że nie chciałam jej słuchać. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w windzie która zawiezie mnie do mojego pokoju. Gdy weszłam do windy zastałam tam rudowłosą i wysoką dziewczynę z 7 dystryktu, która była przebrana za drzewo. To była właśnie ta dziewczyna która "wpadła" mi w oko podczas oglądania powtórki z dożynek w pociągu. W windzie kliknęłam przycisk z numerem 12, dziewczyna obok z numerem 7.
- Jak masz na imię ? Ja jestem Chanel. -Zaczęła rozmowę rudowłosa
- Hannah - odpowiedziałam.
Zanim Chanel zdążyła cokolwiek dopowiedzieć, drzwi się otworzyły i wydały bipnięcię co oznaczało, że jesteśmy na 7 piętrze.
- Do jutra ! - powiedziała a ja nie zdążyłam jej odpowiedzieć, ponieważ drzwi zamknęły mi się przed nosem . Dopiero teraz rozejrzałam się po windzie. Była cała ze szkła i poruszała się bardzo szybko. Drzwi ponownie się otworzyły, a na telewizorku nad drzwiami pojawiła się cyfra 12. Wyszłam z windy i zobaczyłam, że nasz apartament jest jeszcze bardziej elegancki niż wygląd pociągu. Rozejrzałabym się uważniej, ale druga winda, również prowadząca do naszego tymczasowego mieszkania zaczęła piszczeć, co oznaczało, że zaraz ktoś z niej wyjdzie. Nie chciało mi się rozmawiać z moją ekipą, ani opiekunką, ani z kimkolwiek więc spytałam się stojącej obok mnie dziewczyny gdzie jest mój pokój. Zaprowadziła mnie, cała drogę nic nie mówiła. Podziękowałam jej i weszłam do pomieszczenia. Moim oczom ukazał się pokój z białymi ścianami i zieloną wykładziną która w dotyku była niezwykle miękka, a pod naciskiem stopy, zapadała się. Z jednej ścian pokoju były drzwi, co oznaczała, że właśnie tam jest łazienka. No bo co innego ? Zanim do niej poszłam, zamknęłam drzwi na klucz, aby mieć pewność, że nikt nie wejdzie. Zdjęłam czarny strój i złożyłam go po czym położyłam go na szafce w łazience. Gdy weszłam pod prysznic, okazało się, że zamiast kurków odkręcających wodę znajdują się setki, różnokolorowych guzików. Nacisnęłam niebieski guzik, bo lubię niebieski. Nagle na mnie zaczęła lecieć zimna woda. Następnie zleciał na mnie bezzapachowy płyn, również o niebieskiej barwie, kiedy gąbki wystające ze ściany go we mnie wtarły, zaczęła lecieć zimna woda, a potem zaczęły mnie suszyć dmuchawy, oczywiście z zimnym powietrzem. W lustrze spostrzegłam, że dmuchawy, oprócz wysuszenia moich włosów, rozplątały je. Z szafki wyciągnęłam koszulę nocną i położyłam się do łóżka.
**Rano**
Obudził mnie budzik który zaczął dzwonić. Była 14.00. Kiedy się podniosłam zauważyłam karteczkę na stoliku :
,,, Ponieważ Annie ma złamaną rękę nie poszliście na trening. Jutro na niego pójdziecie. Jeden dzień nie robi przecież różnicy prawda? O 14 obudzi cię budzik, ubierz się i przyjdź na obiad - Crystal" Nadal byłam w złym humorze, ale byłam głodna więc zdecydowałam się pójść na obiad. Założyłam czarną sukienkę i poprawiłam bransoletkę która nadal tkwiła na moim nadgarstku. Kiedy weszłam do jadalni i siadłam ( oczywiście) obok Josha na stół podano bażanta pieczonego w sosie grzybowym. Nałożyłam sobie na talerz trochę zminiaturyzowanych warzyw bo za bażantem to nie przepadam. Wszyscy zaczęli sobie gawędzić, wydawało mi się że mówią sami do siebie. Już miałam brać do ust małą marchewkę, gdy do pokoju weszła Annie która spojrzała nie ciekawym wzrokiem na Dylana, po czym rzuciła się na niego z pięściami.Nie dziwie się jej. Josh próbował odciągnąć ją od niego lecz dostał łokciem Annie w brzuch. I dobrze mu tak niech Dylan dostanie za swoje. Nagle z końca stołu odezwała się Marisa:
- Dziewczyno, co ty się tak rzucasz?- powiedziała - Zabijesz go na arenie, w czym problem?
- Problem w tym że wczoraj omal mnie nie zabił- odpowiedziała Annie
-Omal robi dużą różnicę. A poza tym, powinnaś się przyzwyczajać. Sądzę że ten rudy i twój brat mają jakieś szanse. W was nie widzę żadnego potencjału na zabójcę. Dziewczyny są zwykłymi sierotami, które nic nie potrafią. Ja byłam od samego początku waleczna, sprawna...
Wkurzyła mnie więc walnęłam pięścią w stół nie kontrolując złości przy czym wyrzuciłam z siebie :
- Mamy większe szanse niż się pani wydaje. Albo, będzie siedzieć pani cicho, albo zdecyduje się nam pomóc.
Marisa zaczęła się śmiać :
- Śmieszna jesteś. Sądzę że gdybym rzuciła w ciebie nożem, to nawet byś sięnie zorientowała, że to zrobiłam.
- A ja sądzę- odparłam z irytacją - że jest pani za wielkim tchórzem. Umie się pani wymądrzać, ale sądzę że wygrała pani przez szczęście, chociaż nie wiem jak takim ludziom jak pani może ono dopisywać.
-Zamknij się gówniaro bo cię...
- Bo co?- warknęłam wstając . Do głowy wpadł mi argument który powinnam wykorzystać, usłyszałam to kiedyś na ćwieku : - Bo rzuci mną pani o ziemię i udusi? Tak jak potraktowała pani swoją córkę? Proszę bardzo, czekam.
Marisa zrobiła się zielona i siedziała sztywno. Wstałam od stołu:
- Dziękuje za miły obiad.
- Ja również. Było mi bardzo miło.- powiedziała Annie która w tym momencie była cała czerwona i zgodnie odeszłyśmy od stołu.



Chanel - trybutka z 7 dystryktu 


piątek, 29 marca 2013

Rozdział 4- punkt widzenia Annie.

 Z niepokojem patrzyłam się na kolorowe, rozwrzeszczane trybuny. Gdybym miała coś, czym mogłabym ich uciszyć, użyłabym tego jak najszybciej. Jak można się cieszyć w takiej chwili? Zupełnie nie rozumiałam ich zachowania. W tej chwili, pragnęłam aby oni wszyscy znaleźli się na arenie i pozabijali. Patrzyłabym się na to z rozkoszą. Przeważnie, nie jestem mściwa ale co mam myśleć w tej sytuacji? Może: "ojejku, cóż za zaszczyt nas spotkał, że Kapitol sprowadził na nas takie szczęście! Jestem taka szczęśliwa!" Prędzej pozatruwałabym tu wszystkich, niż powiedziała takie słowa publicznie.
 Odrzuciłam te myśli na bok. Teraz pora się skupić i jak najlepiej zaprezentować. Patrzyłam na miny innych. Stali i patrzyli się przed siebie. Tylko Dylan uśmiechał się łobuzersko pod nosem. Wyprostowałam się i patrzyłam przed siebie stanowczym wzrokiem. Spojrzałam się na nasz rydwan, bo jakoś nie zwróciłam na niego uwagi na początku. Był czarny, z czarnymi skrzydłami po bokach. Sądzę że posypali go jakimś czarnym brokatem, bo wśród reflektorów połyskiwał. Na górze, przy suficie, siedział prezydent Snow. Jego wężowe oczy, wodziły po nas wzrokiem. Przez chwilę pomyślałam o buncie, które wywołały dystrykty. 13 dystryktów, to jednak dużo w porównaniu do Kapitolu, a jednak Kapitol nas obezwładnił. Prychnęłam pod nosem. Co za głupi idiota wymyślił tak brutalną karę? Dystrykt 13, tak zdenerwował dziwaków, że został usunięty. Już nie wiedziałam jakich słów używać, aby określić to co czuję. Łzy wkurzenia stanęły mi w oczach, gdy nagle czuję na swoim gardle wielkie ręce.
- Witaj Annie- syczy Dylan. Szeroko otworzyłam oczy aby upewnić się że to na pewno on- Co? Ty to już pewnie jesteś pewna swojej wygranej prawda?
 Poczułam że nie mogę złapać oddechu, a więc podniosłam nogę i kopnęłam Dylana. Na co on pociągnął mnie za włosy i przyciągnął do ziemi. Usiadł na mnie, boleśnie gniotąc mi lewą dłoń kolanem. Prawą ręką przytrzymywał moje włosy, a lewa leżała przy mojej zgiętej nodze. Poczułam że moja noga znowu może mi coś dać, a więc przygniotłam mu stopą dłoń. Puścił mi włosy. To była doskonała okazja do wymknięcia się. Łokciem walnęłam go w głowę i kopnęłam nogą w brzuch.Odsunął się. Przeturlałam się aby uniknąć ciosu, który wymierzył w moją twarz. Zdołałam się podnieść, ale podejrzewam że ten świrus złamał mi lewą rękę.
- Sądzę, że ty będziesz moim pierwszym celem na igrzyskach. Zabicie cię, sprawi mi prawdziwą przyjemność- podbiegł do mnie i wykręcił mi lewą dłoń. Łzy poleciały mi z oczu, ale zdołałam walnąć go w twarz pięścią. Dostrzegłam miny Josha i Hanny. Josh patrzył się na to nie wzruszony, ale Hannah wydawała się przestraszona. Dylan potrząsnął głową aby się ogarnąć i dostrzegł, że od spadnięcia z rydwanu, dzieli mnie nie wiele, a że lewa dłoń cholernie mnie bolała, podtrzymywałam się tylko prawą. Podszedł do mnie aby mnie popchnąć, ale udało mi się podnieść nogę, aby kopnąć go w brzuch, na co on ją złapał i popchnął ją w przód, co sprawiło że spadłam z rydwanu. Walnęłam o ziemię, od czego zakręciło mi się w głowie. Poczułam jak koło, rani mi lewe ramie. Ryknęłam z bólu. Dostrzegłam Hannę która biegnie w moim kierunku. Zaczęła mnie klepać po policzku, bo zorientowała się że tracę przytomność.
 Obudziłam się w swoim pokoju. Zauważyłam że mam lewą rękę w gipsie, opatrzone lewe ramie. Na dodatek, strasznie bolała mnie głowa. Na stoliku obok łóżka stała szklanka wody. Sięgnęłam po nią i dostrzegłam obok niej karteczkę. "Przewidziałam że obudzisz się koło 15. Wypij to, weź tabletkę która leży obok i przyjdź na obiad. Crystal"  Dopiero wtedy zobaczyłam małą żółtą tabletkę. Połknęłam ją i podniosłam się na nogi. Zakręciło mi się w głowie ale doszłam do jadalni. Byli już tam wszyscy i gawędzili sobie przyjemnie. Nagle, zauważyłam Dylana który miło się do mnie uśmiechał. Rzuciłam się na niego i zaczęłam okładać pięściami. Josh szybko mnie od niego odciągnął na co walnęłam go z całej siły w brzuch. Osunął się na krzesło. Morderczym wzrokiem spojrzałam na Dylana który miał minę niewiniątka. Nie obchodzą mnie twoje problemy psychiczne, pomyślałam, i tak cię dopadnę.
- Dziewczyno, co ty się tak rzucasz?- Odwróciłam się w stronę głosu i zobaczyłam Marisę która paliła sobie papierosa- Zabijesz go na arenie, w czym problem?  
- Problem w tym że wczoraj omal mnie nie zabił- odparłam.
-Omal robi dużą różnicę. A poza tym, powinnaś się przyzwyczajać. Sądzę że  ten rudy i twój brat mają jakieś szanse. W was nie widzę żadnego potencjału na zabójcę. Dziewczyny są zwykłymi sierotami, które nic nie potrafią. Ja byłam od samego początku waleczna, sprawna...
 Nagle Hannah walnęła pięścią w stół.
- Mamy większe szanse niż się pani wydaje. Albo, będzie siedzieć pani cicho, albo zdecyduje się nam pomóc.
 W 100 procentach ją popierałam. Myślałam że Marisa weźmie się w garść i zgasi śmierdzącego papierosa, ale ona zaczęła się śmiać.
- Śmieszna jesteś. Sądzę że gdybym rzuciła w ciebie nożem, to nawet byś się  nie zorientowała, że to zrobiłam.
- A ja sądzę- odparła Hannah- że jest pani za wielkim tchórzem. Umie się pani wymądrzać, ale sądzę że wygrała pani przez szczęście, chociaż nie wiem jak takim ludziom jak pani może ono dopisywać.
-Zamknij się gówniaro bo cię...
- Bo co?- warknęła Hannah wstając nie wzruszona. Byłam taka pełna podziwu że nie potrafiłam wydusić z siebie słowa.- Bo rzuci mną pani o ziemię i udusi? Tak jak potraktowała pani swoją córkę? Proszę bardzo, czekam.
 Kompletnie mnie zatkało. Nie wiedziałam, że ta kobieta zabiła swoją córkę. Hannah wykazała się taką odwagą, że miałam ochotę się jej pokłonić. Marisa zrobiła się zielona i siedziała nieruchomo. Hannah wstała od stołu i rzuciła widelec na talerz.
- Dziękuje za miły obiad.-odparła. Poczułam że w środku się buzuję. Byłam taka wściekła na Marisę że zrobiłam się chyba cała czerwona.
- Ja również. Było mi bardzo miło.- powiedziałam i obydwie poszłyśmy do swoich pokojów, przy czym ja zatrzasnęłam z całej siły drzwi.

czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 3 - punkt widzenia Lori



Pociąg zatrzymał się. Przełknęłam ślinę, wzięłam głęboki wdech i stanęłam przed drzwiami. Zaraz się otworzą, zaraz się wszystko zacznie, zaraz rozpocznę swoją wędrówkę do grobu.  Łza spłynęła po moim policzku. Obok mnie stali Sophie (czarnowłosa dziewczynka ), Tom (masywny młodzieniec) i Jack (loczek). Jack szczególnie przypadł mi do gustu. Nie zachowywał się jak gwiazda, ani jak beksa. Stał, bo stał. Sophie wyglądała na przerażoną i zmasakrowaną. Mimo, że wczoraj po kolacji od razu położyła się do łóżka, wyglądała tak jakby przez całą noc nie spała. Tom zaś trzymał wysoko głowę, widać nie miał zamiaru sprawić, by ktoś z nas lub tłumu czekającego za drzwiami wyczuł jego strach.  Nagle dało się słyszeć dźwięk wypuszczanego powietrza. To był znak, że drzwi się zaraz otworzą.  Płyta zaczęła się przesuwać. Trwało to trochę zanim drzwi się w pełni otworzyły. Pierwszy wyszedł Tom, aby wyglądać na pewnego siebie. Za nim wyszła Sophie trzęsąc się przy tym jak galareta. Zaraz po niej wyszedł Jack. Miał kamienną twarz, zdawać się było - obojętną. Przyszła kolej na mnie. Przez chwilę stałam jak wyryta. Dopiero Tom się widząc moją reakcje na dziki tłum próbujący z wszelką cenę zrobić sobie z nami zdjęcie wrócił się i podał mi rękę.  Dzięki Tomowi się przebudziłam i wyszłam na zewnątrz. Chociaż w głębi byłam strasznie przygnębiona, przestraszona i inne takie, uśmiechałam się do tłumu , by zyskać sponsorów. Doszliśmy do długiej limuzyny, która nas potem zawiozła na proces odnowy.
Delice zaprowadziła mnie do ogromnych stalowych drzwi. Potem poszła w swoją stronę. Bez wahania otworzyłam drzwi.  Za progiem znajdowało się masakrycznie dużo łóżek kosmetycznych, pryszniców, fotelów fryzjerskich, szaf i stylistów. Znałam procedury z opowiadań Delice, więc wiedziałam czego mam się spodziewać. Tak naprawdę to powinien ktoś do mnie podejść i zaprowadzić mnie na mój fotel ale nikt się nie zjawił. Czekałam długo. Może ze 2  godziny. Na szczęście komuś się przypomniało o mnie. Wysoka lalka Barbie podeszła do mnie i zapytała:
- Co ty tu złotko robisz?
- Czekam na stylistę…  Jestem z dystryktu  4- odpowiedziałam zaskoczona pytaniem.
- Jak to ?! Niemożliwe ! Wszyscy styliści już się zajmują trybutami!- wrzasnęła zakłopotana mieszkanka Kapitolu.
- Zostałam poinformowana, że właśnie tu mam na kogoś czekać.
- Poczekaj, poczekaj. Kitty , Beck, Dora i Sasha mają dystrykt 1. Ana, Lou ....- I długo wymieniała stylistów każdego dystryktu, ale czwarty zostawiła na koniec.- A dystrykt czwarty : Mela, Blondi, Gavin ... I Francessco ! Gdzie jest Francessco ?! - krzyczała barbie.  A zaraz potem pobiegła w głąb hali zapewne w poszukiwania mojego jakże nad wymiar punktualnego i  skrupulatnego stylisty.. Chwilę później ktoś energicznie otworzył stalowe drzwi.
- Bon jour ! Barbie ?! Co się dzieje ?- zapytał mówiący z francuskim akcentem stylista.
- Emm.. Francessco .. Bo jest taka sprawa,..- zaczęła nie kończąc Brabie, tak jakby się czegoś obawiała
- O nie ! Pardon madame ! Ty Tribut jesteś, taa?-zapytał mnie stylista.
- We własnej osobie – odpowiedziałam ze sztucznym uśmiechem.
- Pardon, pardon ! Ja zapomniałem skarbie.
-Nic się nie dzieje, spokojnie- odparłam.
- Hmmm ty 4 dystrykt taak ??- zapytał Francuzik
- Owszem- odpowiedziałam niecierpliwa
- Dobrze,  dobrze, do pracy. A przy tobie złotko to zbyt dużo jej nie będzie.- powiedział Francessco, po czym obejrzał moje włosy, paznokcie i figurę, a potem naciągnął moje policzki i powiedział:
- O skarbeńku w dobrym stanie jesteś - uśmiechnął się szarmancko.
- Dzięki Frank - uśmiechnęłam się
- Frank ?? hmm to wspaniale ! Nareszcie jakiś luzak do mnie przyszedł!- Roześmiał się ,,Frank’’ . Spojrzałam na zegarek.
- Słuchaj ja nie chcę się wtrącać, ale no jakby to powiedzieć… jest  już  16,a dziś wieczorem prezentacja rydwanów, a my nawet nie zaczęliśmy.
- Matko, boska ! Britta Britta !!!- Przybiegła moja koleżanka barbie
- Tak mesje ?- zapytała owa britta
- Robimy syrenkę ! Zajmij się włosami  ja uszyję strój. DONN!!- zawołał kolejnego stylistę Frank.- Powiedz innym stylistom 4 dystryktu że rydwanem będzie muszla, a trybuci mają być perełkami.- wydał polecenie mój stylista. Donn wziął nogi za pas i udał się do innych.  Czas upłynął nam bardzo pracowicie. Udało mi się trochę pogawędzić z Brittą. Nie była to inteligentna rozmowa. No cóż czego mogłam się niby spodziewać po mieszkańcach Kapitolu…  Skończyliśmy pracę około 21.  Naprawdę uwierzcie nie było to moje spełnienie marzeń , żeby zostać syrenką no ale cóż. Do rzeczy .
Frank zaprowadził mnie na halę gdzie czekały już rydwany. W naszej muszli czekali już moi towarzysze. Sophie wyglądała bajecznie, a o chłopakach tego niestety nie mogę powiedzieć, bo jakoś nie przepadam za widywaniem chłopaków przebranych za ryby... Stanęłam obok Sophie. Wszyscy spojrzeliśmy po sobie dając porozumiewawczy znak ,,musimy dać z siebie wszystko!’’. Nagle Konie ruszyły i gwałtownie pociągnęły za sobą naszą muszlę.
 No to teraz uśmiech, postawa i jedziemy...



środa, 27 marca 2013

Rozdział 3 - punkt widzenia Hannah






Kiedy przed nami otwierają się drzwi od pociągu moim oczom ukazuje się widok dziwnie umalowanych stworów bo raczej ludźmi to ich nie da się nazwać. Gdy wysiadam mam minę obojętną - tak jak postanowiłam. Rozejrzałam się po moim towarzyszach - Annie miała minę podobną jak ja, Josh jak porąbany rozdawał buziaki a Dylan udawał wielką gwiazdę a potem wdał się w bójkę  z nieludzką istotą.

***

Leżę na dużym fotelu i czekam, aż moja ekipa przygotowawcza raczy się zjawić.  Po kolejnych 5 minutach ekipa wreszcie się zjawiła. Podniosłam wzrok i chciałam i powiedzieć, że są nieodpowiedzialni, lecz chuda i wysoka dziewczyna z włosami pomalowanymi na zielono wyprzedziła mnie:
- Przepraszamy, ale były straszne korki więc nie mogliśmy dotrzeć na czas ! - prawie krzyknęła, jak się okazało Lulia, tym swoim kapitolońskim akcentem. Nie umiem się obrażać  więc odparłam:
- Nic się nie stało, jestem Hannah.
 Moja ekipa także się przedstawiła i oprócz Lulii, poznałam także niebiesko-włosego Narrego i różową zarówno jak i z włosów jak i z koloru ciała Volv. Po obmyciu mojego ciała stwierdzili, że jestem najbardziej czystą trybutką z jaką kiedykolwiek mieli styczność. Uśmiechnęłam się pod nosem. Po umyciu, a raczej opłukaniu wodą mojego ciała, przyszła pora na woskowanie. O nie tylko nie to! - pomyślałam. Bolało jak cholera, zresztą tak jak się spodziewałam. Po rękach i nogach przyszła pora na nadanie moim brwiom określonego kształtu, oczywiście za pomocą pincety. Wreszcie, kiedy skończono ,, oczyszczać" moje ciało z włosków, które zaczęło mnie szczypać i swędzieć, gdy im to powiedziałam, ekipa kazała mi się zanurzyć w jakimś dziwnym białym roztworze który znajdował się w wielkiej, żółtej wannie, którą Volv nazwała ,, cytruskiem". Jak znajdowałam się w wannie, w tym czasie Narry robił mi coś z włosami, Volv czyściła i piłowała oraz malowała moje paznokcie a Lulia robiła makijaż na wcześniej oczyszczoną twarz. Po kąpieli skóra wyglądała jak nowa i przestała szczypać. Moje paznokcie miały czarny kolor a włosy miałam związane w koszyczek z warkoczy. Ekipa przyglądnęła mi się uważnie, a po obserwacji zaprowadzili mnie do pokoju, gdzie oznajmili,że mam czekać aż wejdzie tutaj mój stylista Tom. Zanim wyszli Lulia podała mi szlafrok. Po założeniu i zawiązaniu szlafroku skapowałam się, że ta warstwa materiału przylega mi całkowicie do ciała.  Lepsza chociaż jedna cienka warstwa niż stać całkiem goła. Po chwili do pokoju wszedł niski, dość gruby mężczyzna który był na oko pięćdziesięciolatkiem . Miał duże i zaokrąglone wąsy koloru siwego podobnie jak jego włosy. Był ubrany cały na niebiesko. Kiedy mnie zobaczył obszedł na około mnie i powiedział:
- Pokażę ci twój strój.
Podszedł do mnie z paczuszką i gdy ją otworzyłam moim oczom ukazał się czarny i matowy w dotyku materiał. 
-  Jest to czarny kombinezon, gdy go założysz dodam ci do stroju parę rzeczy. - dodał.
Założyłam kombinezon który nie miał ramion w paczce znajdowały się także czarne buty, też je założyłam. Kiedy skończyłam się zakładać strój podszedł do mnie Tom i obsypał mnie jakimś czarnym i błyszczącym pyłem. Dopiero teraz oglądając swoje posypane pyłem ręce dostrzegłam, że wzdłuż rozcięć kombinezonu znajduje się coś na podobiznę diamentów i ciągnie przez cały kombinezon. Gdy wydaję mi się, że możemy już wychodzić do Ośrodka Szkoleniowego gdzie będziemy stali na rydwanie i czekali na swoją kolej wyjazdu, stylista podchodzi do mnie i wyciąga do siebie moją rękę i zakłada na ją jakąś bransoletkę i z powrotem opuszcza moją kończynę. 
- To na szczęście. A teraz chodźmy.
W drodze do Ośrodka oglądam moją bransoletkę - jest to mała diamentowa gwiazdka zawieszona na czarnym sznurku. Dziękuje Tomowi za prezent, kiedy dociera do mnie, że mu nie podziękowałam. Chyba go zaczynam lubić, zresztą jak i moją ekipę przygotowawczą która idzie z nami. Właśnie weszliśmy do Ośrodka, gdzie dostrzegłam moich współtowarzyszy. Stali na rydwanie i zajęłam wolne miejsce obok Josha. Rydwan był wysoki, i nie umiałabym na niego wejść, gdyby nie pomoc Josha. Nagle rydwanem coś szarpnęło i zaczęliśmy jechać .

wtorek, 26 marca 2013

Rozdział 3- punkt widzenia Annie

 Zaciskam wargi i dochodzę do wniosku, że muszę wysiąść. Wolałabym tu zostać, ale mogę się założyć, że użyli by siły, aby mnie stąd wyciągnąć. Wymieniam spojrzenie z Hanną które trwa tylko przez sekundę. Ale mogę przysiąc, że ona też nie chce wysiadać.
 Wysiadamy z pociągu. Najpierw Josh -oczywiście jest takim kretynem, że zaczął przesyłać buziaki wszystkim dziwadłom które się tam zjawiły. Natychmiast wpadłam na pomysł że to pewnie jest jego taktyka na igrzyskach. Podbije serca sponsorom. Sądzę że gdyby miał taką okazję aby mnie zabić, zrobił by to najszybciej jak się da. Przepraszam mamo. Wiem że chciałaś abym szanowała Josha. Nie udało się. Później z pociągu wyszła Hannah która nie robiła nic. Miała taką minę jakby... jakby właśnie wyszła z pociągu. Postanowiłam również spróbować. Chciałam aby moja obojętność na twarzy, wszystkich zaintrygowała. Za Hanną wyszedł Dylan, który zachowywał się tak, jakby właśnie wyszedł na czerwony dywan. Uśmiechał się urokliwie, szarmancko trzymał ręce w kieszeni i mrugał do kobiet. Za nim wyszłam ja. Szłam sobie spokojnie z powalającą obojętną miną, gdy nagle zauważyłam jak Dylan okłada pięściami faceta z Kapitolu. Na zewnątrz postanowiłam wyglądać na nie wzruszoną, choć w środku uśmiechałam się szeroko. To się nazywa sensacja. Niestety, szybko się skończyło, Bo strażnicy odciągnęli go od faceta któremu porwała się różowa spódniczka i pobrudził fioletowy gorset. To było komiczne widowisko, gdy zbierał strzępki spódnicy z ziemi. Postanowiłam że pośmieję się w pokoju. To nie był odpowiedni moment. Crystal chyba by mnie zabiła. "Bo maniery to podstawa". Dla mnie to nie ma żadnego znaczenia. I tak pewnie nie przeżyje.
 Wchodzimy do budynku. Crystal osobiście prowadzi mnie do drzwi.
- Teraz poznasz swoją ekipę przygotowawczą- odparła podekscytowana- są całkiem dobrzy, ale z 2 i tak są najlepsi.
 Nie miałam ochoty z nią rozmawiać więc siedziałam cicho. Skupiałam się raczej na tym, jak przeżyć na arenie podczas gdy ona mówiła że Finn musi coś zrobić z moimi brwiami.
- Kto to Finn?- ocknęłam się.
- Finn to twój stylista perełko. Jest całkiem dobry- stanęłyśmy przed srebrnymi drzwiami z wielką klamką- Wiem co mówię. Powodzenia Skarbie! 
 Złapałam klamkę ale nie nacisnęłam jej. Myślałam o tym, jakie męczarnie przeżyje tam moje ciało. Pomyślałam też przez chwilkę o Josh'u. O tym cholernym leserze, który nie raczył podnieść tyłka z kanapy podczas gdy nasi rodzice umierali z głodu. Kopnęłam z całej siły w drzwi. Noga mnie zabolała, a więc osunęłam się na dół i siedziałam pod drzwiami. Nagle otworzyły się gwałtownie, a że otwierały się do środka, leżałam na wpół na korytarzu, a na wpół w pomieszczeniu. Przyglądała mi się kobieta. Nie. To facet. To na pewno był facet. Miał całą wytatuowaną twarz i lewą dłoń. Na twarzy, wyglądał jak mieszanka małpy z eskimosem. Na lewej ręce miał ogromną literę O, a w środku niej znajdowały się różne twarze. Miał żółte sterczące włosy i zielone powieki.
- Będziesz tu tak leżeć, czy może wstaniesz?- zapytał się z sarkazmem. Puściłam to mimo uszu i podniosłam się chociaż strasznie bolała mnie noga.
- Ojojojoj!- zaskrzeczała 2 osoba- A co ci się z nogą stało miśku?- Była to kobieta. Miała pomarańczowy gorset, różowe leginsy i twarz pomalowaną na niebiesko. Na dodatek miała na niej czerwone kropki.
- Uderzyłam się- wymamrotałam. Jak się okazało Pilipins i Nadija (nie nie chodzi mi o Nadię, nazywała się Nadija) pomogli mi usiąść na łóżku i posmarowali moją stopę jakimś żelem. Od razu mi się polepszyło.
- A więc jak się nazywasz koteńku?- zapytała się słodko Nadija.
- Annie.
-A więc Bonnie...
- Annie- powtórzyłam.
- W porządku- uspokoiła się Nadija- A więc Annie... Jak ci mija dzień?- było to tak bezczelne pytanie, że nie odpowiedziałam na nie. Miałam ochotę odpowiedzieć coś w stylu "Świetnie! Jest to najpiękniejszy dzień mojego życia!" ale ludzie z Kapitolu nie są bystrzy.
- Widzę że nie jesteś zbyt towarzyska- parsknął Pilipins- a więc zacznijmy! Nadija, najpierw zaczniemy od... Brwi, później zajmiemy się nogami a następnie trzeba ją będzie umyć w cytrusku- nie miałam pojęcia co to jest cytrusek- A więc bierzemy się do roboty!
 Zaczęli mi paplać o tym, jaki świetny jest Finn, a jaki przystojny.
- W sumie to nie wiem, w końcu to facet z Kapitolu- odpowiedziałam. Chyba ich obraziłam, co tak naprawdę miałam na celu. Spojrzeli się na mnie wrogo, po czym Pilipins szarpnął mnie za plaster z woskiem który był przyklejony do mojej nogi. On raczej też miał to na celu. Następnie przyszła pora na cytruska, który okazał się kąpielą w wannie z bąbelkami, które zmywał brud z mojego ciała.
 Gdy skończyli, owinęli mnie w szlafrok i wysłali do sąsiedniego pokoju. Postanowiłam że usiądę tyłem do drzwi. Niespodziankę zostawię sobie na koniec. Tradycja jest taka, że chłopcy dostają kobiety stylistów, a dziewczyny facetów. Spodziewałam się kogoś takiego jak Pilipins jednak gdy się odwróciłam, nie wiedziałam co powiedzieć.
 Mój stylista miał koło 13 lat! I wyglądał całkiem normalnie. Miał na sobie jeansy, biały t- shirt fioletowy zegarek. Jedyne co mi nie pasowało, to różowe włosy.
- Cześć- powiedział.
- Ym... Cześć?- byłam strasznie zaskoczona. Nie ukrywam.
- Nazywasz się Bonnie prawda?
- Annie.
-Och. Ach ten Pilipins!- Wykrzyknął, łapiąc się pod boki.- Jesteś bardzo ładna wiesz?
 Nie nie wiedziałam. Jestem zwyczajna nie jakaś ładna.
- Hmm... Pilipins wspominał że nie lubisz rozmawiać.- Matko, ale z nich plotkarze!- Może pomyślmy nad twoim strojem, a może by coś...
- Ile masz lat?- zapytałam.
- 12 i 7 miesięcy. A ty?
-16- odparłam. Przez chwilę pomyślałam, jakiego stylistę dostała Hannah i jaką stylistkę dostał Dylan. Współczuję stylistce Dylana. Musi mieć z nim ciężko. Finn chodził wokół mnie i wyglądał tak, jakby miał jakieś wizje. Przytakiwał głową, mówił :"tak tak tak tak!" i zapisywał coś w notatniku.
 Nasz strój okazał się kombinezonem, z odkrytymi ramionami. Wzdłuż rozcięcia przyklejone było coś na wzór diamentu. Nasi styliści, obsypali nas czarnym pyłem. Usadowili nas na 4 osobowym rydwanie zaprzężonym w białe i czarne konie. Ja stałam przy krawędzi, obok Dylana, co mogło być zapowiedzią katastrofy.
-Powodzenia Ann!- Wykrzyknął Finn, co trochę wytrąciło mnie z równowagi bo Josh tak do mnie mówi.
Wzięłam się w garść, a następnie poczułam jak konie ruszają i szarpią za sobą rydwan.

















poniedziałek, 25 marca 2013

Trybuci z dystryktu 4


Sophie Smith - 12 lat                              




  Jack Bennett - 16 lat


















Tom Adler - 18 lat

















Lori Simmons- 17 lat

Rozdział 2 - punkt widzenia Lori



Zaraz potem do pokoju odwiedzin wkroczyła Delice. Nie miałam jej tego za złe, że akurat mnie wylosowała, to nie jej wina. Bardzo ją lubiłam, ale nie znosiłam myśli, że tak wspaniała kobieta może być z Kapitolu. Ta wykwintnie ubrana opiekunka zawsze pomagała biednym i wspaniale opiekowała się dystryktem 4. Niestety jej dobre imię stłamsił Kapitol, wyznaczając ją na opiekuna trybutów. Od tamtej pory nikt, oprócz mojej rodziny, nie pamięta starej dobrej Delice Monroe.  Była ubrana cała na różowo , co według mnie , raczej nie mogło pomóc w odzyskaniu dobrego mienia, no ale cóż, Kapitolińscy styliści są ,,najlepsi’’. Do rzeczy.
Delice weszła do pomieszczenia. Spojrzała na mnie z żalem i podała mi rękę. Zapewniła mnie, że zrobi co się tylko da żeby wyciągnąć mnie z tego piekła, ale ja wiem, że dla mnie już nie ma ratunku. Bo niby jak dziewczyna ,która nigdy nie miała noża w ręku, ma sobie poradzić w grze na śmierć i życie?.
 Delice wzięła mnie pod rękę i czując, że jestem ledwo żywa zaczęła prowadzić.  Szłyśmy niedługo i przyjemnie. Moja opiekunka opowiedziała mi o najważniejszych sprawach podczas promowania swojej osoby w poszukiwaniu sponsorów. Nie słuchałam jej. Wiedziałam że nie mam szans. Jedyną osobą,  która sprawiała że jeszcze nie umarłam ze strachu, był Mike. Ten mały brzdąc nie poradziłby sobie potem beze mnie. Nikt oprócz mnie nie potrafił go zrozumieć, gdyż miał autyzm. Za to ja też nie wyobrażam sobie życia bez niego. Mam nadzieję, że nie będzie oglądał igrzysk, bo jak on się poczuje widząc mnie zabijaną przez innego trybuta? (dreszcz mnie przeszedł). Podczas moich rozmyślań ciocia Monroe cały czas gadała i gadała.  Zrozumiałam tylko jedno zdanie: ,, Tylko jedna osoba przeżyje, reszta zginie. Tą jedną osobą możesz byś ty!’’. To zadanie zapamiętałam szczególnie. Może się gdzieś ukryję a innych zabiją i wrócę do Mike’a ?! – nie to byłoby zbyt piękne.
Stanęłyśmy przed pociągiem. Słyszałam o luksusach jakie można tu spotkać, więc byłam troszkę podekscytowana.  Weszłam do wagonu-przedpokoju.  Oprócz koloru ścian niczym się nie różnił od mojego domu. Troszkę się zawiodłam. Delice wprowadziła mnie do wagonu  jadalnego, gdzie czekali już inni trybuci i mentor. Spóźniłyśmy się z powodu mojego omdlenia. Usiadłam na kanapie obok dziewczynki o czarnych włosach, ubranej inaczej niż na placu. Podarte szmaty zastąpiła teraz jedwabna suknia w kolorze błękitnym.  Naprzeciwko mnie siedział masywny młodzieniec  o brązowych włosach, mógł mieć około 180 cm wzrostu. Obok niego zajmował miejsce chłopak z czarnymi kręconymi włosami. Na brzeżku kanapy chłopców siedział nasz mentor James Bradley. Nie wyglądał ani dobrze, ani źle. Może raczej jakby miał chorobę psychiczną… No ale nie ocenia się ludzi po wyglądzie. Po jego pierwszym wypowiedzianym zdaniu wiedziałam że miałam rację. Nie odzywałam się w ogóle.  Nagle przypomniałam sobie rzecz, którą poleciła mi zrobić Delice.
- Co mamy robić po starcie?- zapytałam nieśmiało.
- UCIEKAJCIE, UCIEKAJCIE !!! CHOWAJCIE SIĘ PO KRZAKACH I DOŁACH !- Wykrzyknął przejęty James. Zdałam sobie sprawę, że James obrał taktykę, którą miałam zamiar wykorzystać. Jednak zdecydowałam, że skoro i tak zginę, to wolę zginąć w dobrym stylu. Może mnie ktoś zestrzeli z łuku, żeby mniej bolało?...
- Co najlepiej szkolić w czasie przygotowań z innymi trybutami?- zapytał chłopak z kręconymi włosami
- To w czym jesteś najgorszy, asa zostaw na prezentacje. – odpowiedział mentor.
 Siedzieliśmy jeszcze tak dosyć długo, wspominając czasy z dzieciństwa. Nagle wtargnęła Delice :
- Jeszcze nie śpicie ?! Do łóżek natychmiast!- wrzasnęła. Ruszyłam w stronę swojego wagonu sypialnego. Delice i James jeszcze zostali i rozmawiali. Weszłam do pokoju i zobaczyłam ogromne łóżko i szafę z tysiącem ubrań. Wzięłam pierwsze lepsze zarzuciłam na siebie i położyłam się spać.
Mimo mojego zmęczenia i tak nie mogłam zasnąć . Cały czas myślałam o tym jakie miałam wspaniałe życie, jak tęsknię za rodziną i za domem. Po drugie spać nie dawały mi światła oświetlające pociągowi tory… Nagle zrobiło się totalnie ciemno… No to jesteśmy. ..
***
Witamy w Kapitolu- twoim przyszłym cmentarzu !




niedziela, 24 marca 2013

Rozdział 2 - punkt widzenia Hannah

Nie zostało mi nic innego do wyboru więc podążyłam za Crystal. Wprowadziła nas za drzwi Pałacu Sprawiedliwości. Wchodziliśmy po popękanych schodach, oczywiście w towarzystwie Strażników Pokoju. Kiedy  dotarliśmy na ostatnie piętro, strażnicy rozdzielili nas i zaprowadzili do pokojów. Tak, to na pewno czas na odwiedziny. Lecz kto mógłby mnie odwiedzić? Postanawiam przeznaczyć ten czas na rozmyślania. Nie ma sensu zadawać sobie pytań typu dlaczego ja ? Bo co się stało to się nie odstanie. Raczej zastanawiam się jaką taktykę obejmę podczas przygotowań do igrzysk. W końcu postanawiam sprawiać niewzruszonej tą sytuacją. Mam nadzieję, że w trakcie treningów się czegoś nauczę bo na razie poziom moich umiejętności wynosi 0. W momencie, kiedy kończę moją "porę refleksji" do pokoju wchodzi Strażnik Pokoju który oznajmia, że to koniec odwiedziń . Powiedział to tak, jakby ktokolwiek mnie odwiedził.

***

Kiedy dotarliśmy całą gromadką na dworzec kolejowy, na peronie stał już pociąg który ma zawieść nas do Kapitolu. Strażnicy Pokoju wepchnęli nas środka co nie było koniecznie, bo oczarowani urokiem pociągu sami byśmy do niego wsiedli. Z wyglądu zewnętrznego pociąg prezentował się przepięknie, a w środku było jeszcze lepiej. Podłoga była wyłożona niebieską wykładziną podobnie jak ściany. Z sufitu wystawały srebrne żyrandole z diamentami. Na środku wagonu stały dwie czteroosobowe sofy.
Crystal poinformowała nas, że jesteśmy w wagonie salonowym. Oprowadziła nas po całym pociągu.
Najbardziej podobała mi się wagon restauracyjny . Przy oknach stał duży ( już zastawiony!) srebrny stół ze złotym świecznikiem po środku. Po drugiej stronie wagonu stał gotowy szwedzki stół z nieskazitelnie białym obrusem obszytym złotymi nitkami. Przy drzwiach wejściowych stał barek wyposażony w najrozmaitsze, kolorowe alkohole co do szczęścia mi nie było potrzebne. Crystal zostawiła nas przy stole i sama pognała do swojego pokoju. Siedziałam obok Annie i naprzeciwko blondyna. Zaczęliśmy żywo rozmawiać. Z rozmowy wynikało, że blondyn który mi się spodobał nazywa się Josh i jest bratem w dodatku bliźniakiem Annie. Rudzielec - Dylan, chyba nie miał równo pod sufitem, raz był śmieszny i miły a za chwilę zaczął się do nas chamsko odzywać i przezywać. Chyba miał schizofrenię. Dowiedziałam się również, że zgłosił się dobrowolnie na trybuta - ten fakt strasznie mnie zaskoczył. Gdy skończyliśmy kolację przeszliśmy do wagonu kinowego, gdzie oglądaliśmy z Crystal powtórki z Dożynek. Oczywiście trybuci z 1 i 2 zgłosili się na ochotnika. Jak zwykle. Najbardziej w pamięć zapadła mi w pamięć dziewczyna z 4 dystryktu i dziewczyna z 7 dystryktu. Kiedy program się skończył zmęczona dniem pożegnałam się z wszystkimi i udałam się do mojego pokoju. W pokoju znajdował się prysznic z bieżąca i do tego z ciepłą wodą. Szafa była sterowana dotykowo. Kiedy na specjalnym panelu skompletowałam mój strój drzwi się rozsuwały i na metalowym pręcie wisiał na złotym wieszaku mój strój gotowy już do ubrania. Byłam zbyt zmęczona, aby bawić się w stylistę i po prostu zdjęłam ciuchy i położyłam się spać w samej bieliźnie.

***  


Już dojeżdżamy do Kapitolu, a jeszcze nie rozmawiałam z naszą mentorką Marisą. Coś zaczyna mi się wydawać, że ma nas gdzieś i nie obchodzą jej nasze losy. Nie pojawiła się nawet na śniadaniu. Nagle w pociągu zrobiłoby  się całkowicie ciemno gdyby nie lampy. Nie mam pewności ,ale chyba jesteśmy w tunelu prowadzącym do Kapitolu.

Rozdział 2- punkt widzenia Annie


Przez chwilę stałam wyprostowana i patrzyłam się w dal. Jednak gdy ujrzałam mojego brata, który dzisiaj rano chciał mnie uderzyć, nogi się pode mną ugięły. Szybko wzięłam się w garść. Wśród wszystkich dystryktów puszczane będą powtórki z Dożynek, a raczej bym nie chciała żeby jakiś zawodowiec, zobaczył jak ryczę. Josh spojrzał się na mnie a ja nie wiem dlaczego, odwróciłam wzrok. Stanął obok mnie i lekko trącił mnie zewnętrzną stroną dłoni po udzie. Wytrąciło mnie to z równowagi, bo ten gest wprowadził mnie w myśl, że mój brat akurat teraz chce być ze mną blisko, spróbować mnie pocieszyć i wspierać. Teraz już za późno. Tylko jedno z nas wróci żywe. Jeżeli obydwoje nie zginiemy.
 Crystal zaczęła gawędzić z Marisą- mentorem 12 dystryktu. Można powiedzieć, że jest ona żeńskim odpowiednikiem mojego brata. Tak samo cyniczna, zakochana w sobie, zainteresowana tylko sobą- Marisa. Spojrzała się na mnie przez chwilę. Przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy. Gdy odwróciłam wzrok doszłam do wniosku, że jej nienawidzę. Po chwili Crystal odwróciła się do nas, wzięła mnie i Hannę pod rękę.
- Chodźcie za mną.
 Wepchnęła nas za drzwi Pałacu Sprawiedliwości. Momentalnie otoczyli nas Strażnicy Pokoju. Nie czułam się tak, jakby ci ludzie prowadzili mnie na śmierć. Czułam się raczej jak jakaś bardzo ważna osoba, którą za wszelką cenę trzeba chronić. Czegoś bardziej głupszego nie mogłam wymyślić. My tutaj, zwykli mieszkańcy 12 dystryktu, nie znaczymy nic.
 Strażnik wepchnął mnie z takim impetem do pokoju, że wpadłam na kanapę na której osiadł kurz. Siedziałam przez chwilę i czekałam kto pierwszy do mnie przyjdzie. W końcu to czas odwiedzin. Ku mojemu zdziwieniu, do pokoju wpadł Nate. Mój kuzyn który bardzo pomógł nam, podczas gdy mój brat leżał sobie na kanapie. Uściskałam go tak, jakbym już nigdy miała go nie spotkać. Co pewnie było prawdą.
- Słuchaj- zaczął- teraz będziesz musiała radzić sobie sama. Nie zawieraj sojuszów. Prędzej czy później i tak ktoś wbije ci nóż w plecy- nie jestem pewna czy mówił to przenośnią czy tak na serio- Na treningach, sprawdź swoje umiejętności i rozwijaj swoje talenty.
 On tak mówił, a ja przytakiwałam głową nie obecna, chociaż skupiłam się na każdym jego słowie. Po chwili do pokoju wpadł Strażnik pokoju i wyciągnął Nate'a z pokoju.
- I pamiętaj...!- Nate nie zdążył do kończyć, bo drzwi zamknęły mu się przed nosem. Czekałam jeszcze 2 minuty ale moja mama i tata nie zjawili się. Uznałam że to najlepszy moment aby płakać. Sama wyszłam z pokoju pocierając oczy. Po chwili wpadłam na kogoś. Tym kimś była Marisa. Spojrzałam jej ostrzegająco w oczy, co miało mniej więcej znaczyć, że nie będzie miała ze mną łatwo. Odeszłam. Błąkałam się jeszcze przez chwilę po korytarzach i natknęłam się na Crystal.
- A co ty tu robisz, perełko?- Nie odpowiedziałam jej, tylko poszłam w kierunku w którym szła ona, zostawiając ją samą.
 Dotarliśmy na dworzec kolejowy. Wsiadłam do pociągu. Był on olśniewający. Gdy zobaczyłam niebieską wykładzinę, uklękłam na podłodze i zaczęłam podpierać się rękami, przy czym dotykałam miękkiego materiału. Crytal chrząknęła co chyba oznaczało że robię wiochę. Podniosłam się i lepiej przyjrzałam wnętrzu imponującego pociągu. Zdążyłąm jeszcze dostrzec diamentowe żyrandole (tak to chyba były diamenty, uczyliśmy się o nich w szkole), gdy nagle zobaczyłam wagon restauracyjny który całkowicie mnie zauroczył. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu rzeczy do jedzenia. Nadziewany kurczak, świeże pieczywo którego zapach rozchodził się po całym wagonie i te wszystkie soczyste owoce i jeszcze więcej! Crystal usadowiła mnie obok Hanny, a sama pognała w głąb pociągu w podskokach jelonka. Widziałam już takie podskoki podczas polowań. Zaczęliśmy rozmawiać.
- Dobra jest ta wołowina?- spytał się mój brat nie wiadomo kogo, bo nikt jeszcze nie wziął niczego do ust. Zacisnęłam ręce na kajzerce którą wyjęłam z wiklinowego koszyczka. Poczułam, że jeśli jeszcze raz mój brat się odezwie, wbiję mu w dłoń widelec i obleje sokiem. Hanna chyba zauważyła że się zdenerwowałam (przed chwilą dowiedziała się że on jest moim bratem), i spróbowała załagodzić sytuacje.  W ogóle zaczęło mi się wydawać że Josh wpadł jej w oko.
- Może najpierw spróbuj?- zapytała się ze śmiechem. W duchu jej podziękowałam że utarła mu nosa w tak odpowiedni sposób. Mój brat uśmiechnął się do niej zalotnie. Kopnęłam go pod stołem w piszczel. Chyba dosyć mocno bo syknął a później dosyć nie zgrabnie udawał że chciał powiedzieć: Sssssok?
 Dylan bez dwóch zdań mnie przerażał. Na początku uśmiecha się do mnie i Hanny miło, później nas ignoruje, następnie uśmiecha się jak psychopata, a potem mocno potrząsa nogą pod stołem tak, że cały stół się trzęsie a jabłka spadają na podłogę, i śpiewa jakąś piosenkę.
 Po posiłku powiedziałam wszystkim cześć i poszłam do mojej sypialni. Zatrzymałam się w progu i nie byłam pewna, czy aby na pewno ja mam tu spać. W końcu wchodzę i zauważam fioletowe łóżko z zielonymi poduszkami i morsko- niebieskie ściany. Idę do łazienki, wchodzę do kabiny i zauważam tysiące przycisków. Wciskam jakiś wściekle żółty i wylatuje na mnie woda, która jest tak gorąca że momentalnie wychodzę z pod prysznica. W jakiejś koszuli, którą znalazłam na pralce. Owijam się w kołdrę i zasypiam z myślą że jutrzejszy dzień, nie będzie wyglądał jak na co dzień. Ta rutyna się jutro zmieni.
 Obudziłam się i podreptałam do wagonu restauracyjnego po szklankę wody. Spotkałam tam Dylana, który właśnie kopał w winogrono i komentował "mecz" jak komentator sportowy.
 Marisa nawet nie raczyła zjawić się na śniadaniu. Jeżeli ona będzie nas miała gdzieś, to ja ją też.
 Nagle w pociągu robi się ciemno. Moi drodzy, witamy w Kapitolu, rzeźni dla ludzi. 









  

sobota, 23 marca 2013

Rozdział 1- punkt widzenia Lori

Stojąc na placu Kapitolińskim czekałam aż Delice Monroe skończy mówić o Ćwierćwieczu igrzysk głodowych. Mówiła, że jest podwojona liczba trybutów i inne takie. Nie miałam się czego bać, gdyż mój ojciec - prezydent dystryktu 4 zapewniał mi wszystko , abym nie musiała zabiegać o astagrale. Byłam zawsze traktowana po królewsku. Moja mama miała ciekawe kontakty z rządem Kapitolu. Stałam na placu tylko dlatego, że jest to w przepisach.  Czekałam, czując nierówny oddech innych mieszkańców dystryktu na plecach. Nagle usłyszałam imię pierwszego trybuta. Na scenę wkroczyła  niepozorna 12-latka z długimi czarnymi włosami. Wyglądała na wygłodzoną. Spoglądałam na to niewzruszona, bo byłam przyzwyczajona do widoku nieszczęśliwców z mojego dystryktu, jednak kiedy dziewczynka, zapłakana pomachała do swoich rodziców, serce mnie zabolało. Współczułam jej, nigdy nikt mnie nie odłączył od domu i rodziny. Zawsze w cieple spożywałam posiłki i oglądałam z emocjami igrzyska głodowe.
Łza współczucia spłynęła po moim policzku. Refleksje o losie dziewczynki przyćmiły rzeczywistość. Bardzo chciałam pomóc tej dziewczynie. Już szłam w stronę taty , gdy Delice wyczytała moje imię i nazwisko... Rozglądnęłam się po tłumie i ruszyłam na scenę. Cała się trzęsłam. Nie wierzyłam w to co się stało. Ze sceny spojrzałam na tatę, mamę i w końcu mój wzrok opadł na moim 8-letnim bracie. widząc łzy lecące z jego oczu zakręciło mi się w głowie i zemdlałam.
***
Obudziłam się w pięknym pomieszczeniu na kanapie. Moja rodzina siedziała na krzesłach i szturchała mnie delikatnie.
- Co się stało- zapytałam ospała.
- Zemdlałaś- oznajmiła zalana łzami mama.
- Co teraz ze mną będzie- zapytałam.
- Córciu…- zaczął tata, gdy nagle wszedł strażnik pokoju.
- Koniec odwiedzin !- wrzasnął i wyprowadził moją rodzinę z pokoju.  Mike tylko się jeszcze cofnął  i podał mi rękę:
- Lori, obiecaj mi, że wrócisz- wydukał Mike.
- Mike, nie mogę.- trzęsąc się odpowiedziałam.
-Lori, dasz rade!
- Ja nie umiem , nie potrafię ! Miki ja ..- W tym momencie strażnik pokoju wtargnął pomiędzy nas wziął Mike'a na ręce i zmierzał w stronę drzwi.
- Lori, ja w ciebie wierze !- wrzasnął Mike. Pomachałam mu . Gdy drzwi zatrzasnęły się za natarczywym strażnikiem, wyszeptałam:
-szkoda że ja w siebie nie …


Rozdział 1 - punkt widzenia Hannah

Gdy się obudziłam owiał mnie strach. Tak to właśnie dziś są dożynki. Ludzie myślą, że po tym co przeszłam, jest mi obojętne czy mnie wylosują czy też nie, lecz prawda jest inna. Co miesiąc brałam astragale, bo tylko to mogło utrzymać mnie przy życiu, co oznaczało, że mam na koncie około 45 wpisów. Chorobliwie boję się, że to właśnie dzisiaj mnie wybiorą. Sama nie wiem skąd to przeczucie. Może moi rodzice chcą abym dołączyła do nich ? Codziennie budzę się z myślą, że trafię do sierocińca gdzie właściwie powinnam już tam być, ponieważ moi rodzice zmarli gdy miałam 13 lat. Na szczęście jakiś dobrotliwy strażnik pokoju w rubryce moich rodziców wpisał "ciężko chorzy" zamiast "zmarli". Nie wiem czy to z pomyłki czy po prostu się ulitował nade mną, ale dzięki niemu nie muszą wychodzić z domu ( no gdyby żyli ) i dzięki czemu łatwiej ukryć mi ich śmierć. Spojrzałam na stary zegar z pękniętą szybką - wskazywał godzinę 8.00 a o 10.00 zaczynały się dożynki. Mam 2 godziny na przygotowanie się. Poszłam się umyć w dość dużej drewnianej miednicy przy czym umyłam włosy. Po kąpieli w lodowatej wodzie wysuszyłam się i włosy, starym, frotowym ręcznikiem, którego w wieku 6 lat używałam jako peleryny księżniczki. Ubrałam się w białą sukienkę z niebieską wstążką w tali, i związałam włosy w wysokiego koka.  Spojrzałam na zegar - 9.20 - czas wychodzić.

***

Dotarłam punktualnie na Plac Pałacu Sprawiedliwości ,gdzie byli już chyba wszyscy. Widocznie chcą mieć to już za sobą, zresztą podobnie jak ja. Ustawiłam się w kolejce do Punktu Rejestracji. Kolejka szybko się poruszała, więc po 5 minutach stałam przed nieczułą pielęgniarką która wbiła mi igłę w palec, moją krwią umazała jakąś kartkę i pokazała miejsce w które mam się udać. Kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca na scenę wyszła Crystal Diamond - opiekunka trybutów z naszego dystryktu, coś tam popukała w mikrofon i po chwili ciszy rzekła :
-Witajcie! W tym roku, jak wiecie obchodzimy Ćwierćwiecze Poskromnienia. Nasz drogi pan Prezydent ogłosi jakie atrakcje, czekają nas w tym roku -
przewróciłam oczami. Co takiego wymyślił? Pewnie coś specjalnego, bo to 1 Ćwierćwiecze Poskromnienia. Crytstal miała na sobie turkusową sukienkę z białymi diamentami i perukę w kolorze sukienki. Nagle na scenę, rytmicznym krokiem wszedł Prezydent Snow. Był dość chudy i był młody jak na prezydenta. Jedyne co mnie zdziwiło w jego zachowaniu to ciągłe oblizywanie ust. Czy to miało związek z dziwnie białą różą w jego butonierce? Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem. Po dużych, ale niestety albo stety wymuszonych brawach zaczął  mówić:
- Witajcie! Dzisiaj przyjechałem do was z Kapitolu, aby oznajmić jaką niespodziankę mam dla was tego roku. A więc w tym roku będzie to podwojona liczba trybutów.
 - szczerze spodziewałam się  czegoś gorszego - nie jest źle. Dopiero gdy skończyłam swoje rozmyślania usłyszałam, że zebrani szepczą coś niezadowoleni. Prezydent takim samym krokiem jak wszedł także zszedł ze sceny i schował się za drzwiami Pałacu Sprawiedliwości, a jego miejsce zajęła Crystal która oznajmiła :
- Zaczynajmy! A i niech los zawsze Wam sprzyja! Panie mają pierwszeństwo! -
włożyła rękę do szklanej puli, trochę pokręciła ręką i wreszcie wyciągnęła karteczkę i odczytała nazwisko:
- Annie Parker ! Zapraszamy!
Gdy Strażnicy Pokoju wciągają ją na scenę już wiem kto to jest. No przynajmniej tak mniej więcej. Ta dziewczyna dała mi do spisania zadanie z anglika. Też mieszka w Złożysku, lecz nie wygląda jak jej typowy mieszkaniec. Ma brązowe oczy jak i włosy. Szczerze mówiąc było mi jej szkoda.
- A teraz pora na drugą trybutkę ! - krzyknęła Crystal. Znowu pogrzebała w puli i dodała
- Hannah McMartney ! Zapraszamy do nas !
Gdy po krótkiej chwili dotarło do mnie, że to ja zostałam wyczytana, starałam się wydawać na spokojną i o własnych siłach dotarłam do sceny. Kiedy miałam wchodzić na scenę skrzyżowałam wzrok z naszą mentorką - Marisą która wygrała 4 igrzyska głodowe. Jak odwróciała wzrok, spoważniałam i weszłam odważnie na scenę. Gdy zajęłam miejsce między Annie a Crystal i spojrzałam na tych wszystkich ludzi dotarło do mnie, że za tydzień będę walczyć na śmierć i życie i w tym momencie osłupiałam ze strachu. Mój mózg zdołał wyłapać tylko osoby które do nas dołączały - wysoki rudzielec i dość przystojny blondyn. " Obudziłam " się dopiero wtedy, jak Crystal powiedziała do nas poza zasięgiem mikrofonów :
- Chodźcie za mną .

piątek, 22 marca 2013

Rozdział 1 - punkt widzenia Annie

 Obudziłam się z samego rana, zmarznięta. Cholerni strażnicy pokoju, zgodnie z obietnicą, zabrali nam węgiel ponieważ nie płaciliśmy, czynszu. Powoli zaczęli się do nas dobierać. Jeszcze trochę i   wylądujemy na ulicy. Josh jeszcze spał, a dziś dożynki. Rzuciłam w niego moją poduszką, a on się obudził i zaczął się na mnie drzeć. Podniósł na mnie ręke.  
 - Nie wyobrażaj sobie gówniarzu- warknęłam łapiąc go za ręke. 
- Uspokój się, Ann-wyrwał się z uscisku- chciałem cie pogłaskać.
 Spojrzałam się na niego ostro. Nie wytrzymał, odwrócił wzrok. Nienawidziłam go ze względu na to. Miły, spokojny chłopak zamienił się w bezczelnego nastolatka który widział tylko siebie. Dziwię się, że  zgodził się na dorywczą pracę drwala.
-Zbierajcie się bo trzeba już iść ! - krzyknęła mama z dołu dosyć ponurym głosem. Astragale to pewnie był ten powód smutku. W tym roku miałam 52 wpisy i tak nasz prezydent Snow zorganizował coś ''ciekawego'' na Ćwierćwiecze Poskromienia. I ciekawa jestem co wymyśli za kolejne 25 lat, jeśli nie zostanę wylosowana i przeżyję.
                                                                              ***
 Droga w kierunku Pałacu Sprawiedliwości była dla mnie strasznie długa jak nigdy. Widziałam te dziwne miny 12-latków którzy po raz pierwszy idą na losowanie które właściwie sprowadza ich na śmierć. Kiedy dotarłam do punktu rejestracji podałam swoją dłoń pielęgniarce która pobrała moją krew z palca do nie wiem jakich celów. Mój brat wydawał się niewzruszony, a jednak wiem, że bardzo się stresował. On miał 48 wpisów.  Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca na Placu na scenę weszła Crystal Diamonds - opiekunka przyszłych trybutów  naszego dystryktu. Postukała w mikrofon i dmuchnęła w niego, co wszystkich zdenerwowało. W końcu się odezwała:
- Witajcie ! W tym roku, jak wiecie, obchodzimy Ćwierćwiecze Poskromienia. Nasz drogi pan Prezydent ogłosi jakie atrakcje czekają nas w tym roku - parsknęłam po cichu ze śmiechu. Głupia i pusta Crystal, tacy ludzie tylko w Kapitolu. Miała na sobie turkusową perukę i czarne usta. Na scenę wszedł prezydent Snow. Był chudy i miał około 20 lat. Jak na swój wiek ma pokaźną brodę, może to jakieś mikstury prosto z Kapitolu? Po gromkich, ale wymuszonych brawach zaczął swoją przemowe :
-Witajcie ! Dzisiaj przyjechałem do was z Kapitolu, aby oznajmić jaką niespodziankę mam dla was tego roku. A więc w tym roku będzie podwojona liczba trybutów.
Po zebranych tłumach przeszedł szmer niezadowolenia i rozpaczy. Prezydent zszedł ze sceny a jego miejsce zajęła Crystal:
- Zaczynajmy! A i niech los zawsze Wam sprzyja ! Panie mają pierwszeństwo!
 Zagłębiła rękę w szklanej kuli i zaczęła nią kręcić, sprawnie wybrała karteczkę i wzięła ją do ręki.
Po chwili ciszy przeczytała pierwsze nazwisko:
- Annie Parker ! Zapraszamy ! - wykrzyknęła
Kompletnie mnie zamurowało i przez chwilę stałam w miejscu, aż strażnicy pokoju nie wciągnęli mnie na scenę.
- A teraz pora na drugą trybutkę ! Hannah McMartney ! Zapraszamy do nas ! - ponownie krzyknęła
Była to blondynka, dosyć wysoka, kojarzyłam ją ze Złożyska. Pamiętam jak dałam jej ściągnąć zadanie z języka angielskiego. Spokojnie podeszła do sceny i zawahała się przez chwile, a później odważnie weszła na scenę.
-Teraz panowie ! - powiedziała. Nagle z tłumu wyszedł jakiś rudzielec, sądzę, że ma problemy psychiczne, bo widziałam jak na Ćwieku  rozmawiał z bagietką.
-Zgłaszam się na trybuta !! - wrzasnął. 
- Yyy... No więc chodź ! - nawet Crystal wydawała się zaskoczona. - Jak ci na imię ?- dodała
- CO ? - zapytał rozkojarzony, bawiąc się guzikiem od koszuli
- Jak ci na imię ? - powtórzyła spokojnie Crystal
-Dylan Cooper ! - krzyknął podskakując, czułam jak scena pode mną drży. Następnie wyciągnął do niej ręke. Chwyciła ją trochę zaskoczona
- A ty jak się nazywasz??- zapytał się. Zdziwił mnie jego ton. Jakby mówił do kolegów.
-Emm... Crystal.... Diamonds. - umiechnęła się ze zdziwieniem- a teraz pora na kolejnego trybuta!
Wyjęła kolejną karteczkę z kuli i powiedziała:
- Josh Parker!
  

 

Bohaterowie

Annie Parker - odważna, zdeterminowana, wrażliwa. Została wybrana na trybuta w 25 igrzyskach głodowych. Ma brata bliźniaka- Josha. Ma 16 lat.


Hannah McMartney - silna psychicznie, zdeterminowana, pewna siebie. Została wybrana na trybuta w 25 igrzyskach głodowych. Jest sierotą i udaje, że jej rodzice nadal żyją, aby nie trafić do sierocińca. Ma 16 lat.

Josh Parker - zadufany w sobie ale dobrze radzi sobie z siekierą, ponieważ jego dorywczą pracą jest rąbanie drewna. Został wybrany na trybuta w 25 Igrzyskach Głodowych. Jest bratem bliźniakiem Annie. Razem muszą utrzymywać rodzinę. Ma 16 lat.

Lori Simmons - bogata córka prezydenta dystryktu 4. Nie zna się na ,,zabijaniu'' ani na niczym z tym związanym. Wychowana w luksusie nigdy nie zaznała trudnego życia. Jest zamknięta w sobie i pogodzona ze swoim marnym losem trybuta. Ma 17 lat.


Dylan Cooper - ma problemy psychiczne i zgłosił się na trybuta. Jest okropnym dupkiem wobec innych. Ma 18 lat.

      Marisa Walker-Dev - mentor 12 dystryktu, jest wredna i nie obchodzą  ją losy trybutów. 
     

          Crystal Diamonds - opiekunka 12 dystryktu. Pochodzi z Kapitolu i podobnie jak jego mieszkańcy jest pusta i głupia. Mimo wszystkiego stara się pomóc ''jej podwładnym'' trybutom.

Delice Monroe- opiekunka 4 dystryktu. Przeciwniczka igrzysk głodowych. Zależy jej na zakończeniu tej rzeźni. Jest także przybraną ciotką Lori.

James Bradley- mentor 4 dystryktu, wygrał igrzyska 1 raz i nie ma zamiaru więcej brac w nich udziału. Igrzyska zepsuły mu psychikę, więc pomimo jego dobrego serca, jest postrzegany jako wariat i nie potrafi pomóc młodym trybutom.

 





Hej !

Nazywamy się Hania i Ania jesteśmy wielkimi fankami trylogii Igrzysk Śmierci, co zainspirowało nas do opisania 25 Igrzysk Głodowych.
Nasz blog i jego treść jest z naszej wyobraźni co oznacza, że opisane przez nas historie nie miały miejsca.
SERDECZNIE ZAPRASZAMY DO CZYTANIA !
+ jeszcze JULIA