poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział 9 - punkt widzenia Lori


 Czuję się jak w horrorze. Najszybsi trybuci już są przy rogu. Trybuci zabijają się bez żadnego współczucia. Chłopak z 8 zarżnął zdobytą siekierą dziewczynę z 9. Biegnę przed siebie. Widzę także inne walki. Dobiegam do jakiegoś plecaka. Bez zastanowienia biorę go ze sobą i biegnę co sił w nogach w stronę lasu. Kręci mi się w głowie. Wszędzie krew. Grover szyderczo się do mnie uśmiecha. Biegnę dalej. Przewracam się o leżące ciało jakiegoś trybuta. Nie jakiegoś… To był Tom !!! Wstaję patrzę na nieboszczyka. Cała drgająca w pośpiechu cofam się niemalże przewracając się ponownie. Odpycham myśl zmarłego kolegi i biegnę. Staram się uciec jak najdalej od rogu i umarlaków.  Mój plecak z każdą chwilą stawał się coraz cięższy, ledwo biegnę. Nagle z krzaków wyskakuje Grover. Kiedy próbuje mnie zabić mieczem odskakuję na bok i biegnę. Goni mnie. Po paru minutach się poddaje i wraca do swoich, do rogu obfitości. Wyczerpana siadam na trawie pod drzewem. Otwieram plecak. Znajduję tam wodę pitną, trochę suszonego jedzenia, jakieś lekarstwa i NÓŻ!!! Byłam naprawdę farciarą, że udało mi się zabrać akurat ten plecak.
Nadal nie jestem bezpiecznie daleko od zawodowców, więc zanim adrenalina ze mnie opadnie postanawiam ruszyć jak najdalej. Biegnę truchtem staram się wyrównać oddech. Nie myślę o zadrapaniach spowodowanych upadkami. Powoli zaczyna mi brakować sił. Nie zdawałam sobie sprawy jak przygotowania wykończyły mnie psychicznie. Ale to były przygotowania, a teraz … Teraz nie ma rady trzeba grać. Słyszę parę armat nie zdążam ich zliczyć. Biegnę. W miarę jak się oddalałam drzewa stawały się inne. Grube wysoko rozstawione gałęzie zastąpiły teraz cienkie gęsto porośnięte liśćmi patyki , jakoś dziwnie zwisające do dołu. Nigdy nie widziałam takich drzew.  Ich gałęzie tworzyły swego rodzaju namioty- wspaniałe kryjówki.  Cieszy mnie myśl, że będę miała gdzie się ukryć, ale zdaję sobie sprawę, że w tych drzewach może ktoś być, więc biegnę szybciej, aby uciec jak najdalej od ‘’namiotów’’. Zaczyna się ściemniać.  Postanawiam mimo wszystko udać się na nocleg pod drzewem-namiotem. Myślę, że mogłam być jakieś 6 kilometrów od rogu obfitości. Zdejmuję plecak. Rozluźniam się. Jestem strasznie spragniona. Biorę łyk wody z piersiówki, wyjętej z plecaka. Oczy mi się kleją.  Zmuszam się do wyjrzenia poza ‘’namiot’’ by zobaczyć czy nikt nie idzie. Nagle ujrzałam Jacka.
- Jack !!!- krzyknęłam. Odwrócił się i pokazał palcem, że mam być cicho. Podszedł do mnie.
- Lori ukryj się gdzieś zaraz do ciebie przyjdę. Gdzie będziesz?- zapytał. Wskazałam na swój ‘’namiot’’.
- Ok tylko przyjdź, obiecaj. – powiedziałam, a on pokiwał głową i ruszył do przodu  w głąb lasu. Poszłam pod swoje drzewo. Usiadłam, oparłam się o pień i czekałam. Po 10 minutach oczy mi się zaczęły zamykać. Naglę słyszę szepty:
- To tutaj. – powiedział chyba Jack.
- Jesteś pewien?- Zapytał nieznajomy mi męski głos.
- Nie gadajcie tylko chodźcie sprawdzić. – powiedziała jakaś dziewczyna.
Słyszę dźwięk kroków coraz głośniej. Tak idą po mnie. Jak najszybciej umiem pakuję ekwipunek do plecaka. Nakładam go na plecy i wybiegam od tyłu. Biegnę.
- Tam jest!!- krzyczy dziewczyna i wszyscy wraz z Jackiem ruszają w pogoń. Biegnę dalej. Nogi się pode mną uginają. Dyszę ze zmęczenia, a oni nadal biegną.  Las staje się rzadszy. Nagle przez przypadek przebiegam przez płytką rzekę. Biegnę dalej . Las już nie jest taki jak przedtem. Jest już znacznie bardziej różnorodny. Widzę wysokie drzewo. Mam niewielką przewagę nad tamtymi. Wspinam się do góry. Siedzę na jednej z wyższych gałęzi. Na szczęście nie zauważyli mnie i popędzili do przodu. Po pięciu minutach usłyszałam armatę. Ciekawe czy to oni. Po jakimś czasie schodzę na ziemię opieram się o pień i zasypiam.  Ze snu wybudza mnie komputerowy głos. Patrzę na niebo, a tam wyświetlają się portrety zmarłych.  Nie widzę tam ani Annie ani Hannah, Chanel i Sophie . Niestety również nie było tam durnego Grovera. Jako ostatniego pokazali Tom’a. Łza zakręciła mi się w oku. Przypomniał mi się widok jego obojętnych (nieżywych) oczu. Przechodzi mnie dreszcz.Głęboko oddycham i ... Dlaczego Jack tak postąpił?! ja.. Ja myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi. Co się stało...Ja.. To ... nie ma na to słowa... Łzy lecą mi po policzkach Zmęczenie przeważa nad smutkiem i parę chwil później zasypiam.

sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział 9 - punkt widzenia Hannah

Ledwo zdążyłam zeskoczyć z podestu, a już spotkało mnie nie szczęście. Jak zwykle. Oto sytuacja sprzed chwili: zeskoczyłam z platformy. Moim oczom ukazał się upragniony czarny plecak, nie czekając na nic podbiegłam do niego, już założyłam go na plecy i odbiegłam przed siebie. Nagle poczułam przenikliwy ból, mający źródło u mojej ręki. Żyję i to się liczy. Nawet nie patrzę na ranę, aby nie przestraszyć się i spanikować. Oglądam się za siebie i widzę zaskoczoną dziewczynę bodajże z 2. Chyba była zaskoczona tym, że chybiła i mnie nie zabiła. No cóż, zdaża się każdemu, nawet zawodowcom. Nie czekając na drugi rzut nożem pobiegłam w wcześniej naznaczonym przez siebie kierunku - na wprost siebie. Wciąż jestem na skalnym podeście, na którym mieszczą się podesty i róg obfitości. Do lasu prowadzą mnie tylko kamienne schodki. Szybko po nich zbiegam, i potykam się o coś. Wywalając się poważnie wyrżnęłam głową o ziemię. Patrzę, o co się przewaliłam - skrzynka z jedzeniem! Szybko biorę szkrzynkę, za uchwyt, do ręki i wreszcie wbiegam do lasu. Po odbięgnieciu około 5 kilometrów od rogu obfitości wreszcie pozwalam sobie na chwilę odpoczynku i zobaczenie moich łupów. Jeszcze raz, na wszelki wypadek, oglądam się dookoła siebie, czy aby na pewno nikogo tu nie ma. Nie, nikogo tu nie ma. Uff. Rozsiadam się pod drzewem - sosną. Najpierw wyrzucam na ziemię zawartość czarnego plecaka. Buteleczka jodyny, woda w dwu litrowym bidonie, paczka suszonego mięsa i sznurek. Zauważam, że plecak ma również boczną kieszeń. Znajduje się w niej dziwna broń - rureczka z dołączonymi 5 strzałkami. Nie wiem jak mam takim małym czymś kogoś zabić ale cóż... Teraz skrzynka z jedzeniem. Jest niewielka - wielkości kartki rozmiaru A5 . Tak jak jest niewielka nie ma wiele w niej jedzenia, zaledwie jeden bochenek chleba i kozi ser. Policzkuję sama siebie - jak mogę wybrzydzać chlebem?! I to na arenie! Niewiarygodne co luksusy mogą zrobić z człowiekiem! Muszę się ogarnąć! Wszystko pakuje do czarnego plecaka. Skrzynkę rzucam w krzaki. Bo długim biegu chce mi się pić, ale nie chce naruszać moich drogocennych zapasów wody, jeśli będę po prostu szła szybkim marszem, może nie będę musiała naruszyć wody. Przeszłam tylko, około jednego kilometra i zobaczyłam wodospad! Wodospad pełen wody! Spragniona rzuciłam się do wodopoju i zanurzyłam głowę w wodzie. Wystarczył jeden łyk abym go zwróciła w krzaki z obrzydzeniem - woda była strasznie słona ! Zbliża się zmierzch. Muszę znaleźć jakąś w miare bezpieczną kryjówke. Las jest mieszany - liściaste drzewa lepiej maskują więc wdrapuje się na wierzbę, nad wodą. Znajduje rozłożyste gałęzie i kłade się. Próbowałam przewiązać się sznurkiem tak abym nie spadła, ale sznurek jest zbyt cienki. Kiedy ułożyłam się dość wygodnie, mój żołądek zaczął burczeć - byłam głodna. Jeszcze na niebie nie pojawiły się osób zabitych, a ja już spałam. Nie obchodzą mnie losy innych trybutów. Nawet sojusznicy nie pomogą mi z dobrych intencji - każdy myśli tylko o sobie; o swoich korzyściach- nie dziwię się przecież ja też tak myślę. Obudziło mnie ciche pykanie. Pykanie, bipczenie nie wiem jak to nazwać. Otworzyłam oczy, było ciemno, nic nie widziałam. Kiedy oczy przyzwyczaiły mi się do ciemności, rozejrzałam się za źródłem dźwięku. Nade mną; jakieś dwie gałęzie, wisiał srebny, metaliczny spadochron! Ucieszona szybko zdjęłam go z gałęzi. Zadowolona, szybko otworzyłam spadochron; był dość pokaźnych rozmiarów. W środku znajdował się miecz! MIECZ! Byłam uratowana! Gdyby ktoś mnie teraz zaatakował mogłabym się obronić. Oglądając miecz zauważyłam na nim karteczkę:
,, Mam nadzieję, że pomoże ~ Daisy "
Jasne, że pomoże! Byłam wdzięczna siostrze za podarunek. Ciekawe ile kosztował? Może jeszcze kiedyś oddam jej pieniądze? MOŻE. Dopiero teraz zauważyłam że oprócz miecza znajduję się również woda utleniona i bandaże. Przez chwilę nie wiedziałam o co chodzi, ale później sobie przypomniałam - mam przecież zranioną rękę. Przytłoczona emocjami dnia całowicie zapomniałam o ranie. Spojrzałam teraz na ranę.Nie była głęboka, lecz krew musiała mi intensywnie lecieć, ponieważ całe przedramienie mam we krwi,ale teraz już skrzepła. Polałam rękę wodą utlenioną, i owinęłam bandażem. Chwilę poszczypało, za parę sekund przestało. Schowałam wodę, jeszcze trochę zostało, za to zużyłam cały bandaż; nie było go wiele. Położyłam się ponownie. Przycisnęłam miecz do piersi i zasnęłam, nie przejmując się głodem, ani pragnieniem. Zanim oddałam się w ręce Morfeusza, poczułam zapach ogniska. Ciekawe jaki dureń pali ognisko w nocy? No cóż jego sprawa, że go złapią i zabiją...

Rozdział 9- punkt widzenia Annie

 Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje. Nogi pędzą przed siebie jak oszalałe. Potykam się o różne kamienie, ale nie wywracam się. Po chwili czuję jak z impetem upadam na ziemie. Przez chwilę nie mogę złapać oddechu. Dźwigam się na dłonie i dyszę ciężko. Nagle zauważam dziewczynę z 8. Już po mnie. Chcę żeby Hannah lub Lori wygrały. Nie próbuję nawet uciekać. Dziewczyna szyderczo się uśmiecha. W sumie dziwne, myślałam że prędzej dopadnie mnie ktoś z 4 lub 1 i 2. A tu taka niespodzianka. Dziewczyna bierze wielki nóż do ręki. Bierze zamach... Nagle jej twarz zamiera. W ostatnim momencie przetaczam się na lewą stronę, aby martwa już dziewczyna, przez przypadek nie wbiła mi noża w czaszkę. Wzdycham z przerażeniem i prędko wstaję. Widzę chłopaka z 8 dystryktu. Patrzę się na niego z zaskoczeniem. Po chwili krzyczę na całe gardło.
 Chłopak z 2 wbija mu nóż w głowę.
 Podbiegam do chłopaka i wpadam w lekką panikę. Przecież on uratował mi życie! To ten sam chłopak którego spotkałam w windzie, po wystawianiu ocen. Wiem że zaraz niczego nie będzie przy rogu obfitości. Muszę wziąć się w garść. Zabieram mu fioletowy plecak. Podnoszę się i widzę prawdziwe piekło. Jest już mnóstwo trupów. O parę nieżywych potykam się ale biegnę dalej. Wiem że nie mogę się zatrzymać. W trawie dostrzegam błyszczące ostrze noża. Chwytam go i biegnę dalej. Po drodze zgarniam jeszcze paczkę rodzynek. Nikt nie zwraca na mnie szczególnej uwagi, co trochę mnie niepokoi. Oglądam się nerwowo, ale nikt za mną nie stoi. Nagle zauważam niebieski plecak. Łapię go i pędzę z nim za krzaki, tam gdzie nikt mnie nie zauważy. Przystaję przy wielkim drzewie. Nie jestem pewna czy mam brać rzeczy ze środka i waham się przez chwilę. Po co mi dodatkowe obciążenie? Szybko przykucam, otwieram plecak i wysypuję jego zawartość na trawę. To bardzo ryzykowny pomysł ale dodatkowy plecak może mnie spowolnić. Nie zważając na to, co pakuję, wpycham wszystko do fioletowego plecaka. Zrobił się on trochę ciężki ale nie mam żadnych kłopotów z uniesieniem go. Zarzucam go na plecy i biegnę dalej w las. Nie wiem, ile już idę. Może 3, 4 kilometry? Siadam obok jakiegoś krzaka i odpoczywam. Nikt mnie nie goni a więc chyba jest tu bezpiecznie. Postanawiam rozpakować plecak gdy nagle... Widzę chłopaka chyba z jedynki. O Boże. Zauważył mnie i właśnie biegnie w moją stronę. Zwinnie przeskakuję przez złamane gałęzie. Nie słyszę żadnych odgłosów za swoimi plecami a więc przystaję. Widzę przez gałęzie, że chłopak wraca do swoich sojuszników. Co?! Miał mnie na wyciągnięcie ręki i po prostu się wrócił? Nie rozumiem, przecież mógł mnie zabić, mógłby mieć kolejną zabitą osobę na swoim koncie, a on po prostu zawrócił?! Nic z tego nie rozumiem Przychodzi mi do głowy, że może chciał mnie tylko postraszyć... Wiem.
 On gonił kogoś innego, tylko ciekawe kogo.
 Nie jestem głodna, ani spragniona. Można powiedzieć że jestem nawet wypoczęta. Truchtem biegnę przez las. Jest to las mieszany. Zauważam dęby i sosny. Nagle zauważam ciekawe drzewo. jest ono dosyć wysokie, jednak gałęzie nie stoją w nim jak w każdym drzewie, tylko opadają, tworząc coś w rodzaju kopuły z gałęzi. Przedzieram się przez gałęzie, gęsto obłożone liśćmi. W sumie, jest tu całkiem przytulnie. Siadam koło konara i bezradnie rozkładam ramiona. Głowa opada mi na kolana. Przypomina mi się chłopak z 8 dystryktu. Nóż w jego głowie i oczy bez wyrazu. Łza wypływa mi z oka ale wcale nie mam ochoty płakać. Nie mam na to czasu. Wykładam rzeczy z plecaka. Rodzynki które porwałam z ziemi, pare metrów drutu, jakieś tabletki- wydaję mi się że są one na ból brzucha, jodyna, butelka na wodę, 2 pomarańcze, lina, cienki kocyk, nóż który leżał niedaleko rodzynek, oraz bandaże. Pomarańcze sprawiają że szeroko otwieram oczy. Pierwszy raz widzę coś takiego na arenie. Przeważnie dostajemy suszone owoce, a nie świeże. Drut- świetnie. Będę mogła pozastawiać wnyki... Zaraz,zaraz. A czy tu są w ogóle zwierzęta?
 Podnoszę się, ale postanawiam że jeszcze tu wrócę. Ta kryjówka na pewno mi się przyda. Teraz pora poszukać wody. Na szczęście po godzinie wędrówki słyszę przyjazny szum wody. Wychodzę zza drzew i widzę wodospad. Nie jest on przesadnie duży, ale mały też nie jest. Ostrożnie podchodzę do brzegu i dziwię się, że nikogo tu nie ma. Taki dostęp do wody i zero chętnych. Po chwili orientuję się, o co chodzi. Z wody unosi się para. Wrząca woda. Bardzo śmieszne. Komentatorzy igrzysk mają pewnie ze mnie niezły ubaw. Dałam się nabrać. Jestem na siebie cholernie zła. Wymierzam kopniaka kamieniowi który wpada do wrzącego źródła. Dostrzegam coś dziwnego, unoszącego się na wodzie. Podchodzę odrobinę bliżej. Zaczynam krzyczeć, ale zatykam sobie usta dłonią. Jestem pewna że na wodzie unosi się ciało bardzo poparzonej dziewczyny. Jest cała czerwona, cała w bąblach. Musiała wskoczyć tu niedawno bo jeszcze nie zabrali jej ciała. Nagle wszystko jest dla mnie jasne. Ta dziewczyna, pewnie biegła za mną. Można powiedzieć że dotarłam do wodospadu okrężną drogą. Gdybym skręciła wcześniej zobaczyłabym wodospad szybciej, tak samo jak ta dziewczyna. To pewnie ją, chłopak z 1 zagonił nad ten wodospad. Pewnie nie miał pojęcia że jest tu wrząca woda. Nie zdążył jej zabić, ponieważ ona wpadła do wodospadu.
 Oddalam się z tamtąd najszybciej jak potrafię. Wizja poparzonej dziewczyny z szeroko otwartymi oczami, która pływała sobie po tafli. Jestem już daleko, ale i tak słyszę dźwięk poduszkowca, który zabiera jej ciało do Kapitolu. Muszę znaleźć wodę. Bez niej będzie mi bardzo ciężko. Wiem że dzisiaj, jakoś bez niej wytrzymam, ale jutro idę na jej poszukiwania. Postanawiam natychmiast wrócić pod drzewo i tam spędzić noc. Po drodze spotykam na swojej drodze kota. Nie jest to dziki kot ale wygląda na zwykłego dachowca. Nie mam serca go zabijać. Znienawidziłabym siebie gdybym to zrobiła, a więc po prostu poszłam dalej. Jednak kot się do mnie przyczepił. Pomimo tego że na niego psikałam, syczałam aby sobie poszedł on nie miał takiego zamiaru. Zaczął mnie denerwować, ponieważ płoszył mi wszystkie zwierzęta które chciałam oporządzić. Gdy go zgubiłam, udało mi się dosłownie przez przypadek zabić zająca. Myślałam że to jakiś trybut, a więc rzuciłam tam nożem. Gdy docieram do drzewa, postanawiam wypatroszyć i usmażyć go jak najszybciej. Jest już zmrok a więc szybko biorę się do roboty. Gdy obracam zająca na patyku, nad ogniem, z mojej lewej strony wychodzi kocur. Nie ma zamiaru odchodzić- wręcz przeciwnie. Domaga się, abym podrzuciła mu trochę mięsa. Z irytacją odrywam  kawałek upieczonego mięsa i rzucam kotu który z wielkim apetytem go je. Robi się ciemno a więc natychmiast gaszę ogień aby nie dać znaku zawodowcom że tu jestem. Lubią polować nocą. Widziałam to w telewizji, jak chodzą z pochodniami i szukają ofiar. Wchodzę pod gałęzie i siadam przy konarze przykrywając się kocem. Zza gałęzi słyszę miauczenie kota, który po chwili leży razem ze mną pod kocem. No dobra, niech już leży. Co mi przeszkadza? Ważne żeby nie płoszył zwierzyny i nie przywoływał wrogów. Po chwili, podrywam się nerwowo. Przecież nie oglądałam podsumowania! Nie wiem czy Lori Hannah, Josh... Czy oni żyją? Jestem na siebie wściekła. Na wszelki wypadek wynurzam głowę zza gałęzi i z wielką radością zauważam wszystkie twarze poległych, wyświetlane są na niebie. Oczywiście nie cieszę się że ci ludzie zginęli. Cieszę się, że nie ma tam ani Hanny ani Lori. Josha też tam nie ma. Dylana również. Jedyne co mnie podłamuje, to zdjęcie chłopaka z ósemki. Wracam pod gałęzie. Przykrywam siebie i kota kocem, i idę spać. Nagle słyszę głośne śmiechy i rozmowy.
 Ktoś tu idzie.

   
  

piątek, 26 kwietnia 2013

Ogłoszenia

1.Słuchajcie, utworzyłyśmy fanpage bloga na facebook'u specjalnie dla Was. Jeżeli macie jakieś uwagi lub prośby możecie śmiało pisać w wiadomości. Oprócz tego będziemy tam wysyłać powiadomienia o nowym rozdziale. Dodatkowo będziemy pisać różne rzeczy związane z blogiem . Nie mamy zamiaru robić z tego śmietnika zapełnionego zabawami w wykreślanki czy promocjami innych stron i blogów, bo to będzie stronka TEGO bloga. Stronka umożliwia bezpośrednie skontaktowanie się z autorkami. Mamy zamiar również wypromować trochę ten blog. Dobra w skrócie: Nowinki z bloga, odpowiedzi na pytania, kontakt z autorkami. Może czasem się zdarzy zabawa jakiś quiz albo coś, ale musimy to uzgodnić ;)
https://www.facebook.com/25GlodoweIgrzyska?fref=ts

2. Jak widzicie nasz blog się jeszcze rozwija i nie mamy jeszcze bardzo dużo fanów. Jeśli znacie kogoś, kto lubi trylogię Igrzysk śmierci polećcie Mu nasz blog. Oczywiście bez przymusu ;) Może Mu się spodoba i z chęcią będzie czytał :)

3. Bardzo dziękujemy że tyle Was jest. Od marca udało nam się zdobyć ponad 5000 wyświetleń !!! Jak na start to ogromy sukces!! Dziękujemy za wsparcie !!! :D



rozdział 8- punkt widzenia Lori


Frank obudził mnie o 7:30.  Byłam chorobliwie głodna.  Na szczęście mój stylista, nie wiem skąd, ale znał moje potrzeby i przyniósł mi tradycyjne drożdżówki z 4 dystryktu. Nie mam pojęcia skąd je wytrzasnął, ale byłam mu bardzo wdzięczna. Zjadłam je jak najszybciej mogłam, bo Frank mnie popędzał. Później przeprosiłam Franka  i poszłam  do łazienki się szybko przemyć. Umówiliśmy się o 8:00 przy windach. Wyszłam z łazienki i zastałam idealnie złożone ubrania: biały  t-shirt , jeansy i białe trampki. Jeżeli to miał być mój strój na arenę, to ja się poddaję.Nie to że coś, ale to nie ma być reklama conversów tylko igrzyska i to na dodatek GŁODOWE, potocznie zwane igrzyskami śmierci. Gdy wybiła 8 ruszyłam do windy. Spotkałam tam swojego stylistę. Razem, windą dojechaliśmy do poduszkowca i zajęliśmy miejsca.
 Obok nas stał stół z jedzeniem, ale apetyt mi opadł kiedy zobaczyłam że jakaś popaprana babka wstrzykuje coś strzykawką trybutom. Nie, to nie była strzykawka. To była ogromna rurka. Przeszedł mnie dreszcz. Kobieta podeszła do mnie i kazała wysunąć dłoń. Wysunęłam tak jak prosiła. Wbiła rurkę w moją rękę, krzyknęłam z bólu, wyjęła i poszła do Chanel. Spojrzałam na Franka oczekując wyjaśnienia.
- To lokalizator, dzięki niemu będą wiedzieć gdzie się znajdujesz, czy jeszcze żyjesz złotko. – odpowiedział francuzik.
Czy jeszcze żyję… Dobra, skupienie. Siedziałam w ciszy . Po 45 minutach poduszkowiec się zatrzymał i zeszliśmy po drabinkach do swoich malutkich pokoików. Możliwe, że mam klaustrofobię, bo jak weszłam do pomieszczenia zwróciłam pyszne drożdżówki. Frank kazał mi się ubrać w strój zapakowany w folię. Przebrałam się. Teraz miałam na sobie dwuwarstwową czarną kurtkę i czarne spodnie. Buty też były czarne. Hmmm od razu strój na własny pogrzeb- praktyczne.
-30 sekund!!!-zabrzmiał głos z głośnika. Zamknęłam oczy. Miałam nierówny i niespokojny oddech. Frank jakby to wyczuł i mnie przytulił
-Złotko, dasz rade. Madame, jesteś najpiękniejsza!!!- powiedział Francuz
- Tyle, że w tej grze, to nie o wygląd chodzi...- powiedziałam.
-10 sekund- usłyszałam
-Lori….skombinuj nóż. Pamiętaj.- Powiedział ze łzami w oczach stylista.
Ruszyłam w stronę szklanej tuby. Przed kapsułą odwróciłam się pocałowałam trzy palce podniosłam je i weszłam do tuby. Kapsuła ruszyła do góry. Zdążyłam  jeszcze zobaczyć, że Frank robi do mnie ten sam gest, co ja przed chwilą.
Kapsuła wyjechała na powierzchnię. Dookoła był las, a przede mną róg obfitości. Słychać było cichy szum wody. Jako że arena jest zazwyczaj ogromna, słysząc ten dźwięk poznałam, że musi być jakiś wodospad, albo rzeka z wielkim nurtem. Stałam na podeście z 10 sekund, gdy nagle zaczęło się odliczanie. Jakaś dziewczyna z 6 się rozkojarzyła i zeskoczyła z podestu. Gdy będziecie w podobnej sytuacji nie próbujcie tego robić. Wybuchła. Dosłownie. Jej wnętrzności były wszędzie. Współczuje Annie, która stała obok, a na niej leżała chyba wątroba trybuta. Zamknęłam oczy, skupiłam się. Przypomniałam sobie rady Delice i Jamesa. Przypomniałam sobie Mike'a śmiejącego się. Rex'a szczekającego radośnie i rodziców cieszących się na widok mojego szczęścia... Z zadumy wyrwał mnie dźwięk.
- 3…
-2…
-1….
-GONG!!!!
,,Niech los zawsze mi sprzyja’’- myślę i biegnę.


wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział 8 - punkt widzenia Hannah

Biegnę od paru dobrych godzin. Torba którą złapałam, uciekając, odbija mi się od nogi, zostawiając boleśne stłuczenia. Nagle wbiegam w jakby niewidzialną ścianę. Ból rozciąga mi się po całym ciele, od głowy po stopy. Kiedy ładunek elektryczny, przeznaczony na wykończenie mnie, się kończy, czuje tylko swąd spalenizny, i wiem, że zaraz po zamknięciu moich oczu rozlegnie się gong obwieszczający moją śmierć.
Zrywam się z łóżka, jak opażona i macam swoje ciało, w poszukiwaniu śladów po porażeniu. Uff, to był tylko realistyczny koszmar. Dopiero teraz uświadamiam sobie jak trzęsą mi się ręce. Gdy wstaje z łóżka, słyszę trzask drzwi. Nawet jakbym teraz spała to najprawdopodomniej, już bym nie spała, ponieważ mam bardzo płytki sen. Delikatnie otwieram drzwi i sprawdzam czy nikogo nie ma na korytarzu. Teren czysty. No tak kto by miał coś do roboty o 3 nad ranem. Trzaskam się otwartą dłonią w czoło. W salonie na stole zauważam szklanki i dzbanki z napojami, jakby były specjalnie przyszykowane. No i dzisiaj nas nie zamknęli w pokojach! Chyba nawet organizatorzy wiedzą, że dla większości trybutów będzie to nieprzespana noc, w najlepszym przypadku, noc przesiąknięta drastycznymi koszmarami. Do przezroczystej,wysokiej szklanki nalewam wody. Już mam ją przychylić do ust, gdy przestrasza mnie głos:
- Jeszcze nie śpisz?
Pod wpływem strachu, wręcz odruchowo, cała podskakuję wylewając całą wodę ze szklanki na siebie. Zła na osobę, która wypowiedziała te słowa, odwracam się i już mam zamiar na nią krzyczeć, lecz to był nikt inny niż Josh.
- Jak widzisz nie, jeszcze nie śpie. - odpowiadam ironicznie.
- Widzę, widzę. Masz zamiar posiadać sojuszników.
,,Posiadać" ciekawie to ujął. Odkładam pustą szklankę na stół i dosiadam się do niego na parapecie. Zastanawiam się nad odpowiedzią na jego pytanie. Hmm... Na pewno moją sojuszniczką byłaby Annie. Potem Chanel i może Lori. Chociaż nie powiedziałam ani jednego słowa na głos, Josh jakby czytał w moich myślach pyta:
- Coś czuję, że na twojej liście znajdzie się miejsce dla Lori, co nie?
- No tak... - odpowiadam trochę nie pewnie.
- To chyba powinnaś wiedzieć, że Lori jest córką burmistrza. - Na pewno mam teraz zdziwioną minę, cóż nie wiedziałam o tym. Zapewne jest zawodowcą! W czwartym dystrykcie osoby z dobrych rodzin szkoliły się na zawodowców, a ona jako córka burmistrza na pewno nim jest! Po chwili niezrażony dłuższą chwilą Josh dopowiada:
- Chyba wiesz co to oznacza. - Kiwam głową na tak. - Dalej chcesz być z nią w sojuszu?
- W sumie teraz to nie jestem tego taka pewna... Pewnie przy pierwszej lepszej okazji mnie zabije... - Myślę na głos.
- No właśnie.
Czas na ostateczną decyzję:
- Nie, raczej nie będę z nią w sojuszu. Raczej na pewno.
- Gratuluję właśnie przejrzałaś na oczy w jednej sprawie.
- Jednej ? - zdziwiłam się.
- No tak... Bo ja chciałem się ciebie jeszcze o coś zapytać.
- No śmiało.
- Na pewno na twojej liście sojuszy znajduje się Annie. Po tym co ci teraz powiem będziesz musiała się nad tym zastanowić, mówić to czy nie?
- No raczej tak. Chcę wiedzieć kto będzie moim sojusznikiem, hm?
- No okej. Przed rozmową z tobą gadałem z Annie. Oznajmiła, że mnie zabije. Jak najszybciej się da. - Rzeczywiście stosunek do Annie, zmienił się diametralnie. Nie wierzę, że Annie to powiedziała, a jednak, przecież Josh by nie skłamał! Lori i Annie są godne siebie! Niech wypchają się tym sojuszem! Teraz zostały tylko dwie osoby z kim chciałabym być w sojuszu. Tak dwie.
- Hannah, chciałabyś być moim sojusznikiem? - pyta się. Znowu mam wrażenie, że czyta w moich myślach.
- Jasne, pod warunkiem, że Chanel będzie z nami.
- Nie ma sprawy. Czyli podsumuwując osoby z naszej 'grupy' to ja, ty i Chanel.
- Tak, czyli nie masz jakiś tam swoich sojuszników? - pytam zdziwiona. Myślałam, że Josh będzie miał ,, kolegów" wśród zawodowców, ale dobrze, że nie ma. Nie chce być z ,,gotowcem" w 'grupie' .
- Nie, nie mam.
- Fajnie. Sorry, ale teraz idę spać, aby mieć siły na jutro cześć.
Wstaję z parapetu i udaję się do pokoju. Kiedy jestem na korytarzu słyszę cichę ,, Do jutra " Josha.
Kiedy kładę się w łóżku, myślę o jednym wielkim pozytywie wynikającym z zaistniałej sytuacji. Tylko mentor może wysyłać na podarunki od sponsorów. Naszą mentorką jest Marisa, a ulubieńcem Marisy - Josh. Będąc z Joshem sprzymierzeńcem, podarki dla niego będą również dla mnie. Może wcale nie będę tak skończona na tych igrzyskach? Założę się, że siostra będzie chciała mi pomóc, przysyłając mi prezenty. Mam nadzieję, że wśród nich znajdzie się miecz...
7.00- tą godzinę widzę na zegarze, kiedy Tom mnie budzi.
- Wszyscy styliści budzą swoich podopiecznych o ósmej, ale ja chciałem, żebyś sobie porobiła jeszcze co tam chcesz, umyła czy coś takiego, ewentualnie pospała. - powiedział mój stylista lekko się uśmiechając. Odwzajemniłam uśmiech. Byłam mu wdzieczna, naprawdę teraz chętnie wejdę pod prysznic. Równo o ósmej wychodzę z łazienki. W pokoju nikogo nie widzę, na łóżku leżą tylko ubrania - czarne treginsy, biała bluzka i białe trampki. Co i to ma być strój na arenę?! Przy ubraniach leży karteczka -
,, Czekam przy windach ~ Tom ". Wparowywuję do umówionego miejsca:
- Czy to ma być strój na arenę ?! - wykrzykuję do Toma.
-Nie, oczywiście, że nie. Przepraszam, że cię wcześniej nie poinformowałem, ale strój dostaniesz na miejscu. - odparł Tom ze śmiechem. Zrobiło mi się głupio, że na niego krzyczałam.
W poduszkowcu siadam przy oknie, naprzeciwko stołu z jedzeniem. Obok mnie siada Tom. Nie mam nic przeciwko, lubię go.
- Może byś coś zjadła, wypiła? - proponuje stylista. Ma racje. Nie wiadomo, kiedy zjem następny posiłek. Podchodzę do stołu i nakładam sobie ,,lekkie" jedzenie. Nie mam ochoty na spożywanie teraz czegokolwiek, zmuszam się do tego. Po opróżnieniu talerza wypijam dzbanek wody. Po posiłku zasiadam na fotelu. Chwilę potem podchodzi do mnie jakaś kobieta, ubrana cała na biało.
- Wysuń rękę. - komenderuje. Wykonuje rozkaz i zaraz pod skórą widzę małe urządzonko. - To lokalizator.
No tak, przecież nasi organizatorzy nie mogą nas zgubić...
Po dotarciu na miejsce, w towarzystwie strażników pokoju, zostaje odprowadzona do małego pokoju, gdzie będę miała minutę na przebranie się. Tom podaje mi strój. Po założeniu go oglądam się w lustrze. Czarne,wygodne spodnie, czarny t-shirt, czarne,wysokie,skórzane buty. Do tego dwuwarstwowa kurtka. Pierwsza warstwa jest czarna i chroni przed deszczem i mrozem, a druga - pomarańczowa, to druga ochrona przed mrozem. Zostało 20 sekund. Tom odchyla mi pierwszą warstwę kurtki nad sercem i widzę tam broszkę, Kosogłosa. Zanurzam ręcę w kieszeni i znajduję tam drugą broszkę. Przytulam się do Toma i dziękuje za wszystko co zrobił.
- Pamiętaj, że Daisy szykuje już dla Ciebie miejsce w domu.
Słowa które wypowiedział Tom dla mnie oznaczało jedno - muszę wygrać te igrzyska, przynajmniej zginąć godnie.
10 sekund. Czas na wejście do szklanych cylindrów. Kiedy wchodzę przypomina mi się pewien gest, który widziałam na pogrzebie mojej babci. U nas w dwunastce, często używa się go właśnie na pogrzebach. Przyłożyłam trzy środkowe palce prawej ręki do ust po czym pokazałam Tomowi. Nie wiem czy to widział. Wjechałam na górę. Mamy kolejne 60 sekund, tym razem żeby rozglądnąć się po arenie. Gdy wzrok przyzwyczaił mi się do jasności moim oczom ukazała się arena 25 igrzysk głodowych. Jakaś dziewczyna zeskoczyła za szybko z podestu i rozerwało ją na strzępy. Na szczęście była daleko mnie więc jej krew mnie nie ochlapała, a jej kończyny nie leżały mi przed nosem. Coś mi podpowiedziało, żeby nie zaskoczyć za szybko z podestu. Szybko rozglądam się wokół siebie. Są tutaj cztery wodospady, na przeciwko mnie, za mną, po mojej lewej i prawej. Wiem, że tutaj są tylko po szumieniu wody, nie widać ich, ponieważ zasłanie je gęsty las. Róg obfitości i 48 podestów z trybutami znajduje się na skalnym podeście. Zdaje się, w samym sercu areny. Oto mój plan: chwytam czarny plecak znajdujący się przede mną, i biegnę w kierunku lewego wodospadu. Mam nadzieję, że zastanę tam wodospad, a nie bandę zmiechów. Zostało 10 sekund. Spiker głośno je wyczytuje. 5... Poprawiam strój, aby było mi wygodniej 4... Szykuję się do startu 3... Ustawiam się w pozycji, jak biegacze przed startem 2... Podnoszę tyłek do tyłu 1... Podnoszę głowę, aby widzieć gdzie biegnę ; START !!
 Szybko, szybciej, jak najszybciej próbuję dobiec do wymarzonego plecaku, nagle...

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Rozdział 8- punkt widzenia Annie.

 Nie mogę spać. Jest już 2 po północy, a ja bawię się guzikiem od poszwy. Próbuję zmusić się do spania, ale po prostu nie mogę. Myślę sobie, na jaką dziś arenę trafię. Pustynia? Mam nadzieję że nie. Potworny gorąc, brak wody i otwarta przestrzeń która nie jest świetnym miejscem w którym można znaleźć jakąś sensowną kryjówkę, która może przedłużyć mój żywot. Ziemia skuta lodem? O nie. Nie kontrolowane szczękanie zębami z zimna oraz brak jakiegokolwiek jedzenia. Wolę trafić do jakiejś dżungli, na jakąś łąkę aby wąż odebrał mi życie w minutę, niż zamarznąć. Przez chwilę przestaję o tym myśleć, bo orientuję się że oderwałam guzik, którym się bawiłam i zupełnie bez powodzenia próbuję go znowu przyczepić.
 Chce mi się pić. Może to głupie, ale wstrzymuję pragnienie przez godzinę, aby przyzwyczaić organizm do tego że taka sytuacja może nastąpić. Robię to od dłuższego czasu i zaczynam głośno dyszeć. Biegnę do stołu, aby nawilżyć mój język. Wzdycham gdy czuję sok pomarańczowy który spływa mi do gardła.
-Cześć.- podskakuję, gdy słyszę głos za moimi plecami.
- Cześć.- Odpowiadam cicho.
- Usiądziesz?- pyta się Josh, który najwyraźniej opycha się cukierkami, które leżą obok niego. Lekko kręcę głową. Oszalał? Jest po 3 w nocy, a jutro zaczynają się igrzyska! Odkładam szklankę i robię krok aby wyjść z jadalni aż tu nagle...
- Będziesz zła, gdy będę próbował cię zabić?- pyta mój brat. Przystaję. Przez chwilę myślę że się przesłyszałam. Odwracam się ku niemu.
-Nie przesłyszałaś się. - mówi jakby domyślał się o czym pomyślałam.- Wybacz Ann. Z jednej strony żałuję. Przecież jesteś moją siostrą, a poza tym ty byś tego nie zrobiła. Ale na tym polegają igrzyska. Muszę to zrobić.
 Jestem wściekła. Mam ochotę płakać. Jednak z innej strony, jestem zaskoczona że jest ze mną taki szczery.
- Dlaczego?- pytam.- Dlaczego mnie tak nienawidzisz?
-Pewnie z tego samego powodu, dla którego ty, nienawidzisz mnie.
 Jestem wściekła. Cała się trzęsę. Ja, nienawidzę go dlatego że jest moim bratem. A on mnie, ponieważ jestem jego siostrą.
-To jak?- pyta się mnie.
-Oczywiście- odpowiadam spokojnie.- Możesz o ile ja nie będę szybsza- mówię i wychodzę trzaskając drzwiami. 
 Mojej złości nie da się opisać. Rzucam się na łóżko i niemal warczę ze złości. Ciekawa jestem, jak zareagują rodzice, gdyby jedno zabije drugie. Teraz mnie to nie obchodzi. Miej się na baczności, Josh. Dorwę cię pierwsza.
 W nocy nękają mnie koszmary. W jednym, Josh roztrzaskuje mi głowę siekierą, a w innym przebija mnie oszczepem, na wylot. Budzę się z krzykiem i cała lepka od potu. Przebieram się w inną pidżamę i siadam na środku pokoju, po turecku. Wpatruję się w zegar który wskazuje godzinę 5.24. Wpatruję się w każdy  ruch wskazówki zegara i dochodzę do wniosku, że już nie zasnę. Siedzę tam przez jakieś 20 minut i postanawiam że powinnam się chociaż położyć. Tylko położyć. Staram się odprężyć i wypocząć jak najlepiej potrafię aby mieć siły na arenie. Crystal przychodzi o 8 i mówi że już czas się zbierać. Siadam tylko na skraju łóżka. naglę do pokoju wchodzi Finn i niesie dla mnie jeansy oraz białą koszulkę z 3/4 rękawkiem. Szybko wkładam te rzeczy i jestem trochę zdziwiona.
- W tym,-wskazuję na ubrania- będziemy na arenie?
 Finn śmieje się.
- Nie, nie. Strój na igrzyska dostaniecie przed wejściem do kapsuł.
 Przytakuję głową. Finn wyprowadza mnie przez szklane drzwi i zostawia wśród strażników pokoju, przy czym sam idzie obok. Nagle zza swoich pleców, słyszę dziwny dźwięk. Jakby ktoś walił pięściami w szybę. I nie mylę się, bo gdy obracam głowę o 180 stopni dostrzegam za drzwiami moich stylistów. Całą trójkę- Pilipins'a, Nadiję i Cocop'a. Krzyczą i chcą się wydostać co uniemożliwia im strażnik pokoju. Udaję mi się uciec strażnikom. Dobiegam do drzwi i otwieram je, po czym obejmuję całą trójkę na raz. Oni również mocno mnie ściskają. Zaczynam płakać. Naprawdę ich polubiłam. Jednak oni ocierają mi łzy i mówią żebym nie płakała. Niestety, strażnik pokoju odrywa mnie od stylistów potężnym pociągnięciem, prze który prawie się przewracam. Teraz słyszę tylko głos Nadiji.
- Postaraj się wygrać!- krzyczy, a pozostała dwójka przytakuje. Ja również. Odwracam się i wchodzę do poduszkowca. Gdy jestem już na górze, podchodzi do mnie kobieta z wielką strzykawką w ręką. Niestety nie ma tam igły, tylko coś w stylu małej rurki. Syczę z bólu gdy kobieta wsuwa mi rurę pod skórę.
-Wybacz. Musze umieścić tu lokalizator.
 Super, myślę, teraz mogą mnie namierzyć gdziekolwiek będę.
 Finn prowadzi mnie do tylnej części poduszkowca. Sadza mnie na kanapie, obok stolika który zastawiony jest mnóstwem potraw. Jem dużo aby napełnić brzuch przed areną, ale spożywam tylko lekkostrawne posiłki. Finn chyba rozumie to, że nie mam ochoty rozmawiać a więc się nie odzywa. Lecimy około 45 minut, aż w końcu czuję jak poduszkowiec się zatrzymuje. Razem z Finnem schodzę po drabinie która zaprowadzi nas do małego pomieszczenia, gdzie przygotuję się i w szklanej kopule wyjdę na arenę. Gdy tylko wchodzę do pokoiku. Niepewnie biorę paczkę z ubraniem i wsuwam ją na siebie. Finn wiąże mi kucyka, który jest o wiele ładniejszy od tego, który często robię sobie sama. Teraz wystarczy czekać.
- Denerwujesz się.- Powiedział Finn- proszę, uspokój się musisz być skupiona na arenie.
 Obejmuje mnie ramieniem. Spoglądam na moje kolana.
10 sekund- słyszę mechaniczny kobiecy głos. Pora wchodzić do cylindrów. podchodzę do jednego z nich, a Finn stoi tuż za mną. odwracam się i szybko go obejmuje, a on szepcze mi do ucha.
- Jesteś silna, dasz sobie radę. Ja w to wierzę, więc ty też musisz.
 Przytakuję. Wchodzę na podest, po czym od razu zamyka się za mną szklana kopuła. Finn patrzy się na mnie z uwagą, po czym uśmiecha się lekko. Klepie się w lewą pierś i pokazuje  na mnie. Zauważam moją broszkę. Ciekawe, kiedy mi ją przyczepił. Uśmiecham się do chłopca i czuję że podest unosi się w górę.
 Jestem zupełnie rozkojarzona. Musimy stać na podeście 60 sekund, bo inaczej ładunki wybuchowe rozerwą nas na kawałki. Dziewczyna z 6 pewnie o tym nie wiedziała, ponieważ zeskoczyła. Jej kapsuła była obok mojej.czuję jej krew na policzku. Mam wrażenie że zemdleję, gdy widzę jej rękę po lewej stronie kopuły. Nie mam pojęcia kto koło mnie stoi, i co robi, w ogóle nie wierzę że igrzyska się już zaczęły. Widzę podłe uśmiechy na twarzach zawodowców. Postanawiam że muszę coś wziąć spod rogu obfitości, ponieważ gdybym tego nie zrobiła, byłabym na siebie wściekła. Otrząsam się i postanawiam że muszę się rozejrzeć. . Zauważam las. Reszty, nie zdążę dostrzec.
 3,2,1... Gong.
 Nie patrzę na nic.
 Biegnę.

sobota, 20 kwietnia 2013

Lori u Caesara


LORI U CAESARA.

rozdział 7 - punkt widzenia Lori


Weszłam do apartamentu. Czekała już tam na mnie Delice, James i Sophie. Siedzieli nic nie mówiąc. Nagle Sophie wstała i mnie przytuliła. Nie zdawałam sobie sprawy co się właściwie działo. Moja opiekunka i mój mentor strzelili na mnie focha, a Sophie bez powodu mnie przytulała. Szepnęła mi coś do ucha, jednak nie za bardzo zrozumiałam co. Usiadłam naprzeciwko dorosłych, spojrzałam spode łba.
- O co wam chodzi?-zapytałam.
- Lori, co ty sobie wyobrażasz? Ty myślisz, że jak pobijesz trybuta z 2 dystryktu, zdobędziesz sponsorów?!- Wrzasnęła Delice.
-A.. A.. Ale o co wam chodzi?- zapytałam zaskoczona.
-LORI POBIŁAŚ GROVERA STYLES’a !!!
- To nieprawda! W ogóle skąd wam to przyszło do głowy?!- Zapytałam ostro wkurzona.
-Jak to skąd?! Przyszła do nas zbulwersowana Falafella- opiekunka z dystryktu 2 i nam o wszystkim opowiedziała!
- Delice,  Sophie, James… Uwierzcie mi.. Ja.. Ja naprawdę tego nie zrobiłam.- Powiedziałam ze łzami w oczach. Nagle James wstał.
- Ja ci wierzę, Lori- Powiedział i przysiadł się na moją kanapę.
- Ja również. – Przyznała Sophie i usiadła obok.
Teraz Delice siedziała sama naprzeciwko mnie. Wymieniłyśmy spojrzenia.
- Muszę porozmawiać z tą Falafellą- Powiedziała zdenerwowana Delice- A ciebie złotko przepraszam.- Przytuliła się do mnie.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie ma Jack’a. Wparowałam do jego pokoju.
- JACK?! GDZIE TY JESTEŚ?!- krzyknęłam zakłopotana
- Yyyy kąpie się?- odezwał się Jack z łazienki.
- Oj sorki, tylko nie zapomnij, że zaraz opublikują oceny- odpowiedziałam i wyszłam .
W salonie czekali już wszyscy wraz z Tomem.  Zostało 20 minut do opublikowania ocen. Poszłam do kelnera i poprosiłam o szklankę wody. Napiłam się odłożyłam i usiadłam obok Toma na kanapie. Siedzieliśmy rozmawiając o domu rodzinnym . Wszyscy mówili jak to im było źle w domach i w ogóle, a ja nie chciałam się wtrącać. Po jakimś czasie przyszedł Jack. I Delice włączyła telewizor. Prezenterzy zaczęli wyczytywać oceny. Niejaki Grover z dystryktu 2 dostał 10 punktów. Nie wiem dlaczego tak bardzo chciał mnie wrobic. I tak nie mam z nim szans. Przyszła kolej na dystrykt 4.  Jako pierwszą wyczytali Sophie. Dostała 5 punktów ! To super ! Potem wyczytali: ,,Lori Simmons z wynikiem 7 punktów’’. Moja pierwsza reakcja była przedziwna ze szczęścia przytuliłam Jamesa. Jack dostał również 7 punktów, a Tom 10- nie wiem jak on to zrobił.
Było dosyć późno więc byłam strasznie zmęczona. Położyłam się do łóżka i od razu zasnęłam. Podobno spałam jak zabita. Może to był trening do nieuchronnej śmierci?.  Śniły mi się koszmary (jak zwykle). Spadałam z urwiska.
Obudziłam się o 9 wzięłam prysznic, ubrałam się i ruszyłam na śniadanie. Dowiedziałam się, że dzisiaj mamy trening z mentorami. James raczej nie jest dobrym nauczycielem, ale no cóż. Powiedział nam o tym jak znaleźć kryjówkę i jaką taktykę obrać. Później Delice uczyła nas dobrych manier na jutrzejszy wywiad, który jest także bardzo ważny. Dowiedziałam się, że mam się uśmiechać. Caesar podobno jest bardzo sympatycznym człowiekiem.  Potem mieliśmy chwilkę wolnego czasu.
Już szłam w umówione miejsce, by spotkać się z Jackiem, gdy nagle zaczepił mnie Tom.
-Ej, ja wiem za kogo ty mnie masz, ale ja.. na serioo naprawdę cię lubię.- powiedział- Ja nic nie oczekuję, ale chciałem to wydusić z siebie.
-Zdecydowanie coś do ciebie czuje, tylko jeszcze nie wiem, czy cię lubię , czy wręcz przeciwnie.-Powiedziałam patrząc mu w oczy- Sorry Tom, ale musze lecieć. Papa.
Pobiegłam na dach gdzie się umówiliśmy. Spędziliśmy bardzo milo czas. Ustaliliśmy, że nie będziemy zawierać sojuszu na arenie. Byłoby to niebezpieczne. Liczyliśmy na to, że nie wpadniemy na siebie podczas igrzysk. W sumie i tak nie miałam zamiaru nikogo zabijać.  Po jakimś czasie poszliśmy na obiad. Sophie nauczyła mnie swojej ulubionej zabawy w łapki. Delice cały czas nawijała o właściwych odpowiedziach na jutrzejszym wywiadzie. Mam być uroczy i zabawni. Po obiedzie poszłam do pokoju jakoś tak troszkę się źle czułam. Położyłam się do łóżka. Widocznie moi towarzysze nie mieli zamiaru mnie budzić na kolację, bo obudziłam się dopiero kolejnego dnia o 8 rano. O 11 miałam się stawić o Franka. Poszłam do łazienki, umyłam się zieloną (odprężającą) wodą i ubrałam się w jakieś ciuchy z mojej szafy. O 10 poszłam na śniadanie. Zjadłam naleśnili z Nutellą, wypiłam kakao i wraz z Sophie udałyśmy się do naszych stylistów. W pomieszczeniu gdzie czekał na mnie francuzik przemyto mnie letnią wodą, wydepilowano nogi. Wyskubali mi brwi i uczesali włosy na bok. Frank przyjrzał mi się dokładnie i wyszedł gdzieś na chwilę. Zostałam sama z Barbie. Gadałyśmy o paznokciach. Po trzech minutach wszedł uradowany stylista. Niósł ze sobą turkusową sukienkę . Była prześliczna !! Z tyłu była dłuższa niż z przodu. Przepasana była czarną wstęgą.  Strasznie mi się podobała. Bez ociągania się włożyłam ją na siebie. Przejrzałam się  w lustrze. Nie to że coś, ale wyglądałam cudownie. Później Frank nałożył mi trochę make-up’u. Cały proces przygotowania mnie na wywiad trwał do 18. Francessco zaprowadził mnie za kulisy, gdzie czekali już inni. Zaczęli tradycyjnie od dystryktu 1 i później po kolei. Nagle wywołali Sophie. Pokazałam jej że trzymam kciuki i wyszła. Zachowywała się naturalnie i była słodka. Potem wywołali mnie. Kiedy Caesar uroczyście mnie przedstawił wyszłam na scenę. Usiadłam na fotelu. Caesar był ubrany cały na żółto.
- Lori, twoim ojcem jest burmistrz dystryktu 4, jak zareagował na to, że będziesz walczyła na śmierć i życie?- zapytał
-Mój tata … Szczerze nie wiem jak zareagował, bo po wyjściu na scenę zemdlałam także.. –odpowiedziałam z uśmiechem. Publiczność zachichotała.
-A twój brat ?
-Udało mi się z nim zamienić parę słów zanim go wyprosili.
-Dobrze, a jak myślisz, masz szanse wygrać igrzyska?
-Nie myślałam o tym. Co będzie to będzie.
-Lori, Jesteś zupełnie z innego środowiska niż reszta trybutów. Nie masz szans. Zabiją cię od razu. A jednak się nie poddajesz. Jak taki bogaty brzdąc jak ty ma sobie poradzić na arenie?!- zapytał z chytrym uśmieszkiem Caesar. Wstałam.
- Istnieje coś takiego jak odwaga, której wam wszystkim brak.  Zadławcie się tymi igrzyskami.- Powiedziałam stanowczo i wyszłam. Biegłam jak najszybciej do windy, by uniknąć wściekłej Delice. Wpadłam do pokoju i zamknęłam drzwi. Przebrałam się , umyłam i położyłam się do łóżka. W międzyczasie uświadomiłam sobie, że jutro stanę oko w oko ze śmiercią. Nie poprawiło mi to nastroju po nieudanym wywiadzie. Ponadto do serca sobie wzięłam słowa Caesara- nie mam szans. Przez takie przemyślenia długo nie mogłam spać. Ale jednak mimo wszystko, tliła się we mnie jeszcze nutka nadziei na powrót do Mike’a, który czeka na mnie. Obiecałam mu. Muszę wrócić. I zasnęłam.






środa, 17 kwietnia 2013

Rozdział 7 -punkt widzenia Hannah

Ze snu wyrywa mnie mocne szarpnięcie. Oczywiście to Crystal mnie wybudziła. :
- Wstawaj! Zaraz będą podane oceny z między innymi twojego treningu przed sponsorami. - krzyknęła mi do ucha Crystal
- Już wstaje. - szczerze to nie obchodziło mnie jaką ocenę raczyli wstawić mi sponsorzy, ale nie chciałam się kłócić z Crystal więc wstaje. Doczłapuje się do salonu i ciężko siadam na granatową sofę. Marisa się śmieje z Josha który się strasznie popisuje. Przewracam oczami i staram się nie słuchać, lecz nie da się zignorować rechotu Marisy. Coś sądze, że za wszelką cenę będzie chciała utrzymać Josha przy życiu. Nawet nie wie co przez to traci - mnie i Annie. Wybawieniem dla mnie okazuje się Annie która wraca właśnie z pokazu. Gdy weszła do pokoju spojrzała dziwnym wzrokiem na Marisę, po czym roześmiała się. Założe się, że śmiała się właśnie z Marisy. Kiedy Josh skończył swoją ,,cudowną" opowieść nasza mentorka wypija do końca alkochol który miała w kieliszku.
- Co o tym sądziecie? - zapytała się, chyba oczekiwała, że nikt nic nie powie i dodała słowa skierowane do mnie i Annie : - A wam jak kiepsko poszło?
Nie mogę po prostu nie mogę Marisa jest tak wredna, że się we mnie gotuje. Nie obchodzi mnie to, że może złość i wyładowywanie jej na innych to jej sposób na zapomnienie o igrzyskach. Nie powinna przelewać tego na niewinne osoby.
- Moim zdaniem to było głupie Josh. Nie musisz się chwalić wszystkim co dzieje się wokół ciebie. - po tych słowach Annie chyba zanosi się na braterską kłótnię.
- Mama cię nie uczyła że zazdrość to bardzo podła cecha?- pyta się Josh. Annie wygląda jakby miała się rzucić na Josha, ale spokojnie odpowiada :
- A ciebie nie uczyła, że nie można bić własnej siostry?- Po tych słowach Josh milknie. Dotąd stojąca Annie siada koło mnie i zaczyna rozmowę . Rozmawiamy o tym jak nam poszło. Opowiedziałam Annie również o siostrze która siedziała razem z sponsorami na trybunach. Nigdy bym nikomu o tym nie powiedziała, lecz teraz, gdy za 2 dni zginę to i tak nie ma znaczenia. Podczas naszej rozmowy Annie opowiedziała mi parę śmiesznych historii, za czasów, gdy pracowała u pani Westhill. Ja również u niej pracowałam, do czasu kiedy Crystal wyciągnęła karteczkę z moim imieniem. Naszą rozmowę przerywa widok Marisy przytulającej Josha. Teraz to już mam pewność, że wszystkie podarunki od sponsorów trafią do Josha. Crystal nas ucisza i włącza telewizor, gdzie już pokazują się oceny dla danych trybutów. Myślałam, że prowadzącym, jak co roku będzie Pater Compl, ale Crystal wytłumaczyła mi, że poprzedni prezenter zmarł i teraz jest nowy - Ceasar Flickerman. Najpierw jest dystrykt pierwszy, potem drugi i tak dalej. Swoją uwagę skupiam na Lori która otrzymała 7 punktów i Chanel która także otrzymała 7. Teraz przyszła kolej na dwunastkę. Josh otrzymał 9, Dylan 7, ja otrzymałam 8, Annie również. Złożyłyśmy sobie gratulację. Po prezentacji ocen poszłam do pokoju. Byłam okropnie zmęczona, więc rozebrałam się tylko do bielizny i wskoczyłam do łóżka.
Obudziłam się gdzieś tak o 7, przyzwyczajenia z rodzimej dwunastki jeszcze nie minęły. Korzystając z czasu weszłam pod prysznic wciskając mój ulubiony program - różowy. Dzisiaj nie będzie treningów, tylko przygotowania do jutrzejszego wywiadu. Na pierwszy ogień do Marisy i Crystal idę ja. Będą uczyć mnie zachowania. Taka lekcja przydałaby się Marisie, a nie mi. Po męczących trzech godzinach, Marisa stwierdza, że jestem opryskliwa i wredna. Czego ode mnie oczekiwała, jak zadawała mi tak durne pytania! Crystal oznajmiła, że teraz będę miała lekcję z moją ekipą przygotowawczą. Kiedy wchodzę do pomieszczenia, wszyscy już na mnie czekają.
- Zaczniemy od nauki chodzenia na szpilkach. - oznajmia Tom nie pytając mnie o zdanie. Narry podaje mi różowe szpilki o dwudziestocentymetrowym obcasie. Wkładam je i staję. Stoi się nie najgorzej, lecz gdy przychodzi pora na pierwszy krok, zaliczam pierwszą glebę. Po godzinię nauczyłam się porządnie stać, a po dwóch godzinach nauczyłam się wreszcie chodzić. Tom wygonił ekipę z pokoju i powiedział:
- Jest jedna osoba która chciała się z tobą zobaczyć.
Do pokoju wchodzi moja siostra. Czyli to jednak ona była wśród sponsorów, nie myliłam się !
-Zostawiam was same, macie parę rzeczy do wyjaśnienia. - jak powiedział tak zrobił. Daisy podeszła do mnie i mnie przytuliłam, odwzajemniłam uścisk, ponieważ tęskniłam za nią. Po jakiś pięciu minutach zaczęłam :
- Możesz mi wyjaśnić co to ma znaczyć ?!
- Opowiem ci wszystko. A więc zabrali mnie do Kapitolu w ramach jakiejś Kapitolońskiej akcji z okazji dnia dobroci.- widząc moją minę Daisy uśmiechnęła się - Z każdego dystryktu brali po przypadkowej dziewczynie i chłopaku, po przyjeździe do Kapitolu mają oni od razu przyznawane kapitolońskie obywatelstwo, własne mieszkanie i wszelkie przywileje.Miałam farta, że trafiło na mnie. Gdy w Kapitolu dowiedzieli się o mojej porąbanej psychice oddali mnie w ręce psychologa który mnie wyleczył. Pomimo tego nie zapomniałam o tobie, chciałam cię również sprowadzić do Kapitolu, lecz prezydent się nie zgodził. Kiedy chciałam się z tobą porozumieć nie miałam po prostu jak bo nie masz telefonu! Jeszcze raz przepraszam, że nie dawałam znaku życia tylko na prawdę nie miałam jak ! - Zdziwiona tą opowieścią przytuliłam siostrę, rozmawiam z nią po raz pierwszy od wielu lat i zapewne po raz ostatni.
- Mogę wiedzieć dlaczego byłaś wśród sponsorów? - zapytałam się.
- Wszelkie przywileje, to znaczy, że ta wybrana osoba dostaje co tydzień niezłą sumkę, ponieważ nie wydaje wszystkich pieniędzy na ubrania i makijaż, co tydzień odkładam pozostałe pieniądze, a co roku wspieram trybutów z dwunastki. - odpowiedziała mi siostra. Byłam pod wrażeniem dobrocią Daisy. - Oczywiście w tym roku cała moja zebrana kasa pójdzie na ciebie.
- Dziękuje.
Do pokoju wszedł Tom który oznajmił, że na Daisy czekają obowiązki i musi już iść. Smutna dziewczyna wyszła z pokoju po raz ostatni mnie przytulając.
- Kiedy wygrasz igrzyska, będziesz mogła zamieszkać w Kapitolu razem ze mną. Wygraj je dla nas. - na pożegnanie szępnęła mi do ucha siostra, po czym wyszła z pokoju. Chwilę potem również ja wyszłam, gdy Tom oznajmił, że świetnie się spisałam i mogę wrócić do pokoju. Kiedy wjechałam do apartamentu byłam zdziwiona, gdyż na wielkim zegarze, nad stołem w jadalni widniała godzina 20.00 . Nie wiedziałam, że tak długo mi zeszło. Poszłam do pokoju, byłam strasznie głodna, bo nie jadłam obiadu, a do tego jest już pora kolacji! Do mikrofonu wyszeptałam nazwy z menu - krwisty stek i napój gazowany, i po chwili zamówione dania pojawiły się u mnie na kolanach. Z apetytem je zjadłam (no i wypiłam). Poszłam pod prysznic. Potrzebowałam odmiany, dlatego nie wcisnęłam różowego tylko biały guzik, na który wcześniej nie zwracałam uwagi. Spłynęła na mnie woda tak gorąca, a zarazem tak zimna, że straciłam kontrolę nad ciałem. Potem moje ciało opryskało jakieś mydło w spreju, następnie znów zostałam zalana wodą. Po naprawdę, relaksującym prysznicu (to dziwne, ale to prawda!), założyłam koszule nocną i zasnęłam śniąc o jutrzejszym dniu.
Obudziłam się z sama z siebie o 7 - tak jak wczoraj. Ospale zczołgałam się z łóżka. Mój brzuch zaczął przeraźliwie burczeć, więc poszłam w piżamie na śniadanie. Przy stole siedział tylko Josh. Dobrze, przynajmniej nie ma się przed nikim popisywać. Podeszłam do bufetu i nałożyłam sobie jedzenie, siadłam na przeciwko Josha. Posiłek zjadłam w ciszy, szkoda miałam nadzieję, że uda mi się normalnie porozmawiać z chłopakiem. Nagle winda zapiszczała, drzwi się rozsunęły i wysiadł z nich Tom:
- O, Hannah, wspaniale, że jesteś po śniadaniu! Właśnie po ciebie przyszłem!
- To choćmy- odparłam bez entuzjazmu. Jak sobie przypomnę to depilowanie to aż ciarki mnie przechodzą. Kiedy docieramy do ośrodka odnowy ekipa mnie wita i prowadzi mnie na fotel. Volv opłukuje moje ciało letnią wodą, następnie wyciera ręcznikami jednorazowego użytku. W tym samym czasie Narry szykuje już potrzebne rzeczy do woskowania. Prawie przegryzam sobie język kiedy Narry oznajmia, że to był ostatni plaster. Ostatni, ale najboleśniejszy. Teraz przyszedł czas na moją twarz, czyli kształtowanie moich brwi przez Lulię. Prawię mówię uff, kiedy ekipa zanuża mnie w cytrusku ,w wodzie niebieskiej barwy. Zapewne dolali tam jakiegoś specjalnego olejku łagodzącego. Po kąpieli zostaje jeszcze raz opłukana zwykłą wodą, wytarta i leżąca na fotelu. Narry zajmuje się moją fryzurą, Lulia makijażem a Volv paznokciami. Nie widzę jak im idzie, bo mam zamknięte oczy na rozkaz Luli. Gdy ekipa skończyła nie chcą mi pozwolić przeglądnąć się w lustrze.
- Tom zakazał nam tego, zobaczysz się dopiero pod koniec, jak będziesz już gotowa do wyjścia. - przekazała mi Volv. Tak więc czekam teraz w pokoju na Toma, oglądając paznokcie, bo do tego lustro nie jest mi potrzebne. Są umalowane na czarno. Do pokoju wchodzi Tom.
- Nie wiedziałem, że nadal nosisz bransoletkę ode mnie! - wykrzyknął widocznie zadowolony
- Jest ładna. - odparłam zgodnie z prawdą.
Podał mi sukienkę i buty które założyłam z jego pomocą. Gotowa przeszłam razem z stylistą do pokoju z lustrami. Zdziwiłam się na swój wygląd - miałam falowane włosy, czarną sukienkę do kolan, która pod wpływem światła migotała na tęczowo. Buty to czarne gladiatorki na dziesięciocentymetrowym obcasie. Bransoletka idealnie pasowała do stroju. Może to trochę samolubne, ale wyglądałam na prawdę pięknie.
-Już czas. Musimy iść - oznajmił Tom. Doszliśmy za kulisy. Były tam ustawionych dwanaście kanap - po jednej do jednego dystryktu. Na naszej kanapie siedział Dylan który był ubrany w różowy garnitur.
- Drey mówiła, że sam wybierał kolor - szepnął mi do ucha Tom. Nie miałam ochoty dociekać kto toDrey, ale to, że Dylan wybrał różowy było śmieszne. Nie zdążam siąść na kanapie, bo Annie właśnie przyszła. Kiedy zauważyłam, że przygląda się Dylanowi powiedziałam jej na ucho:
- podobno sam wybierał kolor.- zaczęłyśmy się śmiać.
Czas tak wolno upływał, a stres wzrastał. Nagle z entuzjazmem przybiegli do nas nasi styliści.
- Patrzcie- odzywa się Drey (jak się okazało stylistka Dylana)- to są kosogłosy. Symbole waszego dystryktu, weźcie to i włóżcie. - Na otwartą przezemnie dłoń Drey kładzie broszkę. Jest to ptak z strzałą w dziobie, w obręczy. Broszka jest cała ze złota. Wkładam ją z zapałem, broszka jest naprawdę śliczna. Zauważam, że Annie też wkłada broszkę.
-Nie chcę tego- powiedział Dylan.
- Ja również- cedzi Josh.
Stylista Annie wkłada jej obydwie broszki do ręki.
- Proszę dziewczęta. Zróbcie z nimi to co uważacie.
W czasie tego wydarzenia, na fotelu, na scenie siedzi ,,turkusowa'' Lori. W pewnym momencie wstaje i wychodzi. Nie mam pojęcia dlaczego. No cóż to nie moja sprawa.
Wreszcie czas na dwunastkę. Pierwszy idzie Dylan, potem Josh a teraz czas na mnie. Myślałam, że teraz będzie Annie, dlatego zdezorientowana idę pod scenę. Jakaś kobieta pokazuje mi abym weszła na scenę. Wchodzę. Kieruje się prosto do Ceasara który ma żółte włosy, brwi nawet żółty, błyszczący garnitur. Siada, ja idę w jego ślad.
- Tęsknisz za domem? - pyta Ceasar prosto z mostu, w sumie się nie dziwie ma trzy minuty, a musi wyciągnąć ode mnie jak najwięcej informacji.
-Nie - odpowiadam krótko.
- Rozumiem, a mogę wiedzieć dlaczego?
- Nie? - odpowiadam pytaniem na które publiczność się uśmiecha. Nagle dostrzegam moją siostrę która podnosi kciuki do góry. Będzie dobrze. Mam nadzieję.
- Dobrze, przejdźmy do następnego pytania. Co najbardziej podoba ci się w Kapitolu?
-Nie wiem.
- Może nasze wyśmienite desery? - śmieje się Ceasar, a razem z nim publiczność.
- Nie.
Nagle odezwał się wybawiający brzdęk,ogłaszający koniec wywiadu. Ceasar podnosi moją rękę i wykrzykuje:
-Hannah McMartney!
Jak opuścił moją rękę, kiwnęłam głową do publiczności i odeszłam. Kiedy zeszłam ze sceny od razu skierowałam się do windy. W windzie była również Chanel. Przypomniało mi się nasze pierwsze spotkanie.
- Niezła byłaś z tym nie. - uśmiechnęła się Chanel
- Haha, dzięki. Aż mi głupio się przyznać, ale nie zwróciłam uwagi na ciebie. To co zrobiłaś? - było mi tak wstyd, że każde słowo mówiłam coraz ciszej.
-Zaśpiewałam... - Chanel nie dokończyła bo drzwi się otworzyły na jej piętrze i dosłownie wciągneli ją do apartamentu. No cóż nie dowiem się co zaśpiewała. Kiedy wysiadłam z windy, zobaczyłam, że wszyscy siedzą w salonie. Stanęłam przy drzwiach do pokoju, lecz nikt mnie nie zauważył. Wszyscy byli zajęci adorowaniem Josha. Zrezygnowana ruszyłam do swojego pokoju. Zdjęłam sukienkę, a zniej odpięłam broszkę. Poszłam pod prysznic. Gdy wróciłam z łazienki obok mojej broszki leżała dodatkowa. Pewnie Annie ją tutaj przyniosła jak się myłam. Już wiem komu ją dam - Chanel. Położyłam się do łóżka i nagle zrozumiałam że jutro trafię na arenę! O tak, to będzie bezsenna noc...

wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział 7- punkt widzenia Annie

 Nie ukrywam, że gdy wychodzę z sali treningowej cała drżę. Zupełnie nie mogę się opanować, a więc przysiadam na korytarzu i staram się uspokoić. Nie jestem pewna czym to jest spowodowane. Może podskok adrenaliny lub stres. Wstaję na trzęsących się nogach i idę do windy. Spotykam tam chłopaka chyba z 8 dystryktu. Gdy chcę mu się przyjrzeć, zauważam że wcześniej się na mnie patrzył ale szybko odwrócił wzrok. Ta sytuacja powtarza się kilka razy i zaczyna mnie to irytować.
- Ej dlaczego...- nie mogę skończyć, bo chłopak staje przede mną, patrzy mi się w oczy i wychodzi. Hm. Dziwne.
 Gdy wchodzę do apartamentu zauważam że panuje dosyć wesoła atmosfera.
- I co było, kiedy walnąłeś oszczepem w ścianę?- chichocze Marisa. Pierwszy raz widzę jak to robi i jest to bardzo żałosne a więc sama parskam śmiechem. Zauważam że każdy ruch i gest tej kobiety doprowadza mnie do szału.
- No i wtedy, oni zaczęli się śmiać- odpowiada Josh- A ja krzyknąłem "co was tak śmieszy!?"
 Marisa opada na kanapę i bierze łyk jakiegoś trunku. Śmieje się radośnie.
- I co o tym sądzicie?- mówi- A jak kiepsko wam poszło?
- Moim zdaniem- wtrącam się - to było głupie Josh. Nie musisz się  chwalić wszystkim co dzieje się w okół ciebie.
- Mama cię nie uczyła  że zazdrość to bardzo podła cecha?- pyta kąśliwie. Mrużę oczy i przypatruję się mu.
- A ciebie nie uczyła, że nie można bić własnej siostry?- Po tych słowach Josh milknie. I dobrze, bo gdyby się odezwał nie ręczę z siebie. Do tamtego czasu stoje, ale teraz przysiadam sobie obok Hanny i rozmawiamy o tym jak nam poszło i co zrobiłyśmy. Nawet opowiada mi o swojej siostrze którą kiedyś wysłali do Kapitolu. Podobno widziała ją na trybunach podczas oceniania. Następnie opowiadamy sobie o jakichś, śmiesznych wydarzeniach.
- Wiesz że kiedyś, pracowałam dla pani Westhill?- pytam.
- No coś ty!- mówi Hannah i odwraca się ku mnie ochoczo, aby wsłuchać mojej opowieści.
- Uwierz mi, to były najgorsze dni mojego życia.
 Pani Westhill, to 40 latka która nigdy nie doznała głodu. Ma piątkę rozwydrzonych dzieci, po których musiałam sprzątać. Nie podporządkowałam się jej do końca. Podczas gdy jeździła na wycieczki z dziećmi. Ja zakradałam się do kuchni i jadłam ile wlezie. Najśmieszniejsze było to gdy zasnęłam u niej w szafie. Miałam tam posprzątać jej sukienki, ale zmorzył mnie sen, a więc otuliłam się w materiały i spałam dobre 2 godziny. Jej mina była komiczna, gdy zobaczyła mnie przykrytą jej suknią z aksamitu. Szybko wygoniła mnie z domu. A że nigdy nie traktowała mnie dobrze, postanowiłam odpłacić jej się tym samym. Gdy miałam wyjść, wpadłam na chwilę do kuchni aby wziąć moją kurtkę, ale przy okazji postrącałam jej wszystkie rzeczy z półek i wyszłam. Od tamtej pory, gdy widuję ją i jej wstrętne dzieci na placu, uśmiecham się radośnie i mówię dzień dobry. A oni podnoszą wysoko głowy i idą dalej.
 Hannah pęka ze śmiechu gdy opowiadam jej o tym jak poplamiłam jej koszulę nocną malinami. Okazuje się, że ona też u niej pracowała, i opowiada mi kilka naprawdę zabawnych sytuacji. Niestety naszą rozmowę przerywa Marisa która właśnie przytula Josha. Przez chwilę mam ochotę zwymiotować. Nie wiem czy ona zupełnie zwariowała, czy to ten śmierdzący napój. Teraz będą pokazywać, jakie oceny dostaliśmy.
 Na ekranie pojawia się Ceasar Flickerman. Nowy komentator igrzysk. Zastąpił on zeszłego, Patera Compla który zmarł na raka. Ten człowiek o fikuśnie upiętych włosach wydaje się dosyć sympatyczny. Zaczyna się. Tradycyjnie, trybuci z 2 i 1 dostają po 9, 10 a jeden muskularny chłopak dostaje 11. Nieźle. Lori dostaje 7, chłopak z 8 który tak bacznie mi się przyglądał dostał 6, obydwie dziewczyny z 9 dostały po 5 chłopak z 10 dostaje 9. Pora na nasz dystrykt. Josh otrzymuje 9 punktów. Dylan dostaje 7. Hannah dostaje 8, po czym składam jej gratulacje. Później ja. Na ekranie również pojawia się 8. Bardzo się cieszę, ponieważ myślałam że będzie gorzej. Idę spać. Jestem tak wyczerpana że prawie usnęłam pod prysznicem.
 Następnego dnia budzę się o 8.30. Dzisiaj czekają nas lekcje z Opiekunkami i mentorami. Gdy idę na śniadanie dowiaduję się że Crystal i Marisa będą omawiać moje zachowanie,a styliści jak mam iść, zachowywać z gracją. Bardzo się cieszę, bo zostanie z Marisą oko w oko to ostatnia rzecz którą chcę zrobić. Po obfitym śniadaniu po którym robi mi się trochę nie dobrze. Wracam się na chwilę do pokoju i kładę się na łóżku. Najpierw trafiam do swoich stylistów, i rozmyślam o tym jak będzie.
 Wchodzę do pokoju Finna i napotykam innych stylistów, co nie jest dziwne ale dostrzegam nową nieznajomą mi twarz.
- Och- wzdycha Finn gdy widzi jak patrzę się na przybysza- To jest Cocop, mój 3 pomocnik.
 Cocop wstaje i wystawia do mnie rękę. Ma tak długie paznokcie, jakby nie obcinał je przez 5 lat. Rzęsy są równie długie i nadodatek odblaskowe. Jego miodowe włosy połyskują w świetle.
- Dobrze... A więc zaczniemy od nauki chodzenia na wysoookich obcasach- to ooo Finna mnie przeraża- Robiłaś to już kiedyś Annie?
Kręcę głową
- A więc pora się nauczyć!- wykrzykuje Pilipins. Klęka i wkłada mi na nogę fioletowe zamszowe szpilki. Czuję że tracę równowagę.
- Mogę się ciebie przytrzymać?- pytam Pilipins'a, na co on odpowiada ochoczo.
-Oczywiście.
Mocno trzymam się jego ramienia, na co on chichocze, bo miażdżę mu ramię. Dziękuje mu i próbuję zrobić krok w nowych butach. Niestety już za pierwszym razem się potykam i przewracam się opierając się na rękach. Cocop i Nadija pomagają mi wstać i trzymają za ręce podczas gdy ja próbuję się ładnie zaprezentować. Szczerze to naprawdę ich polubiłam, pomimo że są z Kapitolu.
- Dobrze, a teraz sama. Gotowa?- pyta się Nadija.
- Nie, proszę. Trzymaj mnie- odpowiadam na co ona uśmiecha się i chwyta mnie za rękę. Niestety w końcu musi mnie puścić. Jednak okazuje, się że nawet bez niej dobrze mi idzie. Nawet umiem machać przy tym ręką.
- Ślicznie Ann. Jestem z ciebie dumny. Mam już dla ciebie kreację. Mam nadzieję że lubisz jak materiał plącze ci się wokół nóg?- uśmiecha się, po czym ja jęczę. Cała czwórka wybucha śmiechem i ja również. Dziękuję im i mam już wyjść, jednak zatrzymuję się w progu. Odwracam się na pięcie, podchodzę do każdego z nich i ściskam ich mocno. Następnie wychodzę bez słowa. Pomimo że pochodzą z Kapitolu, to dobrzy ludzi. Po prostu to czuję.
 Niestety, Marisa nie jest taka jak oni. Ma dzisiaj zły humor. Z tego co wiem, boli ją głowa mi na nudności, jednak Crystal ją wspiera.
 Siedzę tam od pół godziny i wogóle się nie odzywam, podczas gdy one spierają się o to jak mam się zachowywać. Żenuje mnie ta sytuacja. Szybko wstaję i decyduję.
- Przestańcie. Tym razem, będzie tak jak ja chcę. Nie będę się wam podporządkowywać- widzę ich zmieszane miny i wychodzę.
 Jest już dosyć późno a więc, wskakuję do łóżka w ubraniu. Jutro prezentacja, a ja postanowiłam że będą naturalna. Będę się uśmiechać ale nie przesadnie. No cóż zobaczymy co jutrzejszy dzień przyniesie.
 Budzę się za późno, bo o 10. Mam wrażenie że Crystal ma ochotę mnie uderzyć gdy widzi jak ociągale jem śniadanie. Wrzeszczy na mnie a ja nic sobie z tego nie robię. Koło 11 idę do moich stylistów. Są uśmiechnięci i weseli. Każdy z nich wita mnie uściskiem który odwzajemniam. Znów kąpią mnie w cytrusku, golą nogi, na twarzy rozprowadzają mi różne kremy. Trwa to w nieskończoność i dopiero koło 16 mogę zobaczyć moją sukienkę. Jest pomarańczowa do ziemi, i trochę się za mną ciągnie gdy idę. Ma rozcięcie przez które widać moją lewą nogę i słupełek przy prawym ramieniu. Lewą i prawą rękę zdobi bransoletka z ćwiekami. Falowane włosy opadają mi na ramiona. Fryzura pozostała taką jaką była. Wszyscy mi mówią że jest pięknie. Mi również się podoba.
 Prowadzą nas za kulisy. Spotykam tam Hannę która ma czarną sukienkę i śliczne czarne buty.  Dylan ma różowy garnitur, co wygląda idiotycznie.
- Podobno sam wybierał kolor- szepcze Hannah. Wybuchamy głośnym śmiechem.
 Czekam i huśtam się na piętach co lekko utrudniają mi obcasy. Nagle przybiegają do nas nasi styliści (cała czwórka), bo podobno niosą nam coś ważnego.
- Patrzcie- odzywa się kobieta, chyba stylistka Dylana- to są kosogłosy. Symbole waszego dystryktu, weźcie to i włóżcie. Biorę broszkę do ręki i widzę ptaka który trzyma w dziobie strzałę. Znajduje się w obręczy. Wraz z Hanną wkładam ją ochoczo.
-Nie chcę tego- odzywa się Dylan.
- Ja również- cedzi Josh.
 Zrezygnowany Finn wkłada mi obydwie broszki do ręki.
- Proszę dziewczęta. Zróbcie z nimi to co uważacie.
 Podczas tego wydarzenia trwają już wywiady. Nie ukrywam ale Caesar świetnie sprawdza się w roli prowadzącego. Dostrzegam Lori która pięknie wygląda i świetnie się prezentuje. Na koniec, Caesar zadaje jej pytanie którego nie usłyszałam. Ona wstaje i wychodzi. Jeżeli zadał jej jakieś bezczelne pytanie, to na jej miejscu zrobiłabym to samo. Na resztę trybutów nie zwracam uwagi. Pamiętam tylko zdeterminowaną Hannę która wygląda olśniewająco w czarnej sukience i odpoiwada tylko : "nie, " tak" ,"nie wiem". I dobrze. Może akurat Hannah nie ma ochoty odpowiadać na pytania. I dobrze, niech Caesar sie męczy. O nie. Teraz ja. Wchodzę na scenę i uważam, żeby sie nie potknąć. Publiczność mnie oklaskuje, a ja przez chwilę oślepiona blaskiem lamp, które oświecają scenę nie wiem co się ze mną dzieje. Odwracam głowę i widzę Ceasara który zachęcająco macha ręką abym siadła obok niego. Wykonuje czynność, ponieważ nie widzę innego rozwiązania. Kiedy spoczywam na fotelu, Ceasar od razu zadaje mi pytanie. No tak nie mamy wiele czasu.
- Annie, powiedz nam, kiedy musiałaś się pożegnać z swoim dystryktem, z czym było ci się najtrudniej rozstać?
- Hmm... Trudne pytanie, ale jednak najtrudniej było mi się rozstać z rodzicami. - odpowiedziałam na dość złożone zdanie Ceasara.
- Tak, tak z rodzicami, oczywiście. - oznajmił Ceasar bez cienia złośliwości tak przyjaźnie, po czym się do mnie uśmiechnął. Odwzajemniłam szczery uśmiech.
-Może nam powiesz jakie masz odczucia, do faktu, że na arenie najprawdopodobniej będziesz walczyć ze swoim bratem?- dopowiedział Ceasar do swojej poprzedniej wypowiedzi.
- Szczerze mówiąc muszę z nim porozmawiać na ten temat - powiedziałam poważnie, lecz Ceasar wziął moją wypowiedź za żart i zaczął się śmiać a razem z nim cała publiczność. No cóż przynajmniej nie palnęłam czegoś nieodpowiedniego. Nagle zabrzmiał brzęczek oznaczający koniec czasu. Zdziwiłam się, że czas zleciał mi tak szybko. Zaledwie zdążyłam odpowiedzieć na dwa pytania. Ceasar wstał, a ja poszłam w jego w ślady. Już, gdy miałam odejść ,,żółty" Ceasar chwycił mnie za rękę i podniósł ją w powietrze wykrzykując:
- Oto była Annie Parker ! Wielkie brawa!
Uznałam, że po tych słowach na pewno się oddalić, więc skłoniłam się i wróciłam za kulisy. Od jakiejś kobiety dostałam informację, że mogę wrócić do swojego apartamentu. Nawet bez tej informacji bym to zrobiła. Kiedy windą wjeżdzam na nasze piętro przez szklane drzwi dostrzegam że wszyscy siedzą w salonie i zapewne komentują nasze występy, nie miałam ochoty uczestniczyć w rozmowie tym bardziej, że muszę być jutro najbardziej wyspana w życiu bo to właśnie jutro trafię na arenę, gdzie zapewne za parę miesięcy w miejscu mojej śmierci, kapitolończycy będą chodzić i wspominać ,, o to właśnie tu umarła trybutka z 12 dystryktu ! ''. Szerokim łukiem omijam salon i wchodzę do swojego pokoju. Kieruję się prosto do łazienki, tam zdejmuję swoją sukienkę,buty. Wchodzę pod prysznic i klikam guzik pod kolor właśnie ściągniętej przezemnie sukienki - pomarańczowy. Po orzeźwiającym prysznicu przypominam sobie o dwóch dodatkowych broszkach kosogłosa. Moją broszkę odpinam z sukienki i kładę z pozostałymi na komodzie. Postanawiam dać Hannie jedną do dyspozycji a drugą postanawiam wręczyć Lori jutro w poduszkowcu który zawiezie nas na arene. Kiedy wchodzę do pokoju Hanny nie ma jej. Na nocnej szafce zauważam jej broszkę i po prostu kładę dodatkową broszkę obok już ,.zajętej". Wracam do pokoju i przytłoczona emocjami dnia po prostu kładę sie spać.

sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 6- punkt widzenia Lori


Obudziłam się i po raz pierwszy od kilku dni spojrzałam w lustro. Nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Niegdyś ,zawszę wyspaną i świetnie wyglądającą mnie, zastąpiła szaro bura dziewczyna nie mająca chęci do życia. Moje platynowe włosy były teraz nierozczesane całe w kołtunach. Podkrążone oczy wcale nie wyglądały dobrze. I dzięki treningowi do igrzysk stałam się masywniejsza. Nowy look nie był moim spełnieniem marzeń. Nigdy nie przypuszczałam, że igrzyska zrobią ze mnie takie czupiradło. Że zginę, owszem , ale to?! To było przegięciem. Nie chodzi o to, że zawsze muszę idealnie wyglądać. Nie. To zupełnie inaczej. Dzisiaj mieliśmy być oceniani przez sponsorów na prezentacji swoich umiejętności. 
***
Było bardzo wcześnie. Miałam dość dużo czasu by po raz pierwszy dokładnie obejrzeć zawartość moich szaf, szafek, szuflad, skrytek i innych takich.  Zaciekawiła mnie ogromna szafa stojąca w rogu mojej sypialni . Zawsze brałam stroje i pidżamy z komody naprzeciwko drzwi. Ta szafa nigdy nie zwróciła mojej uwagi aż do dziś. Otworzyłam szafę i czułam się tak, jakbym wchodziła do Narni. Szafa była ogromna, a w niej dziesiątki strojów. Przejrzałam wszystkie. Nigdy nie widziałam takiej ilości ubrań. Przeglądałam wszystkie po kolei. Ciuchy, ciuchy i jeszcze raz ciuchy! Szczególnie spodobała mi się turkusowa sukienka z ciekawymi wzorami. Nagle się otrząsnęłam, bo jak w momencie kiedy za niedługo będę walczyć na śmierć i życie mogłam myśleć o ubraniach ?!  Była 6:30. Nie miałam zamiaru się ponownie kłaść do łóżka. Ze względu na mój beznadziejny wygląd stwierdziłam, że potrzebuje sekundy dla siebie. Udałam się do łazienki , rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Znajdowały się tam przyciski, na które także wcześniej nie zwracałam uwagi. Wcisnęłam czerwony. Zleciał na mnie wrzątek w kolorze czerwonym. Wyskoczyłam spod prysznica.  Pomimo wielkiej temperatury wody poczułam się wspaniale. Moja skóra jakby się odrodziła, włosy znów nabrały blasku. Nie potrzebowałam ponownie wchodzić pod prysznic. Stanęłam przed umywalką i przemyłam twarz płynem stojącym obok.  Po całym ,,zabiegu'' czułam się jak nowo narodzona. Spojrzałam w lustro i ujrzałam nową siebie. Te kapitolskie mikstury czynią cuda! Jednak to nie zmieniało mojego nastawienia do tego durnego miasta. Wyszłam z łazienki owinięta w ręcznik. Spojrzałam na zegar , była już 7:20, zostało mi 40 minut do śniadania. Ubrałam się w strój treningowy tradycyjnie położony na komodzie. Po przebraniu się , usiadłam na łóżku. Co zaprezentuje podczas prezentacji? – to pytanie nie dawało mi spokoju. Powinnam chyba pochwalić się celnością w rzucie kulą i umiejętnościami posługiwania się takimi fajnymi malutkimi nożykami.  
***
Nim się obejrzałam wybiła godzina 8:00 czas na śniadanie. Wyszłam z pokoju i udałam się do jadalni. Siedziała tam Delice jakby czekając na moje przybycie.
-Lori, bardzo mi przykro, ale dzwonił twój ojciec. Rex nie żyje.- oznajmiła najspokojniej jak umiała Delice.
 Nie wierzyłam w jej słowa. Rex był moim ukochanym przyjacielem, a że raczej mnie nie lubiano ze względu na moją rodzinę Rex był psem. Psem przyjacielem. Najlepszym na świecie. Tylko on mnie rozumiał, a teraz , teraz zostałam sama. Łzy leciały mi po policzkach.
- Twój tata poinformował mnie, że zmarł z wygłodzenia.- ciągnęła Delice .Po tych słowach byłam wściekłą , tak jak jeszcze nigdy nie byłam. Jak mogli pod moją nieobecność zabić Rexa. Stałam się chyba czerwona jak burak bo Delice zaczęła mnie uspakajać. – Lori, to nie ich wina. Powiedział również, że od twojego wyjazdu Rex cały czas siedział pod twoim łóżkiem. Nie chciał stamtąd wyjść, ani pić, ani jeść. Nie odezwałam się na to słowem. Gdy gniew opadł, było mi żal. Nienawidziłam Kapitolu, a śmierć Rexa to była już przesada. Wstałam od stołu i nałożyłam sobie na talerz jajko i grzankę. Delice tylko śledziła za mną wzrokiem, próbując odgadnąć moje emocje. Ponownie zasiadłam do stołu i bez słowa zaczęłam jeść.  Zaraz potem zjawił się Tom. Delice na jego widok odeszła od stołu. (widocznie niezbyt lubiła Toma). Mój kolega nałożył sobie naleśniki i usiadł naprzeciwko mnie
-Denerwujesz się?- zapytał. Kiwnęłam potwierdzająco głową.- dlaczego mnie nie lubisz?-ciągnął- co ja ci zrobiłem?
- Słuchaj , Tom. To nie tak, że cię nie lubię, po prostu nie lubię twojego towarzystwa.
- To to samo- dążył Tom
- Skoro mam za parę dni zginąć, nie będę owijać w bawełnę.- przełknęłam ślinę- Tom, twoja arogancja mnie przeraża. Ja się po prostu boję, widzę w tobie zabójcę gotowego zabić mnie na każdym kroku. Gotowego zabić z zimną krwią nawet Sophie.- przeszedł mnie dreszcz.
- O to chyba w tym chodzi!- powiedział poddenerwowany Tom.
- Właśnie nie, chodzi o braterstwo i bunt. Nie można po prostu odwalić tego co oczekuje od nas Kapitol. Mają nas za marionetki, które zapewnią rozrywkę, tylko tyle. Słyszałam rozmowy taty z rządem Kapitolu. – Mój współlokator spojrzał na mnie krzywo- Tom nie rozumiesz? Jesteśmy tu tylko po to.- Skończyłam. Tom najwyraźniej wziął sobie moje słowa do serca bo spuścił wzrok. Nasza rozmowa niestety się urwała, bo do pokoju wszedł James, a zaraz po nim Sophie.  Jedliśmy w ciszy. James rzucał co jakiś czas na mnie dziwne spojrzenia, tak jakby dopiero teraz zrozumiał moje słowa i tendencje igrzysk.  Zaniepokoił mnie brak Jacka. było za 15 min 9 a za nim ani śladu. Otrząsnęłam się jednak i wypiłam herbatę.  Po pewnym czasie wpadła do nas Delice.
- Na trening ruchy, ruchy, ruchy !!!- wykrzyknęła - Gdzie Jack ?!
-Nie było go na śniadaniu- odpowiedziałam
- 9:30 wy nie na treningu a jeden trybut jeszcze w pokoju ?!- Krzyknęła Delice-  Dobra ja się tym zajmę, a wy na trening !!!
Wbiegłam do windy i zjechałam do ośrodka szkoleniowego.
Po pierwsze skorzystałam ze stoiska z moimi ukochanymi nożykami. Szczerze? Całkiem nieźle mi to szło. Zrobiłam parę ruchów nożami a następnie od tyłu wbiłam jeden manekinowi, a kolejny rzuciłam w manekina naprzeciwko. Widziałam, że Tom patrzył na mnie kątem oka. Unikałam jego spojrzenia. Udałam się na stanowisko z łukami. Gdy przyszła moja kolej, wzięłam łuk i strzałę. Naciągnęłam cięciwę, strzałę miałam na wysokości oczu. Wymierzyłam dokładnie w serce manekina, puściłam cięciwę... Niestety strzała poleciała w nogę ,,przeciwnika''. Zrozumiałam, że łuk to nie moja dziedzina.
Następnie ruszyłam na stanowisko z drążkami. Podciągałam się i przechodziłam po drabinkach, można powiedzieć ogólnie, że było ,,spoko’’. Przez przypadek zauważyłam Sophie trudzącą się przy mieczu. Podeszłam do niej i zaproponowałam pomoc. Spojrzała na mnie niepewnie, także odwzajemniłam spojrzenie spokojnym uśmiechem. Podała mi swój miecz do ręki.
- Słuchaj Sophie, jeśli nie masz przy sobie tarczy postaraj się trzymać obie ręce na rękojeści. Pamiętaj jednak także o tym żeby nie skupiać się tylko na ataku, obrona też jest bardzo ważna.- Powiedziałam. Nie wiem skąd wiedziałam te rzeczy, ale wydawały mi się oczywiste.
- Dziękuję- Odpowiedziała cichutko Sophie. Podałam jej miecz.
-Nigdy nie daj przeciwnikowi cię rozkojarzyć.- Dodałam .
Sophie spojrzała na mnie dziękując. Sama też sięgnęłam po miecz ze stojaku. W słowach władanie mieczem wydawało się prostsze. Jednak starałam się stosować do swoich własnych rad.  Po paru nieudanych próbach unicestwienia manekina, skróciłam go o głowę.  Nagle usłyszałam głos z głośników każący kierować się do miejsca gdzie wszyscy będziemy czekać, aż będzie nasza kolej na prezentację. Podczas oczekiwania dyskutowałam z Jackiem o najlepszej strategii na prezentacji, jednak nie dokończyliśmy rozmowy, gdyż głos z głośników wypowiedział: Jack Bennet. I mój przyjaciel zniknął za żelaznymi potężnymi drzwiami. Siedziałam cicho, bo zrozumiałam jak się strasznie boję. Potem wyszedł Tom. Następnie wywołali mnie. Otworzyłam drzwi i wyszłam. Wzięłam głęboki oddech i weszłam na halę. Sponsorzy skupili na mnie całą swoją uwagę. Na pewno wiedzieli że jestem córką Burmistrza. Podeszłam do stojaka. Wzięłam swoje ulubione nożyki i rozpoczęłam pokaz. Cięłam i raniłam manekina z wielką precyzją, jednak nie zrobiło to ogromnego wrażenia na sponsorach, którzy szeptali coś do siebie. Wzięłam do ręki kulę i zaczęłam rzucać do celu . Niestety było to nudne , więc prędko przerzuciłam się na miecz. Ucięłam głowy dwóm manekinom. W te sposób planowałam skończyć, jednak po minach sponsorów odczytałam, że czekają na dalszy ciąg. Nie wiedziałam co zrobić, czy wyjść czy spróbować przebiec się dookoła hali. Ostatecznie wybrałam łuk. Nie oczekiwałam od siebie za dużo, bo nie umiałam strzelać z łuku. Mimo wszystko naciągnęłam cięciwę, wymierzyłam, czekałam na odpowiedni moment. Niestety w tym momencie przypomniało mi się o Rexie. Złość przebiła skupienie i naciągnęłam cięciwę jeszcze mocniej i puściłam strzałę. Strzała przebiła manekina na wylot i wbiła się w ścianę mieszczącą się na manekinem. Prawie zemdlałam, bo gdy gniew opada nie jest dobrze. Jednak otrząsnęłam się, ukłoniłam i wyszłam.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Rozdział 6 - punkt widzenia Hannah


Ze snu wyrywa mnie czyjś krzyk. Na początku nie jestem pewna czy to nie jest przypadkiem mój krzyk, ale chwilę potem odrzucam tą myśl - kiedy mam koszmary leżę spokojnie i nie krzyczę. Gdy próbuję ponownie zasnąć nie udaje mi się to z jednej prostej przyczyny - ledwo zapadam w sen to ta osoba znowu krzyczy i mnie ponownie wybudza. Ja nie mogę - co jak co ale ściany to mogli zrobić takie nie przepuszczające dźwięku. Patrzę na zegarek, jest dopiero 4 nad ranem ! A ja najprawdopodobniej już nie zasne. Super po prostu super, dzisiaj powinnam mieć dużo siły, ponieważ sponsorzy którzy jak zwykle będą siedzieć na trybunach, ale tym razem będą nas oceniać. No cóż nie będę marnować czasu. Ospale podnoszę się z łóżka i doczłapuje się do łazienki. Wchodzę pod prysznic i przyglądam się uważniej panelu z guzikami. Dopiero teraz zauważyłam, że guziki są ułożone kolorystycznie. Naciskam guzik z kolorem różowym, bo mam taki grymas. Nagle zlatuje na mnie płyn oczywiście o różowej barwie. Już mam wsmarowywać go w skórę, lecz wyprzedzają mnie mechaniczne szczotki które robią to za mnie. Mydło ma przyjemny zapach róż - uwielbiam ten zapach. Teraz przyszła pora na zmycie substancji, oczekiwałam drastycznie zimnej lub parząco gorącej wody, ale spłynęła na mnie po prostu ciepła woda. Potem dmuchawy zaczęły suszyć moje ciało. Od dzisiaj zawsze włączam różowy program - jest najprzyjmniejszy. Wychodzę z kabiny i owijam się w ręcznik, wychodząc przy tym z łazienki. Na komodzie widzę znów przygotowany strój na trening, bez zastanowienia go wkładam, bo i tak prędzej czy później musiałabym go założyć. Wracam z powrotem do łazienki, tym razem w celu uczesania moich włosów. Odkąd przyjechałam do Kapitolu wiązałam je cały czas w warkocz, chciałam odmiany, dla tego włosy związałam w wysoką kitkę. Może trochę to dziwne, jak na dziewczyne, która już za 2 dni pojawi się na arenie, ale dzisiaj miałam przerażająco dobry humor. Nawet Marisa go nie zepsuje, choćbym miała ją spoliczkować. Krąże po pokoju zastanawiając się co teraz porobić - 5.30 na zegarku. Postanawiam pooglądać telewizję. Kiedy pierwszy raz weszłam do pokoju nie wiedziałam, że wogule jest tutaj telewizor. W Kapitolu telewizor to szyba która pod wpływem pilota zamienia się w wielki ekran. Tak więc teraz mój widok na rynek Kapitolu zasłonił wielki słoń który był prowadzony przez jakąś babę w zielonym kostiumie, ozdabianym zielonymi szmaragdami, w zielonej peruce, makijaż też miała zielony - jak na mój gust za dużo zielonego. Zmieniłam kanał. Na pilocie wystukałam po prostu moje 2 ulubione liczby czyli 69 i moim oczom ukazał się zawody, gdzie zawodnicy walczyli na miecze. Uśmiechnełam się- podpatrując walczących zawodników mogę zdobyć kilka cennych wskazówek, których mogę użyć podczas mojego oceniania oraz na arenie. Gdy zawody się kończą na zegarku widnieje godzina 8.00 czyli mogę iść już na śniadanie - bardzo dobrze bo jestem głodna jak wilk. Kiedy wychodzę na korytarz, o mało nie wpadłam na Annie.
-Cześć Annie. - przywitałam się z nią.
- Cześć. Wiesz co? Lepiej tam nie idź. Dylan ma kolejny napad zaburzeń. -zabrzmiało to tak komicznie, że po mojej próbie samo-opanowania się, jednak wybuchłam śmiechem, a w mój ślad poszła Annie. Albo na odwrót. Nieważnie. Ważne jest to, że mój żołądek niemiłosiernie domagał się jedzenie więc podziękowałam, Annie za przestrogę i udałan się do jadalni. Rzeczywiście Dylan siedział przy stole i układał buźki z owoców. Podeszłam do bufetu i nałożyłam sobie kilka naleśników, które polałam sosem klonowym. Do szklanki nalałam sobie mleka waniliowego. Uwielbiam wanilię, od dziecka ją lubię, lecz u nas w 12 jest bardzo droga i tylko kilka razy w życiu mogłam jej zakosztować. Gdy tylko siadłam do stołu obok mnie przesiadł się Dylan. Nie zwróciłam na niego uwagi, bo byłam zajęta pakowaniem do buzi dwóch naleśników naraz. Kiedy zdołałam przełknąć potrawę, Dylan nadstawił się do mnie jakby chciał mnie pocałować. Szybko się odsunęłam zanim cokolwiek zdołał zrobić. Prawie przewróciłam się balansując przez jakieś 7 sekund w niepewności, czy się wywale, czy też nie na tym krześle. Na szczęście się nie wywaliłam, wstając chwyciłam talerz z moim śniadaniem i wziełam picie i uciekłam, już miałam wychodzić z pokoju, lecz zatrzymał mnie głos Dylana:
-Wiem że tego chcesz. Nie udawaj.- po czym podstawił mi nogę i dzięki czemu oblałam mlekiem całą podłogę
- Ty idioto !! - wykrzyknęłam zdenerwowana, że wylał moje picie. Nie panując nad emocjami spoliczkowałam go. Cyba przesadziłam. Trudno nie trzeba było ze mną zaczynać.Tym razem Dylan nie zareagował agresywnie tylko wzruszył ramionami, jakby niby nigdy nic i siadł z powrotem do stołu.
- Kretyn. - wymruczałam pod nosem. Na korytarzu znowu spotkałam Annie. Uśmiechnęłam się na jej widok, nie wiem czemu, ale ją szczerze polubiłam. Dzięki niej odzyskałam dobry humor.
- Co się stało? - zapytała się
- Ten kretyn chciał mnie pocałować! - zamachałam rękami w powietrzu, dzięki czemu spadł mi z talerza naleśnik: - Głupia grawitacja.
Pośmiałam się jeszcze razem z Annie z Dylana, który teraz coś tam krzyczał do siebie, po czym każda z nas poszła do swojego pokoju. Ledwo zdążyłam zjeść naleśniki i dopić kawę którą zamówiłam, do pokoju wpadła Crystal, która oznajmiła, że idziemy na trening. Kiedy dotarliśmy na salę, od razu chciałam poćwiczyć to , co chciałam zaprezentować przed sponsorami. Podeszłam do stanowiska z jadalnymi roślinami, ponieważ przy mieczach stała długa kolejka, a ja nie jestem cierpliwa, więc poczekam, aż kolejka się zmniejszy, a w tym czasie poćwiczę sobie rozpoznawanie roślin. Nabiorę dzięki temu na arenie nie tylko ziołowego jedzenia i prowizorycznych lekarstw, ale też mniej więcej informacji o arenie. Oglądając album z roślinami, stwierdzam, że będzie to bardzo dziwna arena. Rośliny które rosną na skałach i rośliny leśne? A może album jest zrobiony dla zmyłki? Nie do końca to rozumiem no, ale trudno, kolejka do mieczy się zmniejszyła, więc w niej staje. Po mojej prawej stronie jest stanowisko z oszczepami i widzę tam Annie która świetnie rzuciła osczepem do manekina, gdyby to pokazała podczas oceniania, dałabym jej 12 . Władając mieczem trafiam idealnie w wszystkie kukły do okoła mnie, prosto w serce.
Trochę jest to drastyczne.
Kiedy nadszedł czas oceniania, nie czułam stresu - po prostu zachowuję się tak jakbym zaraz po prostu powładać mieczem sam na sam w lesie. Kiedy wywołują Lori, przypominam sobie o jej. Wogule nie patrzyłam na nią podczas treningu, a szkoda, bo możemoja niewielka pomoc by jej się przydała? W duchu przeklinam siebie, a Chanel szepnęła mi do ucha :
- Nie martw się byłam z nią dzisiaj przy stoisku z nożami i szło jej świetnie - i uśmięchnęła się
Popatrzyłam na Chanel i zapytałam się:
- Co zaprezentujesz ?
-Chyba postrzelam strzałkami. A ty?
- Pomacham mieczem. - powiedziałam na co Chanel i ja zaczęłyśmy się cicho śmiać. Po pomieszczeniu rozbrzmiał głos który oznajmił:
- Chanel Grant
- To ja, życz mi powodzenia- powiedziała moja koleżanka z 7 dystryktu, gdy znikała w metalowych drzwiach. Resztę czasu spędziłam w ciszy, czekając na swoją kolej. Kiedy nadeszła na mnie pora Annie zwróciła się do mnie:
- Widziałam jak walczysz mieczem.Powodzenia
Kiwnłam głową w znak podziękowania :
- A ty strzel z łuku. - odpowiedziałam. Gdy weszłam do sali bez żadnych ceremoniałów, skierowałam się do stanowiska z mieczami. Wzięłam miecz do ręki, podrzuciłam go lekko i spojrzałam co robią sponsorzy, byli znudzeni, ale nadal wytrwale patrzyli co się dzieje na dole. Wzięłam zamach i znajdujące się wszystkie wokół mnie kukły zostały bez głów. Ponieważ zniszczyłam wszystkie kukły na tym stanowisku, przeszłam do stanowisk z łukami, ale nadal z mieczem w ręce. Zauważyłam, że jeśli stanie się pod odpowiednim kątem manekiny stoją w jednym rzędzie. Stojąc pod właśnie takim kątem, chciałam przebić wszystkie 3 kukły. Wiedziałam, że braknie mi siły, ale przynajmniej spróbuję. Zaglądnęłam jeszcze raz na sponsorów i zobaczyłam tam dziewczynę z naszyjnikiem kosogłosa. Dokładnie takim samym jaki dałam mojej siostrze. Czy to ona ? Nie to nie może być ona ! Jeszcze nie wpomniałam o mojej siostrze ale tylko dlatego, bo nie chce o niej pamiętać. Jest ode mnie o 2 lata starsza, ale zachowuje się jakby była o 5 lat młodsza, ponieważ ma zaburzenia psychiczne, ale o wiele inne niż te u Dylana. Kiedy nasi rodzice umarli, ja stałam się jej niańką. Kochałam ją z całego serca, była jedyną osobą której ufałam. Pewnego dnia przyszli do nas strażnicy pokoju i zabrali ją do Kapitolu. Jedyne co zdążyłam jej dać na pamiątke to mój naszyjnik z kosogłosem. Nie wiedziałam po co i dlaczego ją zabrali.Codziennie budziłam się z nadzieją, że wróci do domu, ale to nie nastąpiło. Po roku dałam sobie spokój, starając się zapomnieć o niej. Każde wspomnienie o Daisy ( bo tak miała na imię ) kosztowało mnie bólem. Powróciłam do rzeczywistości. Dziewczyna z naszyjnikiem odwróciła wzrok i wyszła. Nie wiem czy to moja siostra, jeśli tak to niech mi wszystko wyjaśni ! Teraz byłam zła i nie panując nad sobą rzucziłam MIECZEM z całej siły dziurawiąc 3 następujące po sobie manekiny. Nie tylko ja byłam zdziwiona, sponsorzy również byli oszołomieni. Nic nie mówiąc wyszłam z sali. Czułam się teraz jak pierwszego dnia, podczas parady rydwanów, kiedy jak najszybciej chciałam znaleźć się w pokoju. Tym razem jechałam windą sama, bez Chanel i spokojnie weszłam do apartamentu, potem do pokoju. Rzucilłam się na łóżko po czym zasnęłam zmęczona dniem.

Rozdział 6- punkt widzenia Annie

 Cały czas budzę się, w nadziei, że mój koszmar się w końcu skończy. Jednak gdy tylko się budzę, ponownie zapadam w sen, a ten sam koszmar na okrągło jest w mojej głowie. Najpierw widzę róg obfitości, stoję obok Hanny i chłopaka z 4. Nagle słyszymy gong i wybiegamy na rzeź. Wzdrygam się, gdy widzę jak Hannah krztusi się krwią i pada na ziemie, z wbitym w jej plecy nożem. Podbiegam do niej i staram się, przywrócić ją do życia. Zauważam że czai się na mnie chłopak z 1 a więc szybko podbiegam do plecaka o czerwonej barwie i chwytam go. Biegnę w stronę czegoś, w rodzaju gołoborzy, niestety potykam się i spadam na ostry kawałek odłamka skalnego. Wtedy podbiega do mnie dziewczyna z 2 i odbiera mi życie.
 Na szczęście to tylko sen. Nic takiego się nie stało, bo aktualnie zapłakana leże w swoim łóżku. Wydaje mi się że w nocy krzyczałam i to wielokrotnie. Stawiam nogi na ziemi i staram się odepchnąć rękoma od łóżka, niestety, z braku władzy nad kończynami padam na kolana. Podnoszę się i na drżących nogach dążę do łazienki. Ściągam mokrą od potu piżamę i dochodzę do wniosku że w nocy musiałam się bardzo kręcić, bo cała koszula jest przemoczona. Nic dziwnego skoro obudziłam się z kołdrą i dwoma kocami pod szyją. Wchodzę pod prysznic i wciskam ciemno zielony przycisk. Spada na mnie jakaś zielona maź która później znika pod wpływem ciśnienia gorącej wody. Deszczownica skutecznie rozgrzewa mi mięśnie i czuje się od razu lepiej. Idę na śniadanie i dopiero wtedy na dużym zegarze zauważam że jest dopiero 6. O nie. Przypomniało mi się że dzisiaj sponsorzy przyjdą na trening. Z resztą zawsze tam siedzą, na tarasie, ale tym razem będą nas oceniać. Zastanawiam się co zrobię, aby zdobyć jakąś dobrą ocenę. Pewnie postrzelam trochę z łuku, porzucam nożami, zastawie kilka wnyków może jeszcze zawiąże kilka węzłów? Nakładając sobie owoce na talerz, wpadam w panikę i omal nie upuszczam talerza. A co jeśli mój sen był wizją? I to wszystko stanie się naprawdę? "Annie, idiotko, uspokój się, nie jesteś przecież jakąś wróżbitką."- myślę sobie. Nakładam trochę jogurtu obok ananasa i siadam sama przy stoliku. Jem i dochodzę do wniosku że ananas to najlepsza rzecz, jaką do tej pory jadłam. Ale po kilku częściach tego owocu, zaczyna mnie piec język, a więc przerzucam się na brzoskwinie.
- Witaj, Annie- podskakuje na krześle. Dylan do tej pory mnie nie zabił, a więc było dobrze, jednak gdy słyszę jego głos, zaciskam rękę na ostrym nożu- Widzę że się obudziłaś.
 Nie no co ty. Przecież jeszcze śpię i tylko lunatykuję.
- Hm- odpowiadam.
- Jak zwykle. Słodka i urocza, Annie - nadal stoi za moimi plecami, ale mam wrażenie że chce dotknąć mojego ramienia.
- Nie dotykaj- syczę. Dylan z uśmiechem na twarzy siada blisko mnie. Za blisko. Gdy widzę jak się na mnie patrzy, odsuwam się z krzesłem, a on uparcie się do mnie przysuwa. Po chwili podnosi rękę i gładzi mnie po włosach. Energicznie odsuwam krzesło i szybko wstaję od stołu, wręcz podrzucając krzesło do stołu. Na korytarzu spotykam Hannę która idzie w stronę jadalni.
-Cześć Annie- mówi.
-Cześć. Wiesz co? Lepiej tam nie idź. Dylan ma kolejny napad zaburzeń- stoimy przez chwilę w ciszy, a później cicho parskamy śmiechem.
- Niestety. Jeśli zaraz czegoś nie zjem to chyba umrę- jęknęła.
- Powodzenia- zaśmiałam się. Wracam się do pokoju i zamawiam jeszcze trochę jedzenia do pokoju. Nie mija mniej niż 7 minut i słyszę wrzask Hanny.
- Ty idioto!!!- usłyszałam taki sam dźwięk jaki wydało moje krzesło, gdy wysuwało się od stołu. Wybiegłam szybko na korytarz i spotkałam rozwścieczoną Hannę w tym samym miejscu.
- Co się stało?- zapytałam. Nie ukrywam, byłam ciekawa.
- Ten kretyn chciał mnie pocałować!
- I co zrobiłaś?- dopytuję.
-Przywaliłam mu.- odpowiada Hannah po czym ja wybucham śmiechem.
-Należało mu się- Hannah najpierw nieśmiało się uśmiecha, a potem obydwie wybuchamy śmiechem.
 Nadszedł czas na trening. Zupełnie nie wiem co ze sobą zrobić. Patrze na stanowisko z mieczami i wzdycham z zachwytu gdy widzę jak Hannah włada mieczem. Idzie jej naprawdę dobrze. Podchodzę do oszczepów i z odległości 30 metrów przebijam ciało manekina. Moim zdaniem, udało mi się to fartem. Następnie rozpalam ogień i zastawiam pułapkę którą zastawiałam w dwunastce. Później długo koncentruje się na robieniu okładów na poparzenia. Czas na prezentacje z ocenami. 12 jest ostatnia. Dylan idzie pierwszy, później idzie Josh a następnie wywołują Hannę.
- Ej- mówię gdy ona podnosi się z ławki- widziałam jak walczysz mieczem. Powodzenia.
 Hannah kiwa głową.
- A ty strzel z łuku- mówi i odchodzi. Mogłaby zostać moją przyjaciółką, gdyby nie to że wylądowałyśmy w tej dziurze.
 Czekam koło 10 minut i słyszę mechaniczny głos "Annie Parker". Podnoszę się i na miękkich nogach idę w kierunku sali treningowej. Wchodzę i zauważam ziewających ludzi na balkonie. Tak. Jestem ostatnia, czego mogłam się spodziewać?
- Annie Parker. Z dystryktu 12.
 Na początku podchodzę do stanowiska z nożami na 5 strzałów, z odległości 20 metrów strzelam 4 razy, prosto w środek. Niestety z dalszych odległości idzie mi gorzej, ponieważ na 5 strzałów strzelam 3 razy ale w samo serce. Później wiąże parę węzłów i zastawiam kilka wnyków. Na koniec podchodzę do łuku. Strzelam 5 razy i za każdym razem na szczęście mi się udaje. Postanawiam strzelić ostatni raz ale strzała jest tak śliska, jakby ktoś umyślnie posmarował ja smalcem. A więc strzał oddaje w podłoge, chociaż wcale nie miałam takiego zamiaru. Kilku sponsorów się śmieje. Patrzę się na nic wkurzona i czekam aż pozwolą mi wyjść. A oni nic. Tylko siedzą i się na mnie patrzą. Rozglądam się po twarzach kobiet i mężczyzn i zauważam wśród nich staruszka który kiwa głową. Nie wiem czy dlatego że dobrze mi poszło, czy dlatego że mogę już iść Nie zważam na to. Odkładam łuk i wychodzę.  

środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział 5 - punkt widzenia Lori

1h po obiedzie ruszyłam do pokoju Jacka. Nie ukrywam, że bardzo go polubiłam. Był wspaniałym człowiekiem, nie mogłam uwierzyć że on też jest skazany ta taki sam los jak ja.  To.. to w ogóle nie mieściło mi się w głowie, a jednak. 
Nie zastałam go w pokoju. Uznałam że był w łazience, więc usiadłam na jego łóżku i grzecznie zaczekałam. Gdy drzwi się uchyliły ujrzałam Jacka, w którym widziałam ostatnią nutkę nadziei.  Spojrzał na mnie ze zdziwieniem:
- O Lori nie spodziewałem się ciebie- powiedział Jack zawinięty w ręcznik.
- Sory, że tak bez zapowiedzi, ale czuje tak ogromną pustkę, że nie daje rady niczego robić. Jack boje się!
- Lori… pozwól, że się ubiorę , zaraz pogadamy. – i Jack znów wszedł do łazienki. Czekałam na niego jakieś dwie minuty, po czym wyszedł i usiadł obok mnie.- Lori, ja też się boję. Ale ja w ciebie wierze! Nie poddawaj się daj z siebie wszystko i wróć do Mike’a.- Jack niestety wspomniał o moim braciszku. Starałam się zapomnieć o naszej ostatniej rozmowie i prawie mi się to udawało gdyby nie Jack. Nienawidziłam go za to , a zarazem kochałam, że przypomniał mi o takim skarbie, który czeka na mój powrót. Zalałam się łzami. Mój przyjaciel delikatnie mnie objął. Wiedziałam, że już nigdy nie zobaczę jego cudownych niebieskich oczu i nie usłyszę jego wspaniałego śmiechu. Jednak mimo wszystko ciepło Jacka mnie uspakajało. Nie był on mega-przystojnym modelem ze świetną twarzą sylwetką i fryzurą- był prostym chłopakiem, który czymś magicznym mnie oczarował. Nie wiem czy się zakochałam czy go kochałam po przyjacielsku, chyba jednak to drugie, ale wiedziałam, że na pewno go kocham.  
- Ja się naprawdę boję. Co się stanie gdy zacznie się odliczanie.. Ja, ja po prostu tego nie pojmuję.
- Ej paniusiu- Jack złapał mnie za ramiona i spojrzał głęboko w oczy- dasz radę rozumiesz?! Wygrasz to!
- Ej mężczyzno !- zaśmiałam się- nie przesadzajmy. – W tym momencie do pokoju wszedł nasz mentor James. Usiadł obok mnie.
- Słuchajcie młodzi nieszczęśliwcy- zaczął doniośle mentor- widzę w was ogromny potencjał możecie wygrać te igrzyska!- wrzasnął James. Wraz z Jackiem spojrzeliśmy po sobie.- Nie no żarcik taki na rozładowanie atmosfery, nie macie szans - uśmiechnął się mentor tak jakby to był najśmieszniejszy dowcip na świecie. Zdenerwowałam się. Wzięłam głęboki wdech, otarłam łzy i wyszłam bez słowa.
Jack się jeszcze o coś sprzeczał z Jamesem. Nie miałam zamiaru podsłuchiwać. Podeszłam do stołu gdzie było już przygotowane jedzenie na kolacje, nie miałam ochoty zjawiać się na kolacji więc wzięłam pierwszą lepszą bułkę i poszłam do pokoju. Zjadłam moją zdobycz, przebrałam się  w pidżamę i walnęłam się na łóżko.
Budzik obudził mnie o 8:00, było to stanowczo za późno o 9 mieliśmy się stawić na trening ! Gdy się umyłam i przebrałam wszyscy już byli po śniadaniu i czekali na mnie by ruszyć na trening.  Bez śniadania dołączyłam do grupy i udaliśmy się na halę treningową.  Zauważyłam trybutów, których nie było na poprzednim treningu a mianowicie mieszkańców dystryktu 12 . Dziewczyna, która miała złamaną rękę najwyraźniej czuła się już dobrze, w kolejnej trybutce z tego dystryktu dostrzegłam zaciętość i chęć wygranej, a zarazem obojętność, wiedziałam że nie będzie z nią lekko, i że jest na pewno zdyscyplinowana, jeden masywny chłopak wydawał się być pewny siebie i zdeterminowany, a kolejny bujał w obłokach jak gdyby był na łące i czesał jednorożce. Wpierw udałam się na stoisko rzutu kolczastą kulą, a potem poszłam po siekierę. Cięcie drewna szło mi nawet dobrze, dzięki doświadczeniu na cięciu sushi. Następnie poszłam do stanowiska z łukami. Była tam niemała kolejka, ale postanowiłam spróbować swoich sił w łucznictwie. Gdy przyszła moja kolej wzięłam strzałę, naciągnęłam cięciwę , już miałam strzelać, gdy Trybutka z dys. 12 ( jak się później dowiedziałam Annie) podeszła do mnie i poradziła abym łuk trzymała lewą ręką i naciągnęła mocniej cięciwę. Byłam zaskoczona pomocnością mojej przyszłej rywalki. Onieśmielona cichutko odpowiedziała: ,,dziękuję''. Annie rzeczywiście miała rację. Strzały leciały szybciej i celniej. Trafiłam mojego manekina w samo krocze. Chłopcy powinni się mnie bać - zaśmiałam się pod nosem. Później szłam bez sensu przed siebie zastanawiając się co teraz poćwiczyć. Zaraz potem dołączyła do mnie Chanel (dys. 7) i zaproponowała poćwiczenie techniki zakładania pułapek. Już szłyśmy w stronę stanowiska, gdy dobiegła do nas zdyszana trybutka z dys. 12 , tak ta tajemnicza. Dowiedziałam się że ma na imię Hannah. Moja mama ma na imię Hannah więc niestety koleżanka przypomniała mi o rodzinie. Przy stanowisku kucnęłam i zaczęłam wiązać jakieś bzdety ze sznurków przeznaczonych do treningu. Słabo mi to szło więc Hannah podeszła do mnie i mi pomogła. Podziękowałam jej. Nauczyła mnie jak stworzyć z niczego pułapkę. Przyszedł czas na obiad siadłam przy wolnym stoliku w ośrodku szkoleniowym , liczyłam na to, że Jack się dosiądzie, ale najwyraźniej mnie nie zauważył i usiadł z zbójcą z dys. 12. Siedziałam sama po czym dosiadła się do mnie Annie i Hannah. Czułam się pośród nich jak ofiara. Znając ich doświadczenie i umiejętności byłam przy nich sierotką Marysią. Byłam im bardzo wdzięczna za pomoc, ale mimo wszystko wolałabym gdyby obok mnie siedział Jack albo Sophie. Nie odzywałam się zbytnio. Czułam, że obydwie mierzą mnie wzrokiem- może zdenerwowało je to, że jestem córką burmistrza? W sumie nie wiem czy były zdenerwowane czy po prostu zdziwione moją osobą. Po obiedzie każdy poszedł do swojego apartamentu. Położyłam się na łóżku i odpoczywałam. Gdy nadszedł czas na kolację byłam wniebowzięta. Ciekawa byłam jak minął dzień Jack'owi i Sophie. Szczerze? Tom mnie mało interesował- jego arogancja i pewność siebie mnie odpychały. Jedliśmy rozmawiając. Sophie zawarła nową znajomość z jakimś młodym trybutem z dystryktu 8. Ja opowiedziałam o pomocnych dziewczynach i przyjaznej Chanel. Jack o nauce nowych umiejętności posługiwania się mieczem, a Tom wolał zachować wszystko dla siebie. Po wspaniałej kolacji Delice Pokazała nam wycinki poprzednich igrzysk. Nie dokończyłam oglądać ze wszystkimi, bo byłam strasznie zmęczona, więc poszłam do pokoju umyłam się, przebrałam i poszłam spać. Niestety tej nocy śniły mi się koszmary. Najgorszy z nich był ten, w którym ktoś zabija... Mike'a. Obudziłam się z krzykiem, ale zaraz potem znowu zasnęłam śniąc o niebie.