Czuję się jak w
horrorze. Najszybsi trybuci już są przy rogu. Trybuci zabijają się bez żadnego
współczucia. Chłopak z 8 zarżnął zdobytą siekierą dziewczynę z 9. Biegnę przed
siebie. Widzę także inne walki. Dobiegam do jakiegoś plecaka. Bez zastanowienia
biorę go ze sobą i biegnę co sił w nogach w stronę lasu. Kręci mi się w głowie.
Wszędzie krew. Grover szyderczo się do mnie uśmiecha. Biegnę dalej. Przewracam
się o leżące ciało jakiegoś trybuta. Nie jakiegoś… To był Tom !!! Wstaję patrzę
na nieboszczyka. Cała drgająca w pośpiechu cofam się niemalże przewracając się
ponownie. Odpycham myśl zmarłego kolegi i biegnę. Staram się uciec jak najdalej
od rogu i umarlaków. Mój plecak z każdą
chwilą stawał się coraz cięższy, ledwo biegnę. Nagle z krzaków wyskakuje
Grover. Kiedy próbuje mnie zabić mieczem odskakuję na bok i biegnę. Goni mnie.
Po paru minutach się poddaje i wraca do swoich, do rogu obfitości. Wyczerpana
siadam na trawie pod drzewem. Otwieram plecak. Znajduję tam wodę pitną, trochę suszonego
jedzenia, jakieś lekarstwa i NÓŻ!!! Byłam naprawdę farciarą, że udało mi się zabrać
akurat ten plecak.
Nadal nie jestem bezpiecznie daleko od zawodowców, więc zanim adrenalina ze mnie opadnie postanawiam ruszyć jak najdalej. Biegnę truchtem staram się wyrównać oddech. Nie myślę o zadrapaniach spowodowanych upadkami. Powoli zaczyna mi brakować sił. Nie zdawałam sobie sprawy jak przygotowania wykończyły mnie psychicznie. Ale to były przygotowania, a teraz … Teraz nie ma rady trzeba grać. Słyszę parę armat nie zdążam ich zliczyć. Biegnę. W miarę jak się oddalałam drzewa stawały się inne. Grube wysoko rozstawione gałęzie zastąpiły teraz cienkie gęsto porośnięte liśćmi patyki , jakoś dziwnie zwisające do dołu. Nigdy nie widziałam takich drzew. Ich gałęzie tworzyły swego rodzaju namioty- wspaniałe kryjówki. Cieszy mnie myśl, że będę miała gdzie się ukryć, ale zdaję sobie sprawę, że w tych drzewach może ktoś być, więc biegnę szybciej, aby uciec jak najdalej od ‘’namiotów’’. Zaczyna się ściemniać. Postanawiam mimo wszystko udać się na nocleg pod drzewem-namiotem. Myślę, że mogłam być jakieś 6 kilometrów od rogu obfitości. Zdejmuję plecak. Rozluźniam się. Jestem strasznie spragniona. Biorę łyk wody z piersiówki, wyjętej z plecaka. Oczy mi się kleją. Zmuszam się do wyjrzenia poza ‘’namiot’’ by zobaczyć czy nikt nie idzie. Nagle ujrzałam Jacka.
Nadal nie jestem bezpiecznie daleko od zawodowców, więc zanim adrenalina ze mnie opadnie postanawiam ruszyć jak najdalej. Biegnę truchtem staram się wyrównać oddech. Nie myślę o zadrapaniach spowodowanych upadkami. Powoli zaczyna mi brakować sił. Nie zdawałam sobie sprawy jak przygotowania wykończyły mnie psychicznie. Ale to były przygotowania, a teraz … Teraz nie ma rady trzeba grać. Słyszę parę armat nie zdążam ich zliczyć. Biegnę. W miarę jak się oddalałam drzewa stawały się inne. Grube wysoko rozstawione gałęzie zastąpiły teraz cienkie gęsto porośnięte liśćmi patyki , jakoś dziwnie zwisające do dołu. Nigdy nie widziałam takich drzew. Ich gałęzie tworzyły swego rodzaju namioty- wspaniałe kryjówki. Cieszy mnie myśl, że będę miała gdzie się ukryć, ale zdaję sobie sprawę, że w tych drzewach może ktoś być, więc biegnę szybciej, aby uciec jak najdalej od ‘’namiotów’’. Zaczyna się ściemniać. Postanawiam mimo wszystko udać się na nocleg pod drzewem-namiotem. Myślę, że mogłam być jakieś 6 kilometrów od rogu obfitości. Zdejmuję plecak. Rozluźniam się. Jestem strasznie spragniona. Biorę łyk wody z piersiówki, wyjętej z plecaka. Oczy mi się kleją. Zmuszam się do wyjrzenia poza ‘’namiot’’ by zobaczyć czy nikt nie idzie. Nagle ujrzałam Jacka.
- Jack !!!- krzyknęłam. Odwrócił się i pokazał palcem, że
mam być cicho. Podszedł do mnie.
- Lori ukryj się gdzieś zaraz do ciebie przyjdę. Gdzie
będziesz?- zapytał. Wskazałam na swój ‘’namiot’’.
- Ok tylko przyjdź, obiecaj. – powiedziałam, a on pokiwał głową
i ruszył do przodu w głąb lasu. Poszłam
pod swoje drzewo. Usiadłam, oparłam się o pień i czekałam. Po 10 minutach oczy
mi się zaczęły zamykać. Naglę słyszę szepty:
- To tutaj. – powiedział chyba Jack.
- Jesteś pewien?- Zapytał nieznajomy mi męski głos.
- Nie gadajcie tylko chodźcie sprawdzić. – powiedziała jakaś
dziewczyna.
Słyszę dźwięk kroków coraz głośniej. Tak idą po mnie. Jak najszybciej
umiem pakuję ekwipunek do plecaka. Nakładam go na plecy i wybiegam od tyłu.
Biegnę.
- Tam jest!!- krzyczy dziewczyna i wszyscy wraz z Jackiem
ruszają w pogoń. Biegnę dalej. Nogi się pode mną uginają. Dyszę ze zmęczenia, a
oni nadal biegną. Las staje się rzadszy.
Nagle przez przypadek przebiegam przez płytką rzekę. Biegnę dalej . Las już nie
jest taki jak przedtem. Jest już znacznie bardziej różnorodny. Widzę wysokie
drzewo. Mam niewielką przewagę nad tamtymi. Wspinam się do góry. Siedzę na
jednej z wyższych gałęzi. Na szczęście nie zauważyli mnie i popędzili do
przodu. Po pięciu minutach usłyszałam armatę. Ciekawe czy to oni. Po jakimś czasie
schodzę na ziemię opieram się o pień i zasypiam. Ze snu wybudza mnie komputerowy głos. Patrzę
na niebo, a tam wyświetlają się portrety zmarłych. Nie widzę tam ani Annie ani Hannah, Chanel i
Sophie . Niestety również nie było tam durnego Grovera. Jako ostatniego
pokazali Tom’a. Łza zakręciła mi się w oku. Przypomniał mi się widok jego
obojętnych (nieżywych) oczu. Przechodzi mnie dreszcz.Głęboko oddycham i ... Dlaczego Jack tak postąpił?! ja.. Ja myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi. Co się stało...Ja.. To ... nie ma na to słowa... Łzy lecą mi po policzkach Zmęczenie przeważa
nad smutkiem i parę chwil później zasypiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz