Obudziłam się i po raz pierwszy od kilku dni spojrzałam w
lustro. Nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Niegdyś ,zawszę wyspaną i
świetnie wyglądającą mnie, zastąpiła szaro bura dziewczyna nie mająca chęci do
życia. Moje platynowe włosy były teraz nierozczesane całe w kołtunach.
Podkrążone oczy wcale nie wyglądały dobrze. I dzięki treningowi do igrzysk
stałam się masywniejsza. Nowy look nie był moim spełnieniem marzeń. Nigdy nie
przypuszczałam, że igrzyska zrobią ze mnie takie czupiradło. Że zginę, owszem ,
ale to?! To było przegięciem. Nie chodzi o to, że zawsze muszę idealnie
wyglądać. Nie. To zupełnie inaczej. Dzisiaj mieliśmy być oceniani przez
sponsorów na prezentacji swoich umiejętności.
***
Było bardzo wcześnie. Miałam dość
dużo czasu by po raz pierwszy dokładnie obejrzeć zawartość moich szaf, szafek,
szuflad, skrytek i innych takich. Zaciekawiła mnie ogromna szafa stojąca w rogu
mojej sypialni . Zawsze brałam stroje i pidżamy z komody naprzeciwko drzwi. Ta
szafa nigdy nie zwróciła mojej uwagi aż do dziś. Otworzyłam szafę i czułam się
tak, jakbym wchodziła do Narni. Szafa była ogromna, a w niej dziesiątki
strojów. Przejrzałam wszystkie. Nigdy nie widziałam takiej ilości ubrań.
Przeglądałam wszystkie po kolei. Ciuchy, ciuchy i jeszcze raz ciuchy!
Szczególnie spodobała mi się turkusowa sukienka z ciekawymi wzorami. Nagle się
otrząsnęłam, bo jak w momencie kiedy za niedługo będę walczyć na śmierć i życie
mogłam myśleć o ubraniach ?! Była 6:30.
Nie miałam zamiaru się ponownie kłaść do łóżka. Ze względu na mój beznadziejny
wygląd stwierdziłam, że potrzebuje sekundy dla siebie. Udałam się do łazienki ,
rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Znajdowały się tam przyciski, na które
także wcześniej nie zwracałam uwagi. Wcisnęłam czerwony. Zleciał na mnie
wrzątek w kolorze czerwonym. Wyskoczyłam spod prysznica. Pomimo wielkiej temperatury wody poczułam się
wspaniale. Moja skóra jakby się odrodziła, włosy znów nabrały blasku. Nie
potrzebowałam ponownie wchodzić pod prysznic. Stanęłam przed umywalką i
przemyłam twarz płynem stojącym obok. Po
całym ,,zabiegu'' czułam się jak nowo narodzona. Spojrzałam w lustro i ujrzałam
nową siebie. Te kapitolskie mikstury czynią cuda! Jednak to nie zmieniało mojego
nastawienia do tego durnego miasta. Wyszłam z łazienki owinięta w ręcznik.
Spojrzałam na zegar , była już 7:20, zostało mi 40 minut do śniadania. Ubrałam
się w strój treningowy tradycyjnie położony na komodzie. Po przebraniu się ,
usiadłam na łóżku. Co zaprezentuje podczas prezentacji? – to pytanie nie dawało
mi spokoju. Powinnam chyba pochwalić się celnością w rzucie kulą i
umiejętnościami posługiwania się takimi fajnymi malutkimi nożykami.
***
Nim się obejrzałam wybiła godzina 8:00 czas
na śniadanie. Wyszłam z pokoju i udałam się do jadalni. Siedziała tam Delice jakby czekając na moje przybycie.
-Lori, bardzo mi przykro, ale dzwonił twój ojciec. Rex nie
żyje.- oznajmiła najspokojniej jak umiała Delice.
Nie wierzyłam w jej
słowa. Rex był moim ukochanym przyjacielem, a że raczej mnie nie lubiano ze
względu na moją rodzinę Rex był psem. Psem przyjacielem. Najlepszym na świecie.
Tylko on mnie rozumiał, a teraz , teraz zostałam sama. Łzy leciały mi po
policzkach.
- Twój tata poinformował mnie, że zmarł z wygłodzenia.- ciągnęła
Delice .Po tych słowach byłam wściekłą , tak jak jeszcze nigdy nie byłam. Jak
mogli pod moją nieobecność zabić Rexa. Stałam się chyba czerwona jak burak bo
Delice zaczęła mnie uspakajać. – Lori, to nie ich wina. Powiedział również, że
od twojego wyjazdu Rex cały czas siedział pod twoim łóżkiem. Nie chciał stamtąd
wyjść, ani pić, ani jeść. Nie odezwałam się na to słowem. Gdy gniew opadł, było
mi żal. Nienawidziłam Kapitolu, a śmierć Rexa to była już przesada. Wstałam od
stołu i nałożyłam sobie na talerz jajko i grzankę. Delice tylko śledziła za mną
wzrokiem, próbując odgadnąć moje emocje. Ponownie zasiadłam do stołu i bez
słowa zaczęłam jeść. Zaraz potem zjawił
się Tom. Delice na jego widok odeszła od stołu. (widocznie niezbyt lubiła
Toma). Mój kolega nałożył sobie naleśniki i usiadł naprzeciwko mnie
-Denerwujesz się?- zapytał. Kiwnęłam potwierdzająco głową.-
dlaczego mnie nie lubisz?-ciągnął- co ja ci zrobiłem?
- Słuchaj , Tom. To nie tak, że cię nie lubię, po prostu nie
lubię twojego towarzystwa.
- To to samo- dążył Tom
- Skoro mam za parę dni zginąć, nie będę owijać w bawełnę.-
przełknęłam ślinę- Tom, twoja arogancja mnie przeraża. Ja się po prostu boję,
widzę w tobie zabójcę gotowego zabić mnie na każdym kroku. Gotowego zabić z
zimną krwią nawet Sophie.- przeszedł mnie dreszcz.
- O to chyba w tym chodzi!- powiedział poddenerwowany Tom.
- Właśnie nie, chodzi o braterstwo i bunt. Nie można po
prostu odwalić tego co oczekuje od nas Kapitol. Mają nas za marionetki, które
zapewnią rozrywkę, tylko tyle. Słyszałam rozmowy taty z rządem Kapitolu. – Mój
współlokator spojrzał na mnie krzywo- Tom nie rozumiesz? Jesteśmy tu tylko po
to.- Skończyłam. Tom najwyraźniej wziął sobie moje słowa do serca bo spuścił
wzrok. Nasza rozmowa niestety się urwała, bo do pokoju wszedł James, a zaraz po
nim Sophie. Jedliśmy w ciszy. James
rzucał co jakiś czas na mnie dziwne spojrzenia, tak jakby dopiero teraz
zrozumiał moje słowa i tendencje igrzysk.
Zaniepokoił mnie brak Jacka. było za 15 min 9 a za nim ani śladu.
Otrząsnęłam się jednak i wypiłam herbatę.
Po pewnym czasie wpadła do nas Delice.
- Na trening ruchy, ruchy, ruchy !!!- wykrzyknęła - Gdzie
Jack ?!
-Nie było go na śniadaniu- odpowiedziałam
- 9:30 wy nie na treningu a jeden trybut jeszcze w pokoju
?!- Krzyknęła Delice- Dobra ja się tym
zajmę, a wy na trening !!!
Wbiegłam do windy i zjechałam do
ośrodka szkoleniowego.
Po pierwsze skorzystałam ze stoiska z moimi ukochanymi
nożykami. Szczerze? Całkiem nieźle mi to szło. Zrobiłam parę ruchów nożami a
następnie od tyłu wbiłam jeden manekinowi, a kolejny rzuciłam w manekina
naprzeciwko. Widziałam, że Tom patrzył na mnie kątem oka. Unikałam jego
spojrzenia. Udałam się na stanowisko z łukami. Gdy przyszła moja kolej, wzięłam
łuk i strzałę. Naciągnęłam cięciwę, strzałę miałam na wysokości oczu.
Wymierzyłam dokładnie w serce manekina, puściłam cięciwę... Niestety strzała
poleciała w nogę ,,przeciwnika''. Zrozumiałam, że łuk to nie moja dziedzina.
Następnie ruszyłam na stanowisko
z drążkami. Podciągałam się i przechodziłam po drabinkach, można powiedzieć
ogólnie, że było ,,spoko’’. Przez przypadek zauważyłam Sophie trudzącą się przy
mieczu. Podeszłam do niej i zaproponowałam pomoc. Spojrzała na mnie niepewnie,
także odwzajemniłam spojrzenie spokojnym uśmiechem. Podała mi swój miecz do
ręki.
- Słuchaj Sophie, jeśli nie masz
przy sobie tarczy postaraj się trzymać obie ręce na rękojeści. Pamiętaj jednak
także o tym żeby nie skupiać się tylko na ataku, obrona też jest bardzo ważna.-
Powiedziałam. Nie wiem skąd wiedziałam te rzeczy, ale wydawały mi się
oczywiste.
- Dziękuję- Odpowiedziała
cichutko Sophie. Podałam jej miecz.
-Nigdy nie daj przeciwnikowi cię
rozkojarzyć.- Dodałam .
Sophie spojrzała na mnie
dziękując. Sama też sięgnęłam po miecz ze stojaku. W słowach władanie mieczem
wydawało się prostsze. Jednak starałam się stosować do swoich własnych rad. Po paru nieudanych próbach unicestwienia
manekina, skróciłam go o głowę. Nagle
usłyszałam głos z głośników każący kierować się do miejsca gdzie wszyscy
będziemy czekać, aż będzie nasza kolej na prezentację. Podczas oczekiwania
dyskutowałam z Jackiem o najlepszej strategii na prezentacji, jednak nie
dokończyliśmy rozmowy, gdyż głos z głośników wypowiedział: Jack Bennet. I mój
przyjaciel zniknął za żelaznymi potężnymi drzwiami. Siedziałam cicho, bo zrozumiałam
jak się strasznie boję. Potem wyszedł Tom. Następnie wywołali mnie. Otworzyłam
drzwi i wyszłam. Wzięłam głęboki oddech i weszłam na halę. Sponsorzy skupili na
mnie całą swoją uwagę. Na pewno wiedzieli że jestem córką Burmistrza. Podeszłam
do stojaka. Wzięłam swoje ulubione nożyki i rozpoczęłam pokaz. Cięłam i raniłam
manekina z wielką precyzją, jednak nie zrobiło to ogromnego wrażenia na
sponsorach, którzy szeptali coś do siebie. Wzięłam do ręki kulę i zaczęłam rzucać do celu . Niestety było to nudne , więc prędko przerzuciłam się na miecz.
Ucięłam głowy dwóm manekinom. W te sposób planowałam skończyć, jednak po minach
sponsorów odczytałam, że czekają na dalszy ciąg. Nie wiedziałam co zrobić, czy
wyjść czy spróbować przebiec się dookoła hali. Ostatecznie wybrałam łuk. Nie
oczekiwałam od siebie za dużo, bo nie umiałam strzelać z łuku. Mimo wszystko naciągnęłam
cięciwę, wymierzyłam, czekałam na odpowiedni moment. Niestety w tym momencie
przypomniało mi się o Rexie. Złość przebiła skupienie i naciągnęłam cięciwę jeszcze
mocniej i puściłam strzałę. Strzała przebiła manekina na wylot i wbiła się w
ścianę mieszczącą się na manekinem. Prawie zemdlałam, bo gdy gniew opada nie
jest dobrze. Jednak otrząsnęłam się, ukłoniłam i wyszłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz