sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 6- punkt widzenia Lori


Obudziłam się i po raz pierwszy od kilku dni spojrzałam w lustro. Nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Niegdyś ,zawszę wyspaną i świetnie wyglądającą mnie, zastąpiła szaro bura dziewczyna nie mająca chęci do życia. Moje platynowe włosy były teraz nierozczesane całe w kołtunach. Podkrążone oczy wcale nie wyglądały dobrze. I dzięki treningowi do igrzysk stałam się masywniejsza. Nowy look nie był moim spełnieniem marzeń. Nigdy nie przypuszczałam, że igrzyska zrobią ze mnie takie czupiradło. Że zginę, owszem , ale to?! To było przegięciem. Nie chodzi o to, że zawsze muszę idealnie wyglądać. Nie. To zupełnie inaczej. Dzisiaj mieliśmy być oceniani przez sponsorów na prezentacji swoich umiejętności. 
***
Było bardzo wcześnie. Miałam dość dużo czasu by po raz pierwszy dokładnie obejrzeć zawartość moich szaf, szafek, szuflad, skrytek i innych takich.  Zaciekawiła mnie ogromna szafa stojąca w rogu mojej sypialni . Zawsze brałam stroje i pidżamy z komody naprzeciwko drzwi. Ta szafa nigdy nie zwróciła mojej uwagi aż do dziś. Otworzyłam szafę i czułam się tak, jakbym wchodziła do Narni. Szafa była ogromna, a w niej dziesiątki strojów. Przejrzałam wszystkie. Nigdy nie widziałam takiej ilości ubrań. Przeglądałam wszystkie po kolei. Ciuchy, ciuchy i jeszcze raz ciuchy! Szczególnie spodobała mi się turkusowa sukienka z ciekawymi wzorami. Nagle się otrząsnęłam, bo jak w momencie kiedy za niedługo będę walczyć na śmierć i życie mogłam myśleć o ubraniach ?!  Była 6:30. Nie miałam zamiaru się ponownie kłaść do łóżka. Ze względu na mój beznadziejny wygląd stwierdziłam, że potrzebuje sekundy dla siebie. Udałam się do łazienki , rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Znajdowały się tam przyciski, na które także wcześniej nie zwracałam uwagi. Wcisnęłam czerwony. Zleciał na mnie wrzątek w kolorze czerwonym. Wyskoczyłam spod prysznica.  Pomimo wielkiej temperatury wody poczułam się wspaniale. Moja skóra jakby się odrodziła, włosy znów nabrały blasku. Nie potrzebowałam ponownie wchodzić pod prysznic. Stanęłam przed umywalką i przemyłam twarz płynem stojącym obok.  Po całym ,,zabiegu'' czułam się jak nowo narodzona. Spojrzałam w lustro i ujrzałam nową siebie. Te kapitolskie mikstury czynią cuda! Jednak to nie zmieniało mojego nastawienia do tego durnego miasta. Wyszłam z łazienki owinięta w ręcznik. Spojrzałam na zegar , była już 7:20, zostało mi 40 minut do śniadania. Ubrałam się w strój treningowy tradycyjnie położony na komodzie. Po przebraniu się , usiadłam na łóżku. Co zaprezentuje podczas prezentacji? – to pytanie nie dawało mi spokoju. Powinnam chyba pochwalić się celnością w rzucie kulą i umiejętnościami posługiwania się takimi fajnymi malutkimi nożykami.  
***
Nim się obejrzałam wybiła godzina 8:00 czas na śniadanie. Wyszłam z pokoju i udałam się do jadalni. Siedziała tam Delice jakby czekając na moje przybycie.
-Lori, bardzo mi przykro, ale dzwonił twój ojciec. Rex nie żyje.- oznajmiła najspokojniej jak umiała Delice.
 Nie wierzyłam w jej słowa. Rex był moim ukochanym przyjacielem, a że raczej mnie nie lubiano ze względu na moją rodzinę Rex był psem. Psem przyjacielem. Najlepszym na świecie. Tylko on mnie rozumiał, a teraz , teraz zostałam sama. Łzy leciały mi po policzkach.
- Twój tata poinformował mnie, że zmarł z wygłodzenia.- ciągnęła Delice .Po tych słowach byłam wściekłą , tak jak jeszcze nigdy nie byłam. Jak mogli pod moją nieobecność zabić Rexa. Stałam się chyba czerwona jak burak bo Delice zaczęła mnie uspakajać. – Lori, to nie ich wina. Powiedział również, że od twojego wyjazdu Rex cały czas siedział pod twoim łóżkiem. Nie chciał stamtąd wyjść, ani pić, ani jeść. Nie odezwałam się na to słowem. Gdy gniew opadł, było mi żal. Nienawidziłam Kapitolu, a śmierć Rexa to była już przesada. Wstałam od stołu i nałożyłam sobie na talerz jajko i grzankę. Delice tylko śledziła za mną wzrokiem, próbując odgadnąć moje emocje. Ponownie zasiadłam do stołu i bez słowa zaczęłam jeść.  Zaraz potem zjawił się Tom. Delice na jego widok odeszła od stołu. (widocznie niezbyt lubiła Toma). Mój kolega nałożył sobie naleśniki i usiadł naprzeciwko mnie
-Denerwujesz się?- zapytał. Kiwnęłam potwierdzająco głową.- dlaczego mnie nie lubisz?-ciągnął- co ja ci zrobiłem?
- Słuchaj , Tom. To nie tak, że cię nie lubię, po prostu nie lubię twojego towarzystwa.
- To to samo- dążył Tom
- Skoro mam za parę dni zginąć, nie będę owijać w bawełnę.- przełknęłam ślinę- Tom, twoja arogancja mnie przeraża. Ja się po prostu boję, widzę w tobie zabójcę gotowego zabić mnie na każdym kroku. Gotowego zabić z zimną krwią nawet Sophie.- przeszedł mnie dreszcz.
- O to chyba w tym chodzi!- powiedział poddenerwowany Tom.
- Właśnie nie, chodzi o braterstwo i bunt. Nie można po prostu odwalić tego co oczekuje od nas Kapitol. Mają nas za marionetki, które zapewnią rozrywkę, tylko tyle. Słyszałam rozmowy taty z rządem Kapitolu. – Mój współlokator spojrzał na mnie krzywo- Tom nie rozumiesz? Jesteśmy tu tylko po to.- Skończyłam. Tom najwyraźniej wziął sobie moje słowa do serca bo spuścił wzrok. Nasza rozmowa niestety się urwała, bo do pokoju wszedł James, a zaraz po nim Sophie.  Jedliśmy w ciszy. James rzucał co jakiś czas na mnie dziwne spojrzenia, tak jakby dopiero teraz zrozumiał moje słowa i tendencje igrzysk.  Zaniepokoił mnie brak Jacka. było za 15 min 9 a za nim ani śladu. Otrząsnęłam się jednak i wypiłam herbatę.  Po pewnym czasie wpadła do nas Delice.
- Na trening ruchy, ruchy, ruchy !!!- wykrzyknęła - Gdzie Jack ?!
-Nie było go na śniadaniu- odpowiedziałam
- 9:30 wy nie na treningu a jeden trybut jeszcze w pokoju ?!- Krzyknęła Delice-  Dobra ja się tym zajmę, a wy na trening !!!
Wbiegłam do windy i zjechałam do ośrodka szkoleniowego.
Po pierwsze skorzystałam ze stoiska z moimi ukochanymi nożykami. Szczerze? Całkiem nieźle mi to szło. Zrobiłam parę ruchów nożami a następnie od tyłu wbiłam jeden manekinowi, a kolejny rzuciłam w manekina naprzeciwko. Widziałam, że Tom patrzył na mnie kątem oka. Unikałam jego spojrzenia. Udałam się na stanowisko z łukami. Gdy przyszła moja kolej, wzięłam łuk i strzałę. Naciągnęłam cięciwę, strzałę miałam na wysokości oczu. Wymierzyłam dokładnie w serce manekina, puściłam cięciwę... Niestety strzała poleciała w nogę ,,przeciwnika''. Zrozumiałam, że łuk to nie moja dziedzina.
Następnie ruszyłam na stanowisko z drążkami. Podciągałam się i przechodziłam po drabinkach, można powiedzieć ogólnie, że było ,,spoko’’. Przez przypadek zauważyłam Sophie trudzącą się przy mieczu. Podeszłam do niej i zaproponowałam pomoc. Spojrzała na mnie niepewnie, także odwzajemniłam spojrzenie spokojnym uśmiechem. Podała mi swój miecz do ręki.
- Słuchaj Sophie, jeśli nie masz przy sobie tarczy postaraj się trzymać obie ręce na rękojeści. Pamiętaj jednak także o tym żeby nie skupiać się tylko na ataku, obrona też jest bardzo ważna.- Powiedziałam. Nie wiem skąd wiedziałam te rzeczy, ale wydawały mi się oczywiste.
- Dziękuję- Odpowiedziała cichutko Sophie. Podałam jej miecz.
-Nigdy nie daj przeciwnikowi cię rozkojarzyć.- Dodałam .
Sophie spojrzała na mnie dziękując. Sama też sięgnęłam po miecz ze stojaku. W słowach władanie mieczem wydawało się prostsze. Jednak starałam się stosować do swoich własnych rad.  Po paru nieudanych próbach unicestwienia manekina, skróciłam go o głowę.  Nagle usłyszałam głos z głośników każący kierować się do miejsca gdzie wszyscy będziemy czekać, aż będzie nasza kolej na prezentację. Podczas oczekiwania dyskutowałam z Jackiem o najlepszej strategii na prezentacji, jednak nie dokończyliśmy rozmowy, gdyż głos z głośników wypowiedział: Jack Bennet. I mój przyjaciel zniknął za żelaznymi potężnymi drzwiami. Siedziałam cicho, bo zrozumiałam jak się strasznie boję. Potem wyszedł Tom. Następnie wywołali mnie. Otworzyłam drzwi i wyszłam. Wzięłam głęboki oddech i weszłam na halę. Sponsorzy skupili na mnie całą swoją uwagę. Na pewno wiedzieli że jestem córką Burmistrza. Podeszłam do stojaka. Wzięłam swoje ulubione nożyki i rozpoczęłam pokaz. Cięłam i raniłam manekina z wielką precyzją, jednak nie zrobiło to ogromnego wrażenia na sponsorach, którzy szeptali coś do siebie. Wzięłam do ręki kulę i zaczęłam rzucać do celu . Niestety było to nudne , więc prędko przerzuciłam się na miecz. Ucięłam głowy dwóm manekinom. W te sposób planowałam skończyć, jednak po minach sponsorów odczytałam, że czekają na dalszy ciąg. Nie wiedziałam co zrobić, czy wyjść czy spróbować przebiec się dookoła hali. Ostatecznie wybrałam łuk. Nie oczekiwałam od siebie za dużo, bo nie umiałam strzelać z łuku. Mimo wszystko naciągnęłam cięciwę, wymierzyłam, czekałam na odpowiedni moment. Niestety w tym momencie przypomniało mi się o Rexie. Złość przebiła skupienie i naciągnęłam cięciwę jeszcze mocniej i puściłam strzałę. Strzała przebiła manekina na wylot i wbiła się w ścianę mieszczącą się na manekinem. Prawie zemdlałam, bo gdy gniew opada nie jest dobrze. Jednak otrząsnęłam się, ukłoniłam i wyszłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz