piątek, 29 marca 2013

Rozdział 4- punkt widzenia Annie.

 Z niepokojem patrzyłam się na kolorowe, rozwrzeszczane trybuny. Gdybym miała coś, czym mogłabym ich uciszyć, użyłabym tego jak najszybciej. Jak można się cieszyć w takiej chwili? Zupełnie nie rozumiałam ich zachowania. W tej chwili, pragnęłam aby oni wszyscy znaleźli się na arenie i pozabijali. Patrzyłabym się na to z rozkoszą. Przeważnie, nie jestem mściwa ale co mam myśleć w tej sytuacji? Może: "ojejku, cóż za zaszczyt nas spotkał, że Kapitol sprowadził na nas takie szczęście! Jestem taka szczęśliwa!" Prędzej pozatruwałabym tu wszystkich, niż powiedziała takie słowa publicznie.
 Odrzuciłam te myśli na bok. Teraz pora się skupić i jak najlepiej zaprezentować. Patrzyłam na miny innych. Stali i patrzyli się przed siebie. Tylko Dylan uśmiechał się łobuzersko pod nosem. Wyprostowałam się i patrzyłam przed siebie stanowczym wzrokiem. Spojrzałam się na nasz rydwan, bo jakoś nie zwróciłam na niego uwagi na początku. Był czarny, z czarnymi skrzydłami po bokach. Sądzę że posypali go jakimś czarnym brokatem, bo wśród reflektorów połyskiwał. Na górze, przy suficie, siedział prezydent Snow. Jego wężowe oczy, wodziły po nas wzrokiem. Przez chwilę pomyślałam o buncie, które wywołały dystrykty. 13 dystryktów, to jednak dużo w porównaniu do Kapitolu, a jednak Kapitol nas obezwładnił. Prychnęłam pod nosem. Co za głupi idiota wymyślił tak brutalną karę? Dystrykt 13, tak zdenerwował dziwaków, że został usunięty. Już nie wiedziałam jakich słów używać, aby określić to co czuję. Łzy wkurzenia stanęły mi w oczach, gdy nagle czuję na swoim gardle wielkie ręce.
- Witaj Annie- syczy Dylan. Szeroko otworzyłam oczy aby upewnić się że to na pewno on- Co? Ty to już pewnie jesteś pewna swojej wygranej prawda?
 Poczułam że nie mogę złapać oddechu, a więc podniosłam nogę i kopnęłam Dylana. Na co on pociągnął mnie za włosy i przyciągnął do ziemi. Usiadł na mnie, boleśnie gniotąc mi lewą dłoń kolanem. Prawą ręką przytrzymywał moje włosy, a lewa leżała przy mojej zgiętej nodze. Poczułam że moja noga znowu może mi coś dać, a więc przygniotłam mu stopą dłoń. Puścił mi włosy. To była doskonała okazja do wymknięcia się. Łokciem walnęłam go w głowę i kopnęłam nogą w brzuch.Odsunął się. Przeturlałam się aby uniknąć ciosu, który wymierzył w moją twarz. Zdołałam się podnieść, ale podejrzewam że ten świrus złamał mi lewą rękę.
- Sądzę, że ty będziesz moim pierwszym celem na igrzyskach. Zabicie cię, sprawi mi prawdziwą przyjemność- podbiegł do mnie i wykręcił mi lewą dłoń. Łzy poleciały mi z oczu, ale zdołałam walnąć go w twarz pięścią. Dostrzegłam miny Josha i Hanny. Josh patrzył się na to nie wzruszony, ale Hannah wydawała się przestraszona. Dylan potrząsnął głową aby się ogarnąć i dostrzegł, że od spadnięcia z rydwanu, dzieli mnie nie wiele, a że lewa dłoń cholernie mnie bolała, podtrzymywałam się tylko prawą. Podszedł do mnie aby mnie popchnąć, ale udało mi się podnieść nogę, aby kopnąć go w brzuch, na co on ją złapał i popchnął ją w przód, co sprawiło że spadłam z rydwanu. Walnęłam o ziemię, od czego zakręciło mi się w głowie. Poczułam jak koło, rani mi lewe ramie. Ryknęłam z bólu. Dostrzegłam Hannę która biegnie w moim kierunku. Zaczęła mnie klepać po policzku, bo zorientowała się że tracę przytomność.
 Obudziłam się w swoim pokoju. Zauważyłam że mam lewą rękę w gipsie, opatrzone lewe ramie. Na dodatek, strasznie bolała mnie głowa. Na stoliku obok łóżka stała szklanka wody. Sięgnęłam po nią i dostrzegłam obok niej karteczkę. "Przewidziałam że obudzisz się koło 15. Wypij to, weź tabletkę która leży obok i przyjdź na obiad. Crystal"  Dopiero wtedy zobaczyłam małą żółtą tabletkę. Połknęłam ją i podniosłam się na nogi. Zakręciło mi się w głowie ale doszłam do jadalni. Byli już tam wszyscy i gawędzili sobie przyjemnie. Nagle, zauważyłam Dylana który miło się do mnie uśmiechał. Rzuciłam się na niego i zaczęłam okładać pięściami. Josh szybko mnie od niego odciągnął na co walnęłam go z całej siły w brzuch. Osunął się na krzesło. Morderczym wzrokiem spojrzałam na Dylana który miał minę niewiniątka. Nie obchodzą mnie twoje problemy psychiczne, pomyślałam, i tak cię dopadnę.
- Dziewczyno, co ty się tak rzucasz?- Odwróciłam się w stronę głosu i zobaczyłam Marisę która paliła sobie papierosa- Zabijesz go na arenie, w czym problem?  
- Problem w tym że wczoraj omal mnie nie zabił- odparłam.
-Omal robi dużą różnicę. A poza tym, powinnaś się przyzwyczajać. Sądzę że  ten rudy i twój brat mają jakieś szanse. W was nie widzę żadnego potencjału na zabójcę. Dziewczyny są zwykłymi sierotami, które nic nie potrafią. Ja byłam od samego początku waleczna, sprawna...
 Nagle Hannah walnęła pięścią w stół.
- Mamy większe szanse niż się pani wydaje. Albo, będzie siedzieć pani cicho, albo zdecyduje się nam pomóc.
 W 100 procentach ją popierałam. Myślałam że Marisa weźmie się w garść i zgasi śmierdzącego papierosa, ale ona zaczęła się śmiać.
- Śmieszna jesteś. Sądzę że gdybym rzuciła w ciebie nożem, to nawet byś się  nie zorientowała, że to zrobiłam.
- A ja sądzę- odparła Hannah- że jest pani za wielkim tchórzem. Umie się pani wymądrzać, ale sądzę że wygrała pani przez szczęście, chociaż nie wiem jak takim ludziom jak pani może ono dopisywać.
-Zamknij się gówniaro bo cię...
- Bo co?- warknęła Hannah wstając nie wzruszona. Byłam taka pełna podziwu że nie potrafiłam wydusić z siebie słowa.- Bo rzuci mną pani o ziemię i udusi? Tak jak potraktowała pani swoją córkę? Proszę bardzo, czekam.
 Kompletnie mnie zatkało. Nie wiedziałam, że ta kobieta zabiła swoją córkę. Hannah wykazała się taką odwagą, że miałam ochotę się jej pokłonić. Marisa zrobiła się zielona i siedziała nieruchomo. Hannah wstała od stołu i rzuciła widelec na talerz.
- Dziękuje za miły obiad.-odparła. Poczułam że w środku się buzuję. Byłam taka wściekła na Marisę że zrobiłam się chyba cała czerwona.
- Ja również. Było mi bardzo miło.- powiedziałam i obydwie poszłyśmy do swoich pokojów, przy czym ja zatrzasnęłam z całej siły drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz