piątek, 3 maja 2013

Rozdział 10 - punkt widzenia Hannah

Nie zdążyłam porządnie zasnąć a ten dureń zaczął śpiewać, rozmawiać i śmiać się. Raczej nie był sam. Może to zawodowcy? Psia kość. Chociaż to nie mogą być zawodowcy, na pewno przeszukaliby okolice! W końcu ciekawość dała górę nad strachem i postanowiłam, że zobaczę kto tam zrobił sobie postój. Sprawdziłam czy wszystko mam. Byłam spragniona i głodna, więc postanowiłam napić się mojej wody. Piłam łapczywie do syta i zauważyłam, że wipiłam całą. Jeżeli będą to zawodowcy, i mnie zabiją, to przynajmniej zginę z nawodnionym żołądkiem, a jeśli będą to ,,zwyki" trybuci to po prostu będę miała siłę się obronić. Hmm siła to nie tylko woda w organiźmie. Postanawiam urwać sobie piętke z chleba i posmarować kozim serem. I tak muszę to jak najszybciej zjeść bo inaczej jedzenie się zepsuje i zmarnuje. Pakuje wszystko, oprócz miecza który mocno ściskam w dłoni. Cicho podchodzę do źródła hałasu. Przez gałęzie widzę, że siedzi tam Chanel z Joshem ! Nie czekając na nic wyłażę z kryjówki i podchodzę do nich. Siedzą przy brzegu wodospadu.
- O Hannah dawno się nie widzieliśmy! - zaśmiał się Josh.
- No jakoś tak wyszło. - przyznałam
- Masz broń! - odezwała się Chanel.
- Tak, wy nie? - zdziwiłam się.
- Znaczy Josh ma, ale ja nie...
- W takim razie mam coś dla ciebie. - powiedziałam z myślą o strzałkach w plecaku. Podałam je Chanel a ona cała w skowronkach, zaczęła dziękować i wytłumaczyła, że ta broń, jest jedyną jaką umie się posługiwać.
- Dobra baby, lepiej choćcie spać w końcu 24 trybutów nie zabiję się samych!- niewiem czy Josh mówił to żartem, czy serio, ale zabrzmiało to złowrogo. Chanel się zaśmiała, a potem na serio położyliśmy się spać. Nie mogłam zasnąć, więc zaczęłam rozmyślać. Ze słów Josha wynikało, że przy życiu zostało tylko 24 trybutów, czyli połowa zginęła w jeden dzień, powiedzmy dwa. Jak tak dalej pójdzie to za kolejne dwa dni będzie po igrzyskach. Niewiem czemu, ale mnie uspokoił fakt, szybkiego końca. Może dlatego, że szybciej oddale się od koszmaru zwanego życiem?
Ranem obudziła mnie Chanel.
- Macie wodę bo swoją wypiłam? - zapytałam.
- Połowę butelki. - odpowiedziała mi Chanel.
Westchnęłam. Wszyscy razem zrobiliśmy przegląd plecaków. Chanel nie miała ani jednego, za to Josh, dwa. W pierwszym było pełno suszonego jedzenia i ta jedna, wypełniona do połowy butelka, a w drugim był śpiwór, koc i narzuta na deszcz.
- Piłaś wogule coś? - zagadnęłam Chanel
- Tak, połowę połowy butelki, a drugą połowę połowy wypił Josh.- śmiała się dziewczyna. Oddaliliśmy się od naszego obozowiska i słonego wodospadu. Po drodze zabiłam królika i bażanta odcinając im... Nie będe kończyć. Uszliśmy zaledwie kilometr, a Josh się gwałtownie zatrzymał. Podeszłam do niego; przed nami rozciągała się ogromna przełęcz. Lecz nie odeszliśmy od niej, szliśmy jej brzegiem,aby w razie niebezpieczeństwa wykorzytać przełęcz. Po jakiś dobrych dwu godzinach naszym oczom ukazała się rzeczka z słodką wodą. Napełniłam bidon i dodałam odpowiednią ilość jodyny tak aby woda nie była (w razie czego) pełna zarazków. Josh zrobił to samo a Chanel nie miała gdzie nalać wody, więc czekała na odkażenie wody razem z nami. Po uzupełnieniu braku wody w żołądku, nalaliśmy odkażonej wody w butelkę i bidon i wróciliśmy się. Może to marnotractwo czasu, ale woleliśmy iść w sprawdzoną kryjówkę. Kiedy dotarliśmy na miejsce, razem z Chanel poszłyśmy się umyć w wodospadzie; w końcu woda była słona, ale nie trująca; jak w morzu. Po kąpieli usiedliśmy wszyscy razem wokół ogniska. Doszliśmy tutaj przed zmierzchem, ale teraz był już zmierzch. Jak nas nie było Josh narąbał drewna swoją siekierą, czyli jego bronią. Wyrwał ją jakiemuś nieboszczykowi. Teraz siedzieliśmy sobie przy ognisku jedząc upieczone już zwierzęta, upolowane przezemnie, zagryzając chlebem z kozim serem. Jedliśmy te rzeczy, za to nieruszaliśmy zapasów suszonego jedzenia. Piliśmy naszą wode bez umiaru, bo w razie potrzeby wody, możemy iść znowu nad rzekę. Jak na arenę, jak na igrzyska, jak na te warunki, to mogę śmiało twierdzić, że mieliśmy dobrze. Kiedy na niebie pojawił się symbol Panem i pojawiły się osoby zmarłych nikogo nie znałam. Umarły dziś cztery osoby, zostało 20 osób. Było już ciemno, gdy ustalaliśmy plan jutra. Ja z Chanel pójdziemy zapolować a Josh pójdzie po wodę. Jeszcze chwile pogadaliśmy, a potem zasnęliśmy, ogrzani ciepłem ogniska...

2 komentarze:

  1. W kilku miejscach brakuje przecinków. Jest także trochę literówek, przeczytaj ten rozdział jeszcze raz to je zobaczysz. Znalazłam jeszcze 1 błąd ortograficzny..
    Trafiłam na ten blog przez przypadek z facebooka. Fajny ten pomysł, żeby rozdziały były pisane z punktu widzenia różnych trybutów.
    Jeśli piszecie to starajcie się pisać liczby słownie, a nie liczbą.
    Nie sądzicie, że trochę nie rozważnie jest iść spać na arenie przy palącym się ognisku?
    Rozdział jest taki trochę krótki, ale nie przeszkadza to za bardzo. W tym tekście brakuje mi opisów uczuć, które towarzyszyły bohaterce i opisów miejsc, w których znajdowali się bohaterowie. Jedyne, co mogę wywnioskować to to, że byli w lesie, nic poza tym.
    Mam nadzieję, że autorka tego rozdziału nie obrazi się na mnie czytając ten komentarz. Lepiej znać swoje błędy i je korygować, prawda? ;)

    Przy okazji zapraszam na mojego bloga - igrzyska-amy-moore.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, poprawię błędy, a co do spania przy ognisku to było celowe, wyjaśni się wszystko w rozdziale 11 :) Zapraszam / H

      Usuń