wtorek, 21 maja 2013

Rozdział 12- punkt widzenia Annie

 Nie wiem co mam powiedzieć. Obok mnie stoi zmęczona Lori, a przede mną wściekła Hannah, która z jakiejś przyczyny, jest jakaś rozdrażniona. Stoimy w milczeniu przez jakieś dwie minuty i gapimy się na siebie. Zaczynam kopać konar drzewa z łatwego powodu- czuję się nie zręcznie i nie wiem co mam ze sobą zrobić. Nagle, Hannah zaczyna rzucać na wszystkie strony połamanymi gałęziami. Nie wiem co powinnam zrobić w tej sytuacji. Postanawiam wraz z Lori, że trzeba ją uspokoić. Kto wie? Może przeżyła szok? Jednak ona za każdym razem od nas odchodzi, albo po prostu kręci się z frustracją. Przypomina mi się furia mojego brata gdy w domu prosiłam... Boże, mój brat! Puszczam na podłogę plecak i podbiegam do niego. Klęczę przy nieboszczyku i wpatruję się w niego. Pojawiają mi się w oczach łzy, jednak żadna nie znajduje ujścia. Szybko przecieram oczy i wstaję aby otrząsnąć się z tego szoku. Lori przygląda mi się i chyba wie, że lepiej zostawić mnie w spokoju; po prostu chcę zostać sama. Mam ochotę odejść, gdy nagle słyszę zastanawiające mnie słowa.
- Zrobiłaś to co miałaś zrobić- mówi Hannah ze smutnym i lekko ironicznym uśmiechem.
- O co chodzi?- zapytałam.  Hannah podchodzi do mnie i przysuwa się bardzo blisko, co wprawia mnie w duże zakłopotanie bo raczej nie chce mnie przytulić.
- Myślisz że nie wiem?- syczy ze złością- Josh mi wszystko powiedział.
 Cofam się o krok ale Hannah łapie mnie za ramię, przy czym ściąga mi lekko kurtkę. Szybko odrzucam z jej rękę i  odskakuję.
- Co do cholery?!- mówię poprawiając kurtkę. Jestem pewna że Hannah nie chciała zrobić mi krzywdy, tylko z niewiadomego powodu, chciała żebym wyjaśniła jej jakąś sytuację, o której nie mam bladego pojęcia.
- Nie udawaj że nie wiesz- mówi spokojnie po czym spuszcza wzrok. Po chwili znowu go podnosi, aby wbić we mnie jeszcze gorsze spojrzenie, które przepełnione jest nieufnością.
- O co ci chodzi Hannah?- pytam się, lekko załamującym głosem. Nie mam siły. Arena wykańcza mnie psychicznie. Mam ochotę odejść z tego świata, aby moje męki i ból się skończyły.
- Nie spodziewałam się, że taka jesteś. Myślałam że jesteś dobra. I że kochasz swojego brata- mówi z goryczą.
- Chodzi ci o to, że go zabiłam?- pytam się i czuję że nogi się pode mną lekko uginają, z powodu przypomnienia sobie tej okropnej sytuacji.- Czuję się źle z tego powodu. Może Josh nie był kochanym prze zemnie bratem ale ja nie chciałam go zabić. Nawet nie wiedziałam że to on. Po prostu widziałam że grozi ci niebezpieczeństwo... Dlatego to zrobiłam.
Popatrzyłam się na Lori. Widać było, że jest skupiona na sytuacji i zastanawia się, co zrobić. Przez chwilę popatrzyła się na mnie, rzuciła współczujące spojrzenie i wbiła wzrok w ziemię. Hannah zastanawiała się nad moimi słowami. Widać że bije się z myślami, aż w końcu się odezwała.
- To było w nocy, w dniu wyjścia na arenę- mówi spokojnym głosem- spotkałam Josha w jadalni. I wiesz, co mi powiedział?
 Czułam że serce podskakuje mi do gardła. Boże, co on jej powiedział? Co się stało, że Hannah straciła do mnie zaufanie?
- Mówił mi, że gdy przyszłaś do jadalni, powiedziałaś że postarasz się go zabić.
Słucham? Była to zupełnie odwrotna sytuacja do tej, która się wydarzyła. To absurd. I że Hannah uwierzyła temu gnojkowi. Nie wierzę, po prostu nie wierzę.
- To nie prawda- mówię i patrzę się jej prosto w oczy, aby utwierdzić ją w tym, że nie kłamię.- Przysięgam.
 Rzucam szybkie spojrzenie na mojego martwego brata. Nawet jeszcze nie zabrali jego ciała do Kapitolu. Przez chwilę jest mi go szkoda. Ale przypominają mi się lata, w których Josh wyładowywał na mnie całą złość; co sprawiało że cała byłam w siniakach. Mama i tata nie pomogli. Również się bali.
 Hannah patrzy się w glebę i solidnie zastanawia się nad tym co powiedziałam. Lori patrzy się na mnie i Hannę i mam wrażenie że ma ochotę to zakończyć, ale nie wie jak. Dochodzę do wniosku, że Hannah nie żywiła do Lori sympatii podczas ostatnich dni przygotowań. Aż trudno uwierzyć że jeden człowiek może tak namieszać nam w życiu: Josh.
- Nie wierzę ci- mówi Hannah i odwraca się do nas plecami aby odejść. Czuję dziką frustrację, furię która rozsadza mnie od środka. Wybucham.
- Wiecie co?- mówię z kpiną. Po tych słowach Hannah się odwraca, a ja zaczynam cofać się do tyłu - Jeśli mi nie wierzycie to nie. Szczerze mówiąc, to mam to wszystko gdzieś! Idźcie sobie co chcecie róbcie sobie co chcecie, ja nie mam zamiaru...
 Moja noga nie wyczuła gruntu lecz wpadła w jakąś... wodę, a zaraz za nią całe ciało. Nie za bardzo rozumiem co się stało, siedzę w czymś płynnym, lecz gęstym jak kisiel.
- Annie!- słyszę głos Lori, która podbiega do mnie i stara się mi pomóc. Hannah stoi z tyłu i przytupuje szybko nogą, z rozkojarzoną miną, lecz po chwili podbiega do Lori i omawia z nią plan działania.
 Już wiem co się stało.
 Ruchome piaski.
 Czuję jak zapadam się głębiej. Jeśli dziewczyny zaraz czegoś nie zrobią, to zginę marnie. W duchu modlę się, aby im nic się nie stało. Po chwili Lori i Hannah, tworzą coś w rodzaju dźwigni. Lori stoi na brzegu i z całej siły trzyma Hannę za rękę, która stoi pochylona ku mnie i podaje mi rękę. Patrzę jej się głęboko w oczy i pewnie łapię ją za rękę. Muszę przyznać, że Lori jest całkiem silna. Po krótkim czasie, siedzimy już na brzegu i sapiemy ciężko.
- Dziękuje- dyszę- Dziękuje...
 Lori kiwa głową, wypuszczając powietrze. Hannah tylko spokojnie siedzi. Doznaję szoku gdy obraca się w moją stronę, łapie mnie za ramie, uśmiecha się lekko i wypowiada dwa słowa.
-Wierzę ci.
 Zupełnie nie wiem co powiedzieć, więc gapię się na nią i kiwam głową z lekkim uśmiechem. Ciekawe, czy jeszcze kiedyś mi zaufa.
 Po upływie godziny wyruszamy w drogę. Idziemy obok siebie w milczeniu, chociaż kilka razy, któraś z nas próbuje zapoczątkować rozmowę. Postanawiam że opowiem im moją przygodę z chłopakiem z szóstki. Po końcu opowieści, zauważam że nie ma koło mnie Sojusznika. Po chwili oglądam się w stronę Lori i widzę jak się z nim bawi. Śmieję się.
 Po trzydziestu minutach wędrówki, Lori proponuje, że pójdzie poszukać jedzenia. Razem z Hanną chcemy iść z nią. Przecież to niebezpieczne iść samej w poszukiwaniu jedzenia. Po za tym boję się, jak ją potem odnajdziemy. Jednak ona jest na tyle uparta że stawia na swoim i idzie sama. Gdy ma odejść, wciskam jej trochę suszonych owoców do ręki, żeby nie była głodna. Po tym gdy odchodzi, zasiadamy z Hanną i jemy suszone owoce i jakąś zieleninę, na którą tak naprawdę nadepnęłam. Później wyruszamy w drogę. Nie odzywamy się do siebie, ale śmiejemy się z Sojusznika który próbuje złapać muchę. Przeszłyśmy już około trzech kilometrów. Gdy nagle słyszymy krzyki. W pierwszym odruchu Hannah pcha mnie w stronę drzewa. Zatrzymuje się gdy słyszy znajomy głos. Lori.
 Pędzimy w kierunku krzyków, gdy nagle z krzaków, wprost na nas wpada zmachana Lori. We włosach ma gałązki i listki, a jej kurtka jest poszarpana. Widzimy że Lori się chwieje a więc ją podtrzymujemy.
-Uciekajcie!


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, rozdział miał być wczoraj ale nie miałam prądu :( Mam nadzieję że się podoba ;) pozdrawiam wszystkich :-)

     

4 komentarze:

  1. To w dziczy jest podłoga? ;P
    Tak sobie pomyślałam, że skoro ostatnio często komentuję Waszego bloga i pewnie czasami macie mnie dosyć, to zaproszę Was do rewanżu.
    Mój blog:
    http://harrypottercobylodalej.blogspot.com/
    Komentujcie, czepiajcie się detali i piszcie jak wiele jest do poprawy. Będę zaszczycona :D.

    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko, podłoga w lesie. Dzięki że zwróciłaś mi uwagę ponieważ bym tego nie zauważyła :D Już poprawiam i ja również pozdrawiam ;-)
      ~~~~Annie

      Usuń
  2. Bardzo fajnie się czyta ^^ czekam na kolejny rozdział i zapraszam do mnie http://pslpsiatkowke.blogspot.com/ =)

    OdpowiedzUsuń