Frank obudził mnie o 7:30.
Byłam chorobliwie głodna. Na szczęście
mój stylista, nie wiem skąd, ale znał moje potrzeby i przyniósł mi tradycyjne
drożdżówki z 4 dystryktu. Nie mam pojęcia skąd je wytrzasnął, ale byłam mu
bardzo wdzięczna. Zjadłam je jak najszybciej mogłam, bo Frank mnie popędzał. Później
przeprosiłam Franka i poszłam do łazienki się szybko przemyć. Umówiliśmy
się o 8:00 przy windach. Wyszłam z łazienki i zastałam idealnie złożone ubrania:
biały t-shirt , jeansy i białe trampki.
Jeżeli to miał być mój strój na arenę, to ja się poddaję.Nie to że coś, ale to nie ma być reklama conversów tylko igrzyska i to na dodatek GŁODOWE, potocznie zwane igrzyskami śmierci. Gdy wybiła 8 ruszyłam
do windy. Spotkałam tam swojego stylistę. Razem, windą dojechaliśmy do
poduszkowca i zajęliśmy miejsca.
Obok nas stał stół z jedzeniem, ale apetyt mi
opadł kiedy zobaczyłam że jakaś popaprana babka wstrzykuje coś strzykawką
trybutom. Nie, to nie była strzykawka. To była ogromna rurka. Przeszedł mnie
dreszcz. Kobieta podeszła do mnie i kazała wysunąć dłoń. Wysunęłam tak jak prosiła.
Wbiła rurkę w moją rękę, krzyknęłam z bólu, wyjęła i poszła do Chanel. Spojrzałam na Franka
oczekując wyjaśnienia.
- To lokalizator, dzięki niemu będą wiedzieć gdzie się
znajdujesz, czy jeszcze żyjesz złotko. – odpowiedział francuzik.
Czy jeszcze żyję… Dobra, skupienie. Siedziałam w ciszy . Po 45
minutach poduszkowiec się zatrzymał i zeszliśmy po drabinkach do swoich malutkich
pokoików. Możliwe, że mam klaustrofobię, bo jak weszłam do pomieszczenia
zwróciłam pyszne drożdżówki. Frank kazał mi się ubrać w strój zapakowany w
folię. Przebrałam się. Teraz miałam na sobie dwuwarstwową czarną kurtkę i
czarne spodnie. Buty też były czarne. Hmmm od razu strój na własny pogrzeb-
praktyczne.
-30 sekund!!!-zabrzmiał głos z głośnika. Zamknęłam oczy.
Miałam nierówny i niespokojny oddech. Frank jakby to wyczuł i mnie przytulił
-Złotko, dasz rade. Madame, jesteś najpiękniejsza!!!-
powiedział Francuz
- Tyle, że w tej grze, to nie o wygląd chodzi...-
powiedziałam.
-10 sekund- usłyszałam
-Lori….skombinuj nóż. Pamiętaj.- Powiedział ze łzami w oczach
stylista.
Ruszyłam w stronę szklanej tuby. Przed kapsułą odwróciłam się
pocałowałam trzy palce podniosłam je i weszłam do tuby. Kapsuła ruszyła do góry.
Zdążyłam jeszcze zobaczyć, że Frank robi
do mnie ten sam gest, co ja przed chwilą.
Kapsuła wyjechała na powierzchnię. Dookoła był las, a przede mną róg obfitości. Słychać
było cichy szum wody. Jako że arena jest zazwyczaj ogromna, słysząc ten dźwięk
poznałam, że musi być jakiś wodospad, albo rzeka z wielkim nurtem. Stałam na
podeście z 10 sekund, gdy nagle zaczęło się odliczanie. Jakaś dziewczyna z 6
się rozkojarzyła i zeskoczyła z podestu. Gdy będziecie w podobnej sytuacji nie
próbujcie tego robić. Wybuchła. Dosłownie. Jej wnętrzności były wszędzie. Współczuje
Annie, która stała obok, a na niej leżała chyba wątroba trybuta. Zamknęłam oczy,
skupiłam się. Przypomniałam sobie rady Delice i Jamesa. Przypomniałam sobie Mike'a
śmiejącego się. Rex'a szczekającego radośnie i rodziców cieszących się na widok
mojego szczęścia... Z zadumy wyrwał mnie dźwięk.
- 3…
-2…
-1….
-GONG!!!!
,,Niech los zawsze mi sprzyja’’- myślę i biegnę.
świetny rozdział! czekam na następny ;)
OdpowiedzUsuńbardzo dziękuję, myślę, że kolejny pojawi się jutro albo pojutrze ;)
OdpowiedzUsuń