środa, 1 maja 2013

Rozdział 10- punkt widzenia Annie

 Jestem załamana. Mam świadomość, że zaraz tu przyjdą i mnie zabiją. Zawodowcy. Biję się z myślami. Co powinnam robić? Uciekać, czy może zaatakować? Nie bądź głupia, Annie. Oni mają wszelkiego rodzaju broń, a ty chcesz ich zabić nożem. Walę się pięścią po ręce, aby się skoncentrować. Cóż konar jest szeroki, a ja słyszę ich głosy z tyłu. Może by mnie nie zauważyli? Jeżeli siedziałabym w tym samym miejscu i nie wykonywała zbyt kłopotliwych ruchów, które mogą wywołać hałas, udało by mi się uciec. Może.
 Zbliżają się. Słyszę ich kłótnie.
- Po cholerę, chcesz iść dalej, skoro od kilku godzin nikogo nie zabiliśmy?- mówi to dziewczyna, podajże z jedynki.
- Skąd wiesz? Może znajdzie się tu jakiś idiota, którego można zatłuc- mówi jakiś chłopak.
 Tak. Tym idiotom jestem ja.
- Nie możemy tu zostać?- pyta ponownie dziewczyna.
- Niech wam będzie- warczy chłopak- Znajdźcie jakiś nocleg, a ja zaraz wrócę.
 Nocleg? Panie, to są igrzyska głodowe a nie wycieczka po nieznanym kraju.
 Słyszę jak wchodzą pod drzewa. Oceniają sytuację, jedno drzewo jest za małe, a drugie ma za mało kryjące gałęzie. Podejrzewam że chcą brać innych z zaskoczenia i chcą aby gałęzie były gęsto rozłożone. Nie chcą się ukrywać.
 Nadchodzi pora na moje drzewo. Mam nadzieję że sprawdzą je od tyłu i uznają że jest za małe albo coś. Słyszę rozmowy za plecami. Na razie, nic mi nie grozi. Przez chwilę myślę o tym, aby uciec. Nie, to zły pomysł. Gdy obracam głowę do tyłu, widzę oszczep który wkręca się w ziemie. Zapewne komuś się nudzi. Ucieczka na nic się nie zda. Na razie jestem spokojna, jednak wpadam w panikę, gdy widzę przez gałęzie buty. Kot wpycha mi się na kolana i skula się w kłębek. Mimowolnie, tulę go do siebie z bezradności. To koniec. Czuję jak gałęzie podnoszą się do góry. Nie bronię się, nie staram atakować. Ostatni obraz który widzę, to chłopak z 6. Dziwne. Dołączył do zawodowców. Przybliża twarz do mojej i przygląda mi się. Patrzę na niego bezradnie. Czuję, że moje oczy wyrażają jedno. Śmiało. I tak wiem że to koniec." Chłopak wpatruje we mnie zielone oczy. Po chwili podnosi się i opuszcza gałęzie.
- Nikogo tu nie ma- krzyczy do pozostałych.
 Przez dłuższą chwilę, nie mogę zrozumieć o co chodzi. Co się właśnie stało? Dorwali mnie? Czy ja  w ogóle żyję?
 Właśnie chłopak z 6 darował mi życie. Nie dorwał mnie i nie zabrał do pozostałych. Żyję.
 Odwracam się szybko, bezszelestnie i widzę przez gałęzie czujny wzrok chłopaka. Kot prycha cicho więc cicho go karcę. Słyszę jak zawodowcy idą dalej. Nie ma na co czekać- pakuję rzeczy, wpycham kota do środka, (ale zostawiam lekko otwarty zamek, aby kot mógł wystawić głowę przez szparę, co robi gdy tylko odsuwam suwak) wstaję, obracam się aby zobaczyć czy niczego nie zostawiłam i przedzieram się przez gałęzie jak najszybciej mogę. Słyszę jak kot miauczy, co irytuje mnie więc potrząsam lekko plecakiem aby wziął się w garść. Znajduję jakieś drzewo po drodze i szybko na nie wchodzę. Zatrzymuję się przy miejscu,gdzie jest dużo gałęzi. Kotu udaje się wydostać z plecaka, podchodzi do gałęzi i miauczy rozpaczliwie.
- Nie zejdziesz tam- mówię cicho- chcesz się zabić?
Kot posłusznie cofa się i kładzie mi się na nogach. Słyszę jak cicho mruczy. Daję mu rodzynkę którą je łapczywie. Ja również częstuje się jedną. Postanawiam zbierać siły na jutro, a więc kładę się spać. Nie mijają 2 minuty, a słyszę jak kot pakuje się pod koc.
 Budzę się gdy jest jeszcze ciemno, lecz zaczyna się już rozjaśniać. Pakuję koc do plecaka i postanawiam iść w drogę. Przelotnie głaszczę kota po główce, a on zaczyna ocierać się o moje nogi. Postanowiłam, że nazwę go Sojusznik. Sądzę że to odpowiednie imię.  Nie jest on co prawda trybutem, ale jest sojusznikiem. Pomaga mi tropić króliki, a po lesie porusza się bezszelestnie. Choć czasem mnie denerwuje, to cieszę się że go spotkałam. Przynajmniej nie wbije mi noża w plecy, gdy będę nie uważna.
 Po pewnym czasie, za pomocą Sojusznika, udaje mi się zabić jakiegoś ptaka. Kot rzucił się na niego i wbił pazury w jego ciało, po czym ja wbiłam w niego nóż. Oczywiście w ptaka, nie w Sojusznika. Zrobiło się już jaśniej i ryzykuję rozpaleniem ogniska. Patroszę ptaka i nadziewam go na jakiś kij, który jest amatorskim rożnem. Gdy mięso jest świetnie przypieczone i odpowiednie w środku, posypuję jedzenie koprem, który o dziwo znalazłam obok ogniska. Jest wyśmienity. Kot oblizuje się na widok jedzenia, a ja nie chcę być chamska nawet wobec kota, więc rzucam mu duży kawałek mięsa.
- Masz- mówię.- To twoja zasługa, że nie burczy mi teraz w brzuchu.
 Gaszę ognisko i pakuję pozostałe mięso do oddzielnej kieszonki w plecaku. Kot posłusznie wstaje i rusza za mną. Jest całkiem gorąco, jednak wieje zimny wiatr, co dodaje mi orzeźwienia. Idę w kierunku, w którym uciekałam przed zawodowcami. Nadal dręczy mnie jedno pytanie. Dlaczego ten chłopiec to zrobił? Wydawało się że jest w moim wieku, czyli 16 lat. Może dołączył się do zawodowców, aby uratować sobie życie, a nie ma zamiaru nikogo zabijać? Nie mam pojęcia, ale jestem wdzięczna mu za uratowanie mnie, ale nadal dosyć wstrząśnięta.
 Pragnienie zaczyna mi coraz bardziej dokuczać. Przeszłam może 6 kilometrów od miejsca ogniska, ale nadal nigdzie nie widzę wody. Pomimo że nie mam ani kropli, cieszę się że mam ze sobą jodynę. Gdy wkroplę ją do wody, usunie ona wszelkie bakterie które mogą wywołać wszelkiego rodzaju  choroby, czego bym nie ch
ciała. Co jak co, ale jestem uparta i gdy naprawdę się uprę, jestem wstanie osiągnąć to co chcę. Wierzę że znajdę wodę. Przynajmniej taką mam nadzieję. Nagle, wśród drzew, dostrzegam jakąś dziewczynę. Biorę Sojusznika na ramię, po czym on wbija mi pazury w kurtkę i skutecznie się do mnie przyczepia. Rozglądam się, aby znaleźć szybko jakieś drzewo. Odnajduję dosyć łatwe do wspinaczki i szybko po nim wchodzę. Staram się wejść jak najwyżej, jednak słyszę rozpaczliwe piszczenie kota. Zatrzymuję się na chwilę, sprawnie ściągam go z pleców, lekko rozsuwam kurtkę i wtykam go do środka. Jest już lepiej.
 Wpatruję się w dziewczynę. Wydaje się ona zagubiona i wyczerpana. Po chwili pada na kolana i wbija twarz w ziemię. Słyszę armatę. Co się właśnie stało? Czuję zagrożenie ponieważ nie wiem, czy umarła ona z wykończenia, czy ktoś tam jest i właśnie ją zabił. Nie mogę zejść, bo ja będę następna.
 Siedzę na drzewie od 20 minut i nikogo nie widzę, a więc postanawiam zejść. Poduszkowiec już zabrał ciało dziewczyny. Nie mam pojęcia z którego dystryktu pochodziła. Pamiętam że dostała 6 punktów na szkoleniu.
 Gdy schodzę z drzewa, kot wyłazi z kurtki i staje obok mnie, jakby czekał na to, co teraz powiem. Mówię tylko po cicho, aby za mną szedł, a on posłusznie to czyni. Przechodzę jeszcze jakieś 5 kilometrów. Jestem wykończona, siadam na ziemi, a Sojusznik leży obok mnie. Wydaje mi się, że chce on pić, tak samo jak ja. Dosłownie staję na równe nogi, gdy słyszę szum wody. Biegnę w tamtym kierunku, a  kot za mną. Widzę duży wodospad. Podchodzę do niego i wsadzam palec do wody. Błyskawicznie wyciągam butelkę i napełniam ją wodą. Sojusznik pospiesznie podchodzi do brzegu i pije łapczywie. Sądzę że jemu nic się nie stanie od takiej wody. Wkraplam jodynę i czekam aż będę mogła wziąć łyk.
 Jest już wieczór, a więc szykujemy się do snu. Za krzakami, wchodzę pod koc, a kot wchodzi pod niego i kładzie się na mojej klatce piersiowej.
- Dobranoc- klepię go po głowie i sama idę spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz