czwartek, 30 maja 2013

Rozdział 12- punkt widzenia Lori

Stoimy w miejscu. Patrzymy po sobie. Jestem strasznie zmęczona. Nie mam siły czegokolwiek powiedzieć, zwłaszcza, że atmosfera nie jest zbyt miła. Annie dopiero teraz zdaje sobie sprawę z tego co zrobiła, a Hannah... Hannah właśnie wpada w furię. Zaciska pięści, chwyta jakieś gałęzie i rzuca nimi na wszystkie strony. Cholera , właśnie uratowałyśmy jej życie, a ta próbuje nas zabić patykami? Staram się tego nie okazywać, ale jestem strasznie zdenerwowana. Od początku nie żywię do Hannah większych uczuć. Czuję, że mnie nie lubi. Mierzę ją wzrokiem, dopatrując się jakiś oznak choroby psychicznej, ale nic nie dostrzegłam. Może jest taka z natury?
Widzę, że Annie jest lekko zmieszana. Nie wiem jak postąpiłabym w jej sytuacji.  Spoglądam na nią, a ona tylko kiwa głową.
- Ejej spokojnie !- krzyczę w stronę Hanny, ale ona nie zwraca na to uwagi.
- Hannah, co jest?- mówi Annie łapiąc ją mocnym uściskiem za ramiona. Jednak Hannah wykazuje się większą siłą, bo bez problemu wyrywa się z uścisku koleżanki. Widzę, że Hannah coś wie. Coś czego my nie wiemy, a powinnyśmy wiedzieć. Sądzę że ta informacja jest o nas. Nagle Annie odwraca się. Jej oczy napełniają się łzami.  Zrzuca plecak i łuk na ziemię.  Biegnie w stronę Josha. Klęka przy nim. Przypomina mi się sytuacja sprzed paru godzin. Zamykam oczy i ronię łzę.  Przecieram oczy i widzę, że Annie czuje dokładnie to samo. Wyszłabym na totalną idiotkę, gdybym w tym momencie zaczęła ją pocieszać. Nic by to nie dało. Co jej niby bym powiedziała? Coś w stylu:,, Nie martw się to tylko brat'' ?!  Mam brata i wiem jak to jest. W końcu wyczerpana siadam na ziemi. Widzę, że Hannah się nad czymś zastanawia.
- Zrobiłaś to, co miałaś zrobić- powiedziała szorstko w stronę Annie , Hannah.
- O co ci chodzi?- pyta Annie podnosząc się z trawy. Hannah zbliża się do niej. Stoją oko w oko. Hannah jest odrobinę wyższa od Annie, więc spogląda na nią z góry, z pogardą.
-Myślisz, że nie wiem?!- Rzuca Hannah. Zaciskając usta.- Josh- spogląda na nieboszczyka- mi wszystko powiedział – dodaje.
- Ej dziewczyny !!!- wstaję i krzyczę, ale chyba mnie nie słyszą.
-Co do cholery?! – Wrzeszczy Annie wyraźnie zdenerwowana. Staram się je uciszyć, ale mi to zabardzo nie wychodzi, bo nie chcę się mieszać. Hannah łapie Annie za ramię.
-Nie udawaj, że nie wiesz!- syczy ze złością pogłębiając uścisk.
- O co ci chodzi Hannah?- Pyta łkając.
- Nie spodziewałam się, że taka jesteś- mówi Hannah niczym czarownica, albo wiedźma- Myślałam że jesteś dobra. Myślałam że kochasz swojego brata.
- Chodzi ci o to, że go zabiłam?- pyta Annie, a ja sarkastycznie myślę :,, Nie, chodzi o to , że łaskotałaś go po brzuchu jak był mały''- Czuję się źle z tego powodu. Może Josh nie był kochanym przeze mnie bratem, ale ja nie chciałam go zabić. – wiedziałam, że kłamie. Jakaś cząstka jej kochała Josha za to... Za to że był jej rodziną. -Nawet nie wiedziałam, że to on. Po prostu widziałam, że grozi ci niebezpieczeństwo… Dlatego to zrobiłam- kończy.
Zamiast być nam wdzięczną Hannah pokazuje nam jak bardzo nas, a zwłaszcza Annie nie lubi. Nie chcę, żeby uratowanie komuś życia zakończyło się tragedią. Muszę coś zrobić, ale za bardzo nie wiem co.  Spotykam wzrok Annie. Rzucam jej współczujące spojrzenie i spuszczam wzrok na ziemię. Z zakłopotania wyrywa mnie głos Hanny:
 -To było w nocy, w dniu wyjścia na arenę- mówi spokojnym głosem- spotkałam Josha w jadalni. I wiesz, co mi powiedział?- Super plotki na igrzyskach ?! - Mówił mi, że gdy przyszłaś do jadalni, powiedziałaś że postarasz się go zabić.
Annie wygląda na rozgoryczoną.
- To nie prawda- mówi stanowczo i patrzy prosto w błękitne oczy Hannah- przysięgam !
- Nie wierzę ci !- mówi Hannah, odwraca się plecami do mojej towarzyszki i odchodzi. Wszystko staje się strasznie skomplikowane i niejasne. Nie wiem co zrobić. Nie dam rady pomóc. Stanęłabym po stronie Annie oczywiście, ale już nie wiem w co wierzyć. Annie rzuca ostre spojrzenie na martwego brata. Nie ma w tym spojrzeniu ani grama smutku. Widać tylko gniew i żal. Obwinia za to wszystko Josha.  Czuję ucisk w żołądku. Może i nie lubię Hanny, ale czuję, że coś ją gryzie. Annie... Ona to już w ogóle ma przewalone. Nie ma to jak kłótnia z przyjaciółką.
- Wiecie co ?! – wrzeszczy rozżarzona Annie. Najdziwniejsze było to że skierowała to też do mnie. Co ja jej do cholery zrobiłam?! Annie z grymasem cofa się powoli do tyłu w stronę ruchomych piasków. Hannah patrzy na nią jak na psychopatkę-Jeśli mi nie wierzycie to nie. Szczerze mówiąc, to mam to wszystko gdzieś! Idźcie sobie gdzie chcecie, róbcie sobie co chcecie, ja nie mam zamiaru...- w tym momencie stawia nogę na ruchomych pisakach. Spoglądam na Hannę, która nie ma pojęcia co robić.
- Annie!- krzyczę i rzucam się jej momentalnie na pomoc. Tonie błyskawicznie. Wyciągam do niej dłoń. Trzymam ją najmocniej jak umiem. Jej ręka powoli wyślizguje się z mojego uścisku. Spoglądam na Hannah w stylu : ,, może byś podeszła i pomogła? ‘’. Sojuszniczka podchodzi do mnie i mówi strategię. Przytakuję i odstępuje jej miejsca tuż przy Annie. Kładzie się na ziemi wyciąga do niej rękę. Ja stoję na brzegu trzymam za nogi Hannah i ciągnę. Nie jest łatwym zadaniem utrzymać dwie dziewczyny, ale jakoś to robię. Z napiętymi wszystkimi mięśniami wyciągamy Annie z piasków. Jest cała usmolona mieszaniną błota i piasku. 
- Dziękuję …- mówi zdyszana- dziękuję- powtarza i spogląda mi w oczy. Uśmiecham się i pokazuję że chyba mają coś z Hannah do rozwiązania.
- Wierzę ci – mówi zdecydowanie Hannah. Annie odpowiada wdzięcznym spojrzeniem i uśmiechem. Na szczęście się pogodziły. Nie wytrzymałabym dłużej. Siadam na ziemi. Oddycham głęboko. Nadal widzę nieobecną Sophie.  Przełykam ślinę. Annie, już wytarta z błota, siedzi razem z Hannah i omawiają strategię. Obydwie są bardzo zajęte rozrysowywaniem miejsc, w których spotkałay zawodowców, więc podchodzę do Josha. Delikatnie zamykam mu oczy i klęczę przy nim.
- Co robisz?- krzyczy do mnie Annie.
- N..nic! zobaczyłam coś na trawie, ale to były tylko przewidzenia.- Zmyślam szybko jakieś kłamstwo. Annie mogłaby się obrazić, za to, że zajęłam się jej kochanym jak również znienawidzonym bratem.
- Wstawaj Lori idziemy- mówi Hannah , a ja zrywam się na równe nogi.
                Włóczymy się po arenie. Sojusznik - kot (czy tam co to jest) Annie towarzyszy nam przy wędrówce. Rozmawiamy śmiejemy się. Mimo wszystko mój śmiech nie jest szczery. Gdy tylko zamykam oczy zawsze widzę na przemian, raz uśmiechniętą, a raz martwą Sophie. Nie mam ochoty na towarzystwo, muszę sobie wszystko przemyśleć.
- Idę poszukać trochę jedzenia- mówię.
- Idziemy z tobą- mówi Annie, a Hannah przytakuje.
- Nie, idę sama! – krzyczę stanowczo, a w odpowiedzi słyszę tylko trzepot skrzydeł spłoszonych ptaków.
- A co jak ci się coś stanie?- pyta spokojnie, ale zdecydowanie Hannah.
- Mam nożyki. - mówię i wyciągam moją broń.
W końcu dziewczyny odpuszczają i pozwalają mi udać się w samotną wędrówkę w poszukiwaniu jedzenia, dają mi jeszcze garść suszonych owoców. Obiecuję im tylko, że się niedługo spotkamy i proszę, aby szły mniej więcej na wprost. Ruszam w lewo w głąb lasu. Po głowie chodzą mi przeróżnie myśli. Od moich wspomnień z wakacji, do wybranych scen z horrorów. Kopię konar, jednak okazuje się twardszy niż myślałam, więc kończy się to bólem w palcach u stóp. Spoglądam na swoje nożyki. To właśnie jednym z nich jeszcze niedawno zabiłam … Sophie… Patrzę przed siebie. Zauważam jakieś drzewo z owocami. Biegnę w jego stronę. Biorę nożyki w dłonie i obcinam gałązki z owocami. Annie i Hannah uznają czy są jadalne, ja osobiście nie mam zamiaru tego sprawdzać.  Nagle słyszę kroki. Kryję się za krzewem. Na moje nieszczęście to jest Grover. Nie mogę siedzieć bezczynnie. Musimy sobie coś wyjaśnić.  Wychodzę zza krzewu.
- Witaj - powiedział Grover, jakby się spodziewał, że mnie tu spotka.
- Emm cześć?- mówię lekko zmieszana i zdekoncentrowana.
-Właśnie po ciebie szedłem-rzuca. I demonstruje mi swój miecz.- Och, nie sam oczywiście, z moją grupą.- mówi i puszcza do mnie oczko.
- S.. Skąd wiedziałeś gdzie jestem ?!- wrzeszczę.
- Jakby to powiedzieć… Ktoś od dłuższego czasu ktoś was obserwuje, że tak powiem.- spokojnie wyznaje Grover. – To jak? Zamierzasz tu tak stać i czekać , aż wraz z towarzyszami cię zabijemy, czy uciekasz?- pyta z szarmanckim uśmieszkiem. Nie mam zamiaru odpowiadać mu na to pytanie, więc biorę nogi za pas i co sił biegnę stronę towarzyszek. Grover postanowił poczekać na swoją grupę chwilkę, ale już za mną biegną.  Mam nad nimi przewagę, ale długo tak nie pociągnę. Nagle przedzieram się przez krzaki i wpadam dokładnie na Hannę.
- Uciekajcie ! - krzyczę jej prosto w twarz.







3 komentarze:

  1. Brawa za czas! Nie znalazłam ANI JEDNEGO BŁĘDU :D (jednak moje zrzędzenie na coś się przydało). Zamiast ,,nożyki" przeczytałam ,,nożyczki" i właśnie zastanawiałam się jak Lori zamierza nimi kogoś zabić...
    Trzeci raz zastanawiam się nad ,,Idźcie sobie co chcecie". Chyba chodziło o ,,gdzie chcecie".
    Kilka błędów z przecinkami, np.:
    ,,Zrobiłaś to (przecinek) co miałaś zrobić."
    Cały czas były śledzone przez zawodowców? O.o Faaajnie :D

    Przy okazji zapraszam do siebie:
    http://harrypottercobylodalej.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję c: nawet nie wiesz jak mi sie zrobilo milo :) juz poprawiam bledy i dzieki ze zwrocilas na nie uwage ;)

      Usuń
    2. Nie ma za co :). Komentowanie blogów to dla mnie sama przyjemność :D

      Usuń